Ogródek wciąż jest w tegorocznych PlayOffs niezdobytą twierdzą. Celtowie wygrali już dziesiąty kolejny mecz na klepce w fazie post-season i ponownie objęli prowadzenie w Eastern Conference Finals. Bostończycy nie dali szans Cleveland Cavaliers i od wybuchu wielkiej radości dzieli nas już tylko jedno zwycięstwo. Celtics znów byli agresywni w obronie i skuteczni zza łuku, a wielki mecz ponownie zagrał Jayson Tatum. 20-latek zachwycał pewnością siebie, fantastycznie czytał grę i ostatecznie zakończył spotkanie z kapitalną linijką 27/7/4/4/2 i +19 PER. Już jutro Celtowie mogą zaszokować cały koszykarski świat i po ośmiu latach, na przekór wszystkiemu i wszystkim, zameldować się w Finałach!
To był mecz prowadzony według znanego już nam w tej serii scenariusza – mocne rozpoczęcie i szybkie odskoczenie w 1Q na dwucyfrowy dystans, a następnie spokojne kontrolowanie wyniku. Celtics już po pierwszej ćwiartce byli +13, dzięki czemu ustawili sobie ten mecz, rozgrywając go już do końca pod własne dyktando. Właściwie tylko dwukrotnie podopieczni Brada Stevensa na krótko stracili inicjatywę – na początku 2Q, kiedy znakomity fragment notowali zmiennicy Cavaliers – Jordan Clarkson, który trafił dwie trójki oraz Larry Nance Jr., który podrażniony prowokacją Marcusa Morrisa w odpowiedzi zanotował kilka zbiórek i był skuteczny w defensywie, a także w ostatniej kwarcie, kiedy goście zrobili run 9:0 i odrobili część ze wstydliwego deficytu -21.
Wszystko zaczęło się układać po naszej myśli od stanu 9:13, kiedy Cavs osiągnęli, jak się później okazało, najwyższe swoje prowadzenie w tym pojedynku. Odpowiedź Celtów była piorunująca – run 20:6 na zakończenie 1Q zaszokował LeBrona Jamesa i jego kolegów. Oczywiście lider Kawalerzystów starał się jak mógł, ale podobnie jak w Game 1 i 2, nie miał wystarczającego wsparcia od pozostałych graczy zespołu, a sam miał w baku mniejszą ilość paliwa. Dość powiedzieć, że w ekipie z Ohio tylko LBJ oraz Kevin Love zanotowali double-figures. Zawiedli ci, którzy odżyli w starciach w Quicken Loans Arena – JR Smith i George Hill byli łącznie 2/11 z gry i dodali dla zespołu marne trzy punkty. Fatalny dzień miał również Tristan Thompson (1pts, 0/3 FG, 6reb), a celownik słabo nastawił Kyle Korver (7pts, 2/6 z gry), który poza bliźniaczą trójką Raya Allena z Game 6 Finałów między Spurs a Heat, nie zaskoczył nas wcale.
To wszystko było jednak bezpośrednim rezultatem tego, że Celtics byli zupełnie innym zespołem aniżeli w spotkaniach rozgrywanych w Cleveland. Bostończycy znowu byli agresywni w defensywie, umiejętnie współpracowali na bronionej połówce często płynnie przekazując krycie, a przede wszystkim udało im się unikać switchu na Terry’ego Roziera lub Tatuma, co w Game 3 i 4 było otwartą drogą dla Jamesa do łatwego punktowania. Odrobiliśmy też bolesną dla nas lekcję i nie pozwoliliśmy Cavs na bombardowanie nas trójkami (tylko 9/34). Pamiętacie ile razy Kawalerzyści rzucali z dystansu po crossowym podaniu LeBrona w narożnik? Wczoraj szybko zrobiliśmy na takiej akcji trzy przechwyty, zdobyliśmy łatwe punkty po kontrze, a Cavs już takiej zagrywki nie zagrali.
