Duet Rozier-Tatum przegonił Jastrzębie

Zdziesiątkowani przez kontuzje Celtics odnieśli trzecie zwycięstwo z rzędu, tym razem nie dając większych szans Atlanta Hawks, wygrywając wynikiem 119:110. To był wielki wieczór dla Terry’ego Roziera i Jaysona Tatuma, którzy zgodnie zanotowali po punktowym career-high, jednocześnie zdobywając wspólnie 58pts, na skuteczności 22/37 z gry i prowadząc gospodarzy do wygranej. Brad Stevens nie mógł skorzystać z usług aż pięciu bardzo ważnych zawodników w swojej rotacji. Przy tak dużych problemach kadrowych na wysokości zadania stanęli wszyscy starterzy, którzy zaimponowali szczególnie w trzeciej kwarcie, którą Celtics wygrali 41:20, czym wrzucili ten mecz do zamrażarki.

BOXSCORE

Ale w pierwszej połowie wspomniane braki kadrowe (Hayward, Irving, Larkin, Morris, Smart) były aż nadto widoczne w stylu gry drużyny – Celtics skoncentrowali się głównie na szukaniu swoich szans punktowych blisko obręczy lub na półdystansie, oddając w ciągu pierwszych 24 minut ledwie dziewięć prób dystansowych.

Po dobrym początku, w którym Celtom udało się wytrącać Hawks z rytmu i osiągnąć kilka posiadań przewagi, przyjezdni z Atlanty przeprowadzili run 14:0, wykorzystując brak zgrania piątki Allen-Ojeleye-Nader-Horford-Theis, która po raz pierwszy w tym sezonie miała okazję spotkać się na parkiecie. Szczególnie Kadeem Allen był zagubiony i podejmował często dziwne decyzje, szybko popełniając dwa błędy i rzucając air-balla. Nic wiec dziwnego, że zawodnik ściągnięty z Maine Red Claws zagrał ostatecznie ledwie osiem minut i trzeba jasno stwierdzić, że nie wykorzystał swojej szansy, którą przy okazji panujących obecnie okoliczności otrzymał od Brada Stevensa. Ten mocny run rywali wyprowadził nasz zespół z równowagi, bo sam Stevens dostał przewinienie techniczne za uwagi kierowane do sędziów po odgwizdaniu faulu na Marco Belinellim, a Al Horford uderzył łokciem w twarz Dewayne’a Demona i mógł się cieszyć, że arbitrzy tego nie zauważyli.

Hawks przez kilkanaście minut utrzymywali się na prowadzeniu. Dużo problemów mieliśmy z Dennisem Schröderem, który w 1st half zdobył 19pts, a swoimi wjazdami w obręb łuku otwierał kolegom przestrzeń na dystansie. No właśnie, w pierwszej połowie byliśmy zdecydowanie za mało agresywni i ruchliwi w obronie. W efekcie często spóźnieni, co wymuszało konieczność ratowania się przewinieniami i zapraszania gości na linię osobistych. Nie da się ukryć, że taką postawą na bronionej połówce mocno ułatwialiśmy grę podopiecznym Mike’a Budenholzera.

Ponownie od pierwszych chwil kapitalnie wyglądał Terry Rozier, który trafił sześć swoich pierwszych rzutów i szybko zanotował 18pts, będąc zarazem reżyserem gry. Mam wrażenie, że przez ten cały jego okres w Celtics, każdy wiedział, że ten chłopak ma wielki potencjał, ale chyba nikt nie spodziewał się, że ten potencjał z taką pompą zostanie przez niego zaprezentowany podczas jego dwóch pierwszych meczów w NBA w wyjściowej piątce. Po triple-double przeciwko Knicks, tym razem przyszło nowe career-high – trzydzieści jeden punktów na skuteczności 11/8FG, z czego aż sześć celnych prób zza łuku. Przy takiej formie T-Roza apetyty na post-season rosną. Tym bardziej, że Rozier znowu świetnie spisywał się na tablicach, zbierając siedem piłek. W defensywie miał trochę problemów ze szczytowymi zasłonami dla dysponującego szybkim kozłem Schrödera, ale mimo wszystko i tak był znakomity.

Podobnie jak Rozier, również Tatum od początku wyglądał na takiego, który ma swój dzień – czyściutko trafiane próby z dalekiego półdystansu przy dobrej obronie rywali były dobitnym tego przejawem. Finalnie nasz 19-letni skarb miał 27pts. Do tego wszystkiego skuteczność 11/19FG, cztery zbiórki, trzy asysty i cztery przechwyty. Nie można nie doceniać tego, z jaką ten chłopak gra pewnością siebie, a ta łatwość z jaką w trzeciej kwarcie minął Taureana Prince’a wzdłuż baseline i zapakował z góry była imponująca. Ten gość ma potencjał na to, żeby w najbliższych latach pokonywać granicę 40 punktów w meczu. Pewniak na przyszłego All-Stara, jak nic – grać u buków!

Trzecia kwarta rozstrzygnęła pojedynek – Celtowie grali jak w transie i trafiali niemal wszystko, ostatecznie będąc w tym fragmencie 13/20FG, co przełożyło się na 41 punktów w dwanaście minut, a wszystkie zostały zdobyte przez starterów. To była koszykówka najwyższych lotów – zróżnicowana, zorganizowana i efektywna. Świetnie prezentowali się Horford i Baynes, którzy zaczęli rządzić w paint i zdominowali rywali swoimi warunkami fizycznymi. Cały nasz backcourt trafił wszystkie siedem pierwszych swoich prób dystansowych po zmianie stron i imponował ruchem piłki. Do tego wszystkiego Zieloni znacznie uważniej poruszali się na bronionej strefie i właściwie wyłączyli Schrödera, co od razu przełożyło się na jakość gry Jastrzębi i ich marne 6/22 FG w trzeciej ćwiartce.

W czwartej kwarcie tylko przez chwilę zaczęło robić się nerwowo, kiedy Hawks odrobili kilka punktów z wyraźnej straty i zeszli na -9. Seryjnie i bezbłędnie zaczął strzelać Prince (31pts, 5/9 3pFG), usilnie starając się o powrót swojego zespołu do walki o wygraną. Ale jego seria trzynastu oczek z rzędu szybko została zablokowana przez dwie udane akcje, a jakże inaczej, duetu Rozier-Tatum.

Szósty raz z rzędu Celtowie przekroczyli granicę 100 zdobytych punktów. Słabiej zagrali zmiennicy, dodając do dorobku drużyny jedynie 14 oczek. Ale przecież każdy z tej drugiej piątki gra swój debiutancki sezon w NBA. Ciekawe, kiedy ostatnio cała ławka rezerwowych drużyny z najlepszej koszykarskiej ligi świata była złożona z samych debiutantów. Każdy ze starterów zagrał bardzo dobre zawody i miał punktowe double-fingers. Podobnie jak w starciu przeciwko Knicks, Celtics wygrali walkę na tablicach, grali zespołowo (26 asyst) i byli skuteczni (50%FG, w tym 11/24 zza łuku).

Czas na to, aby poprzeczka powędrowała wyżej – w niedzielę zagramy bardzo ciekawy mecz z Portland Trail Blazers. I to w dodatku o 18:00 czasu polskiego.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Hawks znajdziecie tutaj.