Gorzka porażka w Toronto

Potwierdziły się dwa fakty – Celtics bardzo nie lubią grać w Kanadzie, a Raptors są najlepiej grającym we własnej hali zespołem w ligowej stawce. Bostończycy tylko przez kilka pierwszych minut byli w stanie nawiązać walkę z podopiecznymi Dwayne’a Casey’a i doznali dotkliwej, bo aż dwudziestopunktowej porażki 91:101, której rozmiary udało się nieco zmniejszyć w wyjątkowo długim garbage time. Dzięki wygranej Raptors tracą do Celtów już tylko jedną wygraną, co zapowiada bardzo ciekawą rywalizację o pierwszy seed na Wschodzie. Szansa na dopisanie kolejnego zwycięstwa do bilansu i rehabilitacji za jeden z najsłabszych występów w tym sezonie już jutro w stolicy przeciwko Wizards.

BOXSCORE

Celtics sprawiali wrażenie, jakby przyjechali do Air Canada Center bez wiary w sukces w hitowym starciu Eastern Conference. A może inaczej – wiary w zwycięstwo bezwzględnie pozbawiali nas koszykarze Raptors, którzy po każdej udanej akcji Celtów błyskawicznie odpowiadali w mocnym ciosem. Tak było niemal przez całe spotkanie, a szczególnie po przerwie, kiedy gospodarze grali mocno skoncentrowani i ani przez moment nie pozwolili C’s pomyśleć o kolejnym w tym sezonie comebacku.

Problemy zaczęły się po pierwszej przerwie w pierwszej kwarcie, po której podopieczni Brada Stevensa kompletnie stracili rytm w ofensywie. A przecież na początku wszystko wyglądało dobrze, bowiem zaczęliśmy 5/7FG, a Kyrie Irving dobrze wszedł w swój pierwszy mecz po kontuzji. Pięciominutowy przestój punktowy uciął nam skrzydła. I choć akurat tej naszej ofensywnej zapaści Raptors długo nie mogli udokumentować, bo całkiem dobrze spisywaliśmy się wówczas w defensywie, co szczególnie odczuwał DeMar DeRozan (2/7 FG w pierwszej połowie), to jednak finalnie sił na trzymanie się w tym meczu wystarczyło nam tylko na kilka minut. Rezerwowi kanadyjskiej ekipy zrobili prawdziwy huragan na parkiecie i w pierwszej połowie rzucili wspólnie 30pts, trafiali na znakomitej skuteczności, a w konsekwencji wypracowali wysoką przewagę +21. Chyba jeszcze żaden zespół w tym sezonie nie miał tak dobrze pracującego drugiego unitu – backcourt Van Vleet-Wright świetnie kontrolował tempo, imponował selekcją rzutową i zdecydowaniem w grze, CJ Miles grał niczym weteran, a Pascal Siakam potwierdził, dlaczego był MVP G-League Finals, o czym mocno przekonał się Semi Ojeleye.

Perspektywy na kolejny powrót były marne – Celtowie byli nieskuteczni, akcje ofensywne były rozgrywane zbyt powolnie i w żaden sposób nie mogły zaskoczyć miejscowych, a przede wszystkim fatalnie spisywali się na tablicach, przegrywając walkę o zbiórki 23:12. Dokładnie, w całej pierwszej połowie Zieloni zebrali ledwie dwanaście piłek, a w drugiej kwarcie przegranej 19:36, były ich ledwie trzy.

Po przerwie Raptors grali swoje – dużo ruchu bez piłki, konsekwentne przesuwanie się w obronie, wykorzystywanie każdej nadarzającej się szansy na wyjście z kontratakiem. Dobra akcja Celtów, która dawała nadzieje w choćby podjecie przez nich rękawic, natychmiast spotykała się z efektowną odpowiedzią miejscowych, którzy w pewnym momencie zbliżali się do trzydziestu punktów przewagi. Rękę na pulsie najpewniej trzymał fenomenalny tego wieczoru Kyle Lowry, trafiając podobnie jak w ciągu pierwszych pięciu minut meczu, trzy rzuty dystansowe.

Celtom ten mecz kompletnie nie wyszedł – każdy widział styl naszej gry, a właściwie jego brak, a także to, w jakich nastrojach chłopaki siedzieli na ławce przez całą czwartą kwartę. Najwięcej powodów do smutku mogli mieć Jayson Tatum i Al Horford, którzy byli kompletnie nieefektywni i zanotowali chyba najgorsze występy w sezonie. Zespołowo zupełnie nie potrafiliśmy bronić obwodu, co ostatecznie kosztowało nas przyjęcie aż siedemnastu trójek.

Mimo wszystko z tej sromotnej porażki można wyciągnąć kilka pozytywów – Uncle Drew w niespełna 22 minuty miał 17pts przy 6/12 FG, trafiając kilka fajnych prób, Terry Rozier potwierdził, że ostatnie mecze nie były przypadkiem i był najlepszym zawodnikiem zespołu, a w czwartej kwarcie Daniel Theis mocno pracował, aby nie dopuścić do jakiegoś kompromitującego blowotu. Co by nie mówić, to w kontekście trapiących nas ostatnio problemów kadrowych, pozytywem na pewno jest też fakt, że Aron Baynes wrócił w 4Q po tym, jak chwilę po zmianie stron upadł na parkiet, kiedy przyjął uderzenie w nos przy próbie bloku DeRozana. No i nie możemy pominąć tego, że właśnie DeRozan i Jonas Valanciunas zostali ograniczeni do odpowiednio 17pts (6/17 FG) w 29,5min oraz 2pts (1/8FG) i 7reb w 20min.

Zapominamy i jedziemy dalej.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Raptors znajdziecie tutaj.