Red Claws nadziani na rogi Byków

Podopieczni Brandona Bailey’a rozegrali czwarty mecz w przeciągu zaledwie pięciu dni i nic dziwnego, że słaniali się na nogach w wyjazdowym starciu z wypoczętymi Windy City Bulls (5-6), którzy po raz ostatni wyszli na parkiet 29 listopada. Finalnie Byki były bezlitosne i udzieliły Maine Red Claws (7-6), srogiej lekcji koszykówki, wygrywając aż 145:107, osiągając w pewnym momencie przewagę ponad czterdziestu punktów. Głównym nauczycielem był Antonio Blakeney, który w nieco ponad pół godziny zdobył najlepsze w karierze 46pts, czym jednocześnie ustanowił nowy rekord organizacji z Chicago i chyba jest o krok od powrotu do rotacji Freda Hoiberga. Dla Red Claws to trzecia porażka z rzędu.

BOXSCORE

Tak napięty terminarz Red Claws musiał odbić się na wynikach. Afiliacja Celtics we wtorek wyraźnie przegrała w White Plains z Westchester Knicks, a wczoraj poniosła koszykarską klęskę w Chicago z Windy City Bulls, a więc zespołem, którzy przecież nie zachwyca swoją grą i nie jest notowany w czołówce drużyn G-League. Trudno jest zrozumieć skonstruowanie rozkładu gier w ten sposób, że jedni muszą grać dwukrotnie back-to-back w ciągu ledwie pięciu dni, a inni mają tygodniową przerwę. A tak właśnie było w starciu między afiliacjami Celtics i Bulls.

Nic więc dziwnego, że zmęczony zespół Brandona Bailey’a zagrał katastrofalnie i zanotował zdecydowanie najgorszy mecz w tym sