Grizzlies postraszyli Celtów

Zgodnie z planem koszykarze Boston Celtics wywieźli zwycięstwo z Memphis wygrywając 102:93 z tamtejszymi Grizzlies, jednak podopieczni Brada Stevensa rozegrali kolejny w ostatnim czasie mecz, po którym można mieć do nich dużo zastrzeżeń. Celtowie już w pierwszej kwarcie wypracowali sobie ponad dwudziestopunktową przewagę, którą roztrwonili w nieco ponad czternaście minut. Znowu było więc bardzo nerwowo w starciu z jednym z najgorszych zespołów w ligowej stawce i trzeba było się mocno napracować, aby dopisać do bilansu kolejne zwycięstwo. Ostatecznie decydujący dla losów pojedynku w FedExForum okazał się run 16:0 na starcie czwartej kwarty.

BOXSCORE

Celtics świetnie weszli w to spotkanie, przeprowadzając run 25:3 i wygrywając pierwszą kwartę 31:12. Nie mieliśmy problemów na atakowanej stronie parkietu i w ciągu pierwszych dwunastu minut trafialiśmy na poziomie 59%, będąc przy tym 4/6 zza łuku. Wymiennością podań na obwodzie potrafiliśmy kompletnie zgubić obronę rywala i kreować sobie świetne pozycje na dystansie. Ale przede wszystkim kapitalnie wyglądaliśmy w defensywie – dobrym ustawieniem i świetną komunikacją przy przekazaniach wyłączyliśmy Grizzlies możliwość ruchu piłki i zmuszaliśmy ich do rozwiązywania ataku przez akcje jeden na jeden. W efekcie gospodarze grali statycznie, monotonnie, bez elementu zaskoczenia i większość rzutów oddawali z wymuszonych pozycji pod presją błędu zegara akcji. Miejscowi grali fatalnie i w tej części można było odnieść wrażenie, że nikt w tym sezonie przeciwko Celtics nie grał tak źle – 4/18 FG (1/7 z dystansu, 1/3 z mid-range, 2/8 w paint) i pięć strat.

W drugiej kwarcie Grizzlies zaczęli jednak grać w koszykówkę. Zmienili taktykę i po zbiórkach zaczęli napędzać akcje, próbując jednym/dwoma podaniami przenieść się pod kosz Celtów. Świetnie wykorzystywał to przede wszystkim Tyreke Evans, który w tym fragmencie zdobył 15pts i walnie przyczynił się do runu 20:5. Widać było, że gospodarze złapali rytm i zdecydowanie lepiej wychodziło im konstruowanie zagrywek pozycyjnych. Z kolei Celtics mocno stracili na jakości w ataku, trafiając w drugiej ćwiartce ledwie sześć z dziewiętnastu prób i mocno forsując rzuty dystansowe. Słabo spisywali się zmiennicy, którzy byli łącznie 1/13FG. Wciąż jednak pozostawał zapas ośmiu punktów.

Po zmianie stron obudził się Marc Gasol, który postanowił przejąć spotkanie i w trzeciej kacie zdobył 21pts, będąc o jedno oczko od wyrównania rekord organizacji ze stanu Tennessee. Przy szczytowych zasłonach Celtowie zbyt mocno skupiali się na zawodniku z piłką, Kyrie Irving miał duże problemy z utrzymaniem krycia, Al Horford stał zbyt głęboko w pomalowanym i w konsekwencji gospodarze co chwila bezlitośnie kreowali pozycje pozostawionemu bez opieki Hiszpanowi. A ten grał jak na lidera zespołu przystało – był 8/10FG, trafiając cztery trójki niemal z tego samego miejsca, po takich samych zagrywkach. Nic więc dziwnego, że Stevens wściekał się widząc brak spostrzegawczości swoich podopiecznych.

Miejscowi przed czwartą kwartą wyszli na prowadzenie i tylko świetna postawa Marcusa Smarta sprawiła, że deficyt Celtics wynosił zaledwie jedno posiadanie. W trzeciej kwarcie Smart mógł zaimponować tym, z jakim zaangażowaniem wziął ciężar gry zespołu na własne barki. I to po obu stronach parkietu. 23-latek zdobył wówczas dziesięć punktów, ale przede wszystkim w momencie, w którym Stevens próbował gry small-ballem, przejął odpowiedzialność za Gasola, który pod jego kryciem przez pięć kolejnych akcji nawet nie dotknął piłki. Grizzlies próbowali wtedy mocno switchować, ale Smart świetnie biegał na szczycie zasłony i chyba ani razu nie zgubił Hiszpana.

Wszystko wskazywało na bardzo trudną i nerwową końcówkę, ale Celtics dość niespodziewanie włączyli wyższy bieg i postanowili ten mecz rozstrzygnąć już w pierwszych minutach czwartej kwarty – mocne 16:0 na start i twarda defensywa, która przez pięć i pół minuty nie pozwalała gospodarzom nie tylko na trafienie z gry, ale choćby na wizytę na linii osobistych. W odpowiednim momencie obudził się Horford, który przed trzydzieści sześć minut był niewidoczny w ataku i kompletnie nieefektywny w obronie. Dominikańczyk miał w 4Q sześć punktów, trzy zbiórki i cztery asysty, ale przede wszystkim wreszcie znalazł sposób na powstrzymanie zapędów Gasola. Ten w starciu z dobrą współpracą Ala i Marcusa oddał w decydującej ćwiartce zaledwie dwa rzuty i dopisał do swojego dorobku ledwie dwa punkty po rzutach wolych.

Przewagę do końca utrzymaliśmy dominując nad miejscowymi na tablicach (15-8), aż siedmiokrotnie zbiegając piłkę w ataku. Bardzo dobrze grał Jayson Tatum, który z imponując spokojem z jakim kończył wjazdy pod kosz oraz kreował sobie miejsca na półdystansie. W całym spotkaniu nasz rookie miał 19pts (2/2 3pFG) i 9reb. To był kolejny bardzo dobry występ 19-latka, który chyba jako jedyny przez cały mecz prezentował równy poziom gry. Nic więc dziwnego, że zagrał najdłużej z całego zespołu (34min).

Irving miał 20pts z sześcioma asystami i można uznać, że zagrał przyzwoicie, choć na pewno jego wpływ na grę zespołu nie był tak duży, jak przyzwyczaił nas już w tym sezonie. Męczył się na zasłonach i gubił Evansa, któego krycie w pewnym momencie musiał przejąć Smart, a to w konsekwencji bardzo mocno otworzyło grę dla Gasola. Aron Baynes punktował w ważnych momentach trzeciej kwarty i finalnie zapisał 13pts, 6reb. Z kolei Jaylen Brown po raz kolejny szybko złapał dwa faule i sam pozbawił się złapania rytmu, siadając na ławce rezerwowych. 21-latek dobrze wszedł w mecz i w pierwszej kwarcie miał 6pts, notując nawet akcję 3+1, jednak w dalszych fragmentach konsekwencje kilkuminutowej przymusowej przerwy były aż nadto widoczne i ostatecznie skończył z ledwie dziewięcioma punktami. Wśród rezerwowych poza Smartem dobre momenty miał Terry Rozier (10pts, 4/8FG), który w 1st half długo pozostawał niewidoczny. Grający w masce ochronnej Daniel Theis wreszcie trafił z dystansu, natomiast Shane Larkin tym razem nie błysnął, choć dostał prawie trzynaście minut.

Więcej materiałów ze spotkania w Memphis znajdziecie tutaj.