Defensywą wygraliśmy ten mecz – determinacją i koncentracją wybiliśmy gości z rytmu, dobrym ustawieniem ograniczyliśmy im ruch piłki, zamknęliśmy dziury w pomalowanym, a przede wszystkim na żadnym etapie spotkania nie daliśmy rozpędzić się Jamesowi, który odpowiednio punktował na poziomie 8+8+8+2. Finalnie Cavaliers popełnili aż 15TO przy naszych ośmiu i zatrzymali się na 83 punktach.
Piszę, że to nasza świetna obrona była decydująca, ponieważ w ataku graliśmy na skuteczności niespełna 37%. Chyba najgorszy mecz od czasu wejścia do starting line-up zanotował Rozier, który był 3/15 z gry. Swojego dnia nie miał również Jaylen Brown, który z takiej samej ilości prób trafił ledwie jeden rzut więcej. Dużo zawdzięczamy jednak dziewięciu celnym trójkom w pierwszej połowie. To one pozwoliły nam na zbudowanie bezpiecznej przewagi.
Dzień konia miał za to Tatum. Zachwycamy się tym świeżakiem niemal co mecz i powoli coraz trudniej jest nas zaskoczyć. A jednak – wczoraj był zdecydowanym liderem drużyny, jej najskuteczniejszym zawodnikiem, ale również postacią, która miała największy wpływ na grę. Błyszczał w defensywie aż czterokrotnie przewidując zamiar rywala i przechwytując piłkę. Odważnie atakował obręcz, trafiał rzuty pod presją błędu zegara, a do tego zebrał siedem piłek, rozdał cztery asysty i zaliczył dwie czapy. Wielki mecz 20-latka, który za chwilę może stać się pierwszoroczniakiem z największą w historii ilością punktów zdobytych w PlayOffs. Wciąż zachwycam się techniką, a właściwie elegancją jego rzutu. Gość niemal ze smoczkiem w ustach wszedł na koszykarskie salony z takiego buta, że można tylko na przemian klaskać i z zachwytu łapać się za głowę.
Ważne punkty, szczególnie w pierwszej połowie dostarczał Morris, który tym razem został zastąpiony w wyjściowej piątce przez Arona Baynesa. I to był skuteczny manewr, podobnie jak ten o zawężeniu rotacji i rozdzieleniu minut przeznaczonych dla Semiego Ojeleye między pozostałą siódemkę graczy. Tyronn Lue zwariował i dopiero po meczu chyba zrozumiał co zrobił Brad.
Morris wraz ze Smartem jako duet zmienników zagrali na bardzo wysokim poziomie. Na potwierdzenie ich genialny pick-and-rolla z no look passem Smarta. Widzieliście jak w 1Q pierwszy zgasił gwiazdorski drybling Smitha, a drugi walczył w post-up z Thompsonem? No i do tego chyba najbardziej energetyczna akcja spotkania, kiedy Morris zatrzymał lecącego do alley-oopa Nance’a Jr. Gdyby Rozier się w to wszystko nie wtrącił, a Baynes nie zachował zimnej głowy, to Morrisa moglibyśmy już w tym sezonie nie zobaczyć na parkiecie.
Swoje zrobił Al Horford, bo choć w ataku nie błyszczał (4/9 FG) i nie był aż tak aktywny przy konstruowaniu akcji (1 ast), to jednak znowu zaliczył double-double 15/12. Razem z Baynesem świetnie ustawiał się do zbiórek ofensywnych i to właśnie dzięki tej dwójce w dużej mierze wygraliśmy walkę na tablicach 45:39.
Mamy 3:2, czyli jesteśmy jeden mecz od szczęścia. Ale dwa mecze w Cleveland mocno ostudziły nasz entuzjazm, który zapanował po Game 1 i 2. Dlatego bogatsi o doświadczenie z poprzedniej wizyty w Cleveland, trzeba zagrać zdecydowanie w obronie i liczyć na dobrą skuteczność zza łuku. Trzeba od pierwszej sekundy grać na swoim poziomie, bo w tej serii to właśnie pierwsza kwarta decyduje o rozstrzygnięciu. Trzymamy kciuki. Zróbcie to chłopaki! Już jutro!
Więcej materiałów z Game 5 znajdziecie tutaj.