We wtorek mijało 10 dni, odkąd Jarell Eddie podpisał pierwszą 10-dniową umowę z Boston Celtics. Swingman zdążył zagrać łącznie sześć minut w dwóch spotkaniach, nie zdobywając w tym czasie ani jednego punktu. Coach Brad Stevens stwierdził jednak, że bardzo chciałby, aby Eddie pozostał w drużynie. Tak na razie się nie stało, gdyż 26-latek nie otrzymał oferty drugiego 10-dniowego kontraktu od bostońskiego klubu. O całej sytuacji opowiedział sam zainteresowany, który w rozmowie z dziennikarzami zdradził, że Celtics na razie nie zdecydowali się przedstawiać takiej oferty, choć mogą wrócić do tematu za jakiś czas. Wiele wskazuje więc na to, że GM Danny Ainge chce być po prostu dobrze przygotowany na trade deadline.
Umowa z Eddiem oznaczała bowiem, że w składzie Celtów nie było już jednego wolnego miejsca – a to może okazać się całkiem przydatne, w razie gdyby przed trade deadline udało się dobić jakiegoś targu. Były zawodnik Phoenix Suns oraz Washington Wizards zdradził zresztą, że Celtics powiedzieli mu, iż „sytuacja jest skomplikowana” – może to oznaczać, że Boston nadal chce Eddiego w drużynie, ale w kolejnych dniach sprezentować mogą się inne, lepsze okazje. Przypomnijmy, że tegoroczny termin transferów upływa już w czwartek 8 lutego.
Na ten moment Celtowie nie są łączeni w zasadzie z żadnym graczem, choć pojawiają się plotki, aby obserwować Tyreke Evansa z Memphis Grizzlies. Na rynku dostępni mogą być także Nikola Mirotić (wczoraj jedną nogą był już w Nowym Orleanie), Lou Williams, Julius Randle czy Ersan Ilyasova albo Marco Bellineli. Do „wyjęcia” był również Avery Bradley, ale on już powędrował do Los Angeles w wymianie między Pistons i Clippers. Dodatkowo, guard nie może wrócić do Bostonu do końca tego sezonu, chyba że jego obecna umowa zostanie wykupiona.