Doświadczenie triumfuje nad C’s

To był znakomity mecz w śnieżnym Teksasie. Spotkanie w AT&T Center w San Antonio stało na wysokim poziomie, a drużyny od samego początku szły niemal łeb w łeb i o losach zwycięstwa zadecydowała dramatyczna końcówka. W tej błysnął wciąż wiecznie młody w ważnych momentach Manu Ginobili, który został bohaterem Spurs, zbierając kluczową piłkę w ataku i trafiając trójkę na wagę zwycięstwa nad Celtics. Nadal zamaskowany Kyrie Irving ponownie był w wielkiej formie dyrygując ofensywą C’s i notując game-high 36pts. Uncle Drew mógł doprowadzić do chyba sprawiedliwej tego wieczoru dogrywki, jednak piłka po jego rzucie dystansowym z narożnika pechowo wykręciła się z obręczy.

BOSXCORE

Mecz w San Antonio pokazał dlaczego ważnym elementem układanki każdej drużyny powinni być weterani, bowiem to 40-letni Manu Ginobili w tym wyrównanym spotkaniu zrobił decydującą różnicę. Argentyńczyk pod nieobecność Khwaia Leonarda, który ma wrócić na parkiet lada dzień, postanowił samodzielnie rozstrzygnąć losy spotkania i na niespełna pół minuty przed końcem spotkania zgarnął piłkę po niecelnym rzucie Rudy’ego Gay’a, a następnie wykorzystał zasłonę stawianą przez LaMarcusa Aldridge’a i trafił wielkiego game-winnera sprzed nosa Ala Horforda. Brian Scalabrine komentujący wyjazdowe spotkania Celtics wspólnie z Mike’iem Gormanem mógł tylko powiedzieć „Ohhh, WOW!”, bo faktycznie to był rzut z kategorii tych robiących największe wrażenie.

Ginobili znakomicie również ciągnął zespół w pierwszej kwarcie, kiedy gospodarze mieli problemy z powstrzymaniem szalejącego Irvinga oraz bezlitośnie wykorzystał fatalne rozegranie przez Celtów ostatnich sześciu sekund pierwszej połowy, kiedy to chyba nieświadomy takiej ilości czasu Horford wznowił grę spod własnego kosza podaniem przez całe boisko do Marcusa Smarta, a ten wytrącony lekko z równowagi nie opanował piłki. W odpowiedzi Spurs pokazali, jak powinno się wykorzystywać takie momenty i Manu równo z syreną trafił z dystansu, wyprowadzając Ostrogi na prowadzenie.

To był kolejny wielki mecz Irvinga, którym 25-latek dopisał sobie kolejny punkcik do wyścigu o nagrodę MVP. W ciągu pierwszych pięciu minut spotkania zdobył 17pts, trafiając cztery z pięciu prób obwodowych i mocno ułatwił Celtom wejście w ten trudny pojedynek, a przede wszystkim wprowadził w szeregi zespołu bojowe zaangażowanie. W końcówce ponownie był liderem i co rusz punkty jego autorstwa wyprowadzały zespół na prowadzenie w crunchtime. Ale nie można oprzeć się wrażeniu, że właśnie w tych decydujących momentach, podobnie jak w zeszłym sezonie Thomasowi, zdarzały mu się błędne decyzje w zakresie selekcji rzutów. W ostatnich dwóch minutach meczu niepotrzebnie odpalił co najmniej jedną trójkę, szczególnie oddaną w szóstej sekundzie akcji z kompletnie nieprzygotowanej pozycji. Trochę było w tym wszystkim zbyt dużej wiary w siebie, choć oczywiście gdyby wpadło, to interpretacja tego byłaby zupełnie inna. W każdym razie zabrakło mu bardzo, bardzo niewiele, aby przedłużyć ten mecz o dodatkowe pięć minut. Fenomenalnie nabrał w narożniku Gay’a na pump fake, wypracowując sobie przestrzeń oraz czas na dobrą przymiarkę, ale ostatecznie piłka wypadła z obręczy. Być może precyzji zabrakło dlatego, że Irving zagrał ponad 36minut, a w czwartej kwarcie na parkiecie pojawił się już po niespełna dwóch minutach, kiedy Spurs otworzyli decydującą część 7:0.

Właściwie nie było w tym meczu Horforda, który miał wyraźne problemy w strefie podkoszowej i został kompletnie zdominowany przez Aldridge’a, pozwalając mu na skompletowanie double-double 27pts-10reb, samemu będąc bezproduktywnym w ofensywie ze skromnymi dwoma punktami z sześciu rzutów i trzema asystami. Brad Stevens widząc problemy Spurs ze skutecznością w rzutach dystansowych (8/27), próbował łatać dziurę pod koszem i w drugiej połowie dłużej grał już Aron Baynes, a to przynosiło zamierzone efekty. Gospodarze nie mogli już tak łatwo transportować piłki w nasze zagęszczone paint i musieli szukać swoich szans nieco dalej od kosza. Szkoda, że Australijczyk musiał opuścić boisko z urazem kolana, którego doznał przy kontakcie z Pau Gasolem, bo to wyraźnie wytrąciło dobrze broniących w tym fragmencie Celtics z rytmu. W każdym razie to właśnie granie dwójką wysokich przez ponad dziewięć minut 3Q w znacznym stopniu umożliwiło przyjezdnym z Bostonu przeprowadzenie runu 15:4 i uzyskanie pięciopunktowej przewagi przed decydującą ćwiartką.

Przez cały mecz równy i na wysokim poziomie – taki był Jayson Tatum. W starciu z drugą defensywą w lidze miał 20pts z jedenastu rzutów. Wciąż nie zamierza psuć sobie średniej celnych trójek i ponownie był na co najmniej 50% zza łuku (2/4). Imponował odważnym atakowaniem obręczy, dzięki czemu stawał na linii osobistych (6/6 FT) i dał nam możliwość zachwycania się nad tym, w jaki sposób wykończył piekielnie trudny lay-up w drugiej połowie. Klasa, odpowiedzialność za piłkę, koszykarska inteligencja – pytanie gdzie ten nastolatek się tego wszystkiego nauczył? Był tez ważną postacią na bronionej strefie i w całym meczu miał osiem zebranych piłek i dwa przechwyty.

W pierwszej połowie Jaylen Brown był gdzieś schowany i oddał zaledwie trzy rzuty. Być może musiał przyzwyczaić się do gry z okularami ochronnymi. I chyba właśnie tak było, bowiem po zmianie stron, szczególnie w trzeciej kwarcie, to Brown był motorem napędowym naszej ofensywy i w tym fragmencie miał 10pts. Ostatecznie 21-latek skompletował 15pts (7/10 FG), 5 reb, 2 ast i najlepsze w zespole +14 PER. I ta zbiórka ofensywna! Mniam!

W tym wyrównanym meczu zabrakło nam większego rozłożenia punktowania w porównaniu do gospodarzy, u których aż dziewięciu zawodników zdobyło co najmniej sześć punktów. W zespole Celtics taka sztuka udała się ledwie czwórce graczy. Szczególnie w pierwszej połowie mieliśmy właściwie tylko trzy opcje w ataku – Irving, Tatum i Terry Rozier, który był bardzo aktywny i podczas pierwszego pobytu na parkiecie miał 11pts z dwoma przechwytami. Świetnie czytał grę i swoją energetyczną postawą kreował dużo miejsca w ataku dla swoich partnerów. W drugiej połowie zgasł (0/4 FG) i można go pochwalić wyłącznie za realizację zadań defensywnych. Smart wykorzystał limit fauli i decydujące momenty crunchtime oglądał z ławki. Ale wcześniej to nie był ten Marcus, który w TD Garden miał dobre mecze i tylko kilka razy potrafił nakręcić naszą ofensywę szybkimi podaniami w strefę podkoszową. Niestety, ale ławka nie dała starterom wielkiego wsparcia i każdy z rezerwowych miał ujemny wskaźnik PER. Dość powiedzieć, że w 2nd half zmiennicy byli łącznie 2/11 FG i mieli cztery straty.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Spurs znajdziecie tutaj.