Celtics wpadli w dołek

Nie ma co ukrywać – Celtowie od jakiegoś czasu nie są sobą i to widać gołym okiem. Wczoraj po raz drugi w tym sezonie ponieśli trzecią porażkę z rzędu na własnym parkiecie, tym razem ulegając po słabej końcówce Los Angeles Clippers. Dość nieoczekiwanie największym problemem jest nasza postawa w defensywie, która przecież od początku sezonu funkcjonowała bardzo dobrze i przez długi czas była najlepsza w lidze. Ekipa z Kalifornii rzuciła nam wczoraj 129 punktów, co jest naszym najgorszym wynikiem w sezonie. Przerwa na All-Star Weekend wypada chyba w najlepszym możliwym momencie i Brad Stevens ma kilka spokojnych dni na to, aby przetrwać kryzys i wprowadzić zespół na właściwe tory.

BOXSCORE

W ostatnich dwunastu meczach Celtom tylko trzykrotnie udało się zatrzymać rywala na zdobyczy punktowej poniżej stu punktów. W niedzielę Cavaliers rzucili w TD Garden ich aż 121, a wczoraj Clippers poprawili to osiągnięcie o osiem oczek i zarazem wyśrubowali nasz niechlubny rekord sezonu w zakresie straconych punktów. Co więcej, Raptors i Cavaliers korzystali z naszego obronnego marazmu i potrafili odskoczyć nam na +29, a Pacers na +26. To twarde fakty, z których wniosek nasuwa się jeden – w ostatnich dwóch tygodniach z naszą defensywą jest źle, bardzo źle.

A zgodnie z koszykarską teorią, to właśnie obroną wygrywa się mecze. Jaki wpływ na ten stan rzeczy ma absencja Marcusa Smarta? W pełni zasadnie można zadawać sobie to pytanie, tak jak w pełni zasadnie przy dzisiejszych okolicznościach można wściekać się, że Smart w tak idiotyczny sposób wypadł z gry.

Wczoraj Celtowie zagrali naprawdę nieźle w ofensywie, trafiając na skuteczności 44% FG i mając świetny dzień na dystansie, z którego wpadło nam piętnaście z trzydziestu jeden prób. W całym meczu rozdaliśmy 24 asysty, popełniliśmy zaledwie osiem błędów i dość nieoczekiwanie wygraliśmy rywalizację na tablicach 46-43. W dodatku Kyrie Irving wyleczył swoją traumę związaną z Avery’m Bradley’em, który jeszcze w barwach Detroit Pistons potrafił całkowicie wyłączyć go z gry i zatrzymać na jakiś 20% koszykarskiej jakości. Uncle Drew grał znakomicie i kolejny raz w tym sezonie przekroczył granicę 30 punktów, a dodatkowo to on był reżyserem gry, notując aż osiem kluczowych podań. Nasi wysocy świetnie z nim współpracowali i dobrymi, szczytowymi zasłonami wymuszali zmianę krycia lub kreowali mu miejsce zza łukiem. Ostatecznie Kyrie miał 33pts (11/22FG), trafiając aż pięć z siedmiu rzutów dystansowych.

Wydaje się, że wszystkie warunki do tego, aby dopisać do bilansu kolejną wygraną zostały przez nas spełnione. Nic bardziej mylnego. To pozwoliło nam jedynie na trzymanie się w meczu do ostatnich minut czwartej kwarty. W meczu, który po raz kolejny w tym sezonie zaczęliśmy słabo i w pierwszej połowie oddaliśmy pole rywalom, a ci szybko zbudowali kilkunastopunktową przewagę. Przez prawie pół godziny byliśmy pod presją i musieliśmy gonić wynik – taki scenariusz to już tradycja.

W obronie od początku byliśmy niemrawi. Tobias Harris zbyt łatwo mijał Ala Horforda, DeAndre Jordan rządził w pomalowanym i już w 1Q notował linijkę zbliżoną do double-double (11pts/7reb), Danilo Gallinari notorycznie łapał nas na przewinieniach i korzystał z wizyt na linii osobistych, a Bradley w swoim stylu znajdował miejsce na mid-range. Nam zdarzały się wielkie przestoje i w pewnym momencie spudłowaliśmy szesnaście z dziewiętnastu rzutów.

Jednak na przełomie drugiej i trzeciej kwarty odzyskaliśmy werwę i przede wszystkim świetną skutecznością już po kilku minutach po przerwie udało się nam odrobić czteranstupunktowy deficyt i wyjść na prowadzenie. Od tego momentu spotkanie się wyrównało i wydawało się, że jego losy rozstrzygną się w crunchtime. Niestety, w 4Q obudził się Lou Williams, który przez trzy kwarty był w szatni i miał marne trzy punkty (1/8 FG). W decydujących momentach rzucił jednak 16 oczek i to on do spółki z Jordanem zrobił run 13:2, który rozstrzygnął spotkanie na korzyść LAC. My z kolei nie mieliśmy na to żadnej odpowiedzi, bowiem Irving po piętnastu punktach w trzeciej ćwiartce w 4Q był tylko 1/5FG. Właściwie tylko Horford przez chwilę próbował dawać nam nadzieję na zwycięstwo. To był zresztą dziwny występ Dominikańczyka. Dziwny, ponieważ Al przy świetnych 20pts (8/17 FG) nie zaliczył żadnej asysty i nie przypominam sobie drugiego takiego przypadku podczas jego gry dla Celtics.

Katem Celtów był w głównej mierze Jordan, który zdobywając 30pts ustanowił nowe career-high. To on rządził w paint, dobrymi zasłonami wymuszał dziury w naszej defensywie i umożliwiał Clippers powtarzanie takich samych rozwiązań ofensywnych – pick-and-roll kończony alley-oopem. Na nic się zdały też zabiegi hack-and-Shaq wysyłane do sowim podopiecznych przez Stevensa, bowiem DeAndre trafił osiem z dziewięciu osobistych. Nic więc dziwnego, że mając w składzie tak dysponowanego centra podopieczni Doca Riversa zdobyli w całym meczu aż dwadzieścia punktów więcej z pomalowanego. Dobre momenty w grze przeciwko niemu miał właściwie tylko Aron Baynes, ale sędziowie nie oszczędzali gwizdków przy grze obronnej Australijczyka i dość szybko posadzili go na ławce z pięcioma przewinieniami. To też był moment, w którym nasze szanse na zwycięstwo mocno się skurczyły.

Długo w ten mecz wchodzili nasi młodzie gracze. Jayson Tatum dopiero w czwartej kwarcie miał lepsze fragmenty, zaś Jaylen Brown był tylko 4/12 FG, ale tylko on i dobrze dysponowany z ławki Marcus Morris osiągnęli dodatni wskaźnik PER. Prawie pół godziny dostał jako rezerwowy Terry Rozier i w tym czasie miał 13pts z dwunastu rzutów, po raz kolejny w wielkim stylu trafiają buzzer-beatera na zakończenie pierwszej połowy. Najlepsze dotychczas momenty w koszulce Celtów miał z kolei Greg Monroe, który w pierwszej połowie dał dobrą zmianę.

Przed nami chwila przerwy. I bardzo dobrze, bo coś w tej naszej maszynie przestało funkcjonować. Trzeba wysuszyć głowy i mocno popracować, ponieważ przez te ostatnich kilka dni nasze nastroje diametralnie się zmieniły. A przy świetnej formie Raptors i rosnących w siłę Cavaliers perspektywa tego sezonu również nie wygląda na ten moment tak kolorowo, jak zdążyliśmy przez te cztery miesiące sobie wyobrazić.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Clippers znajdziecie tutaj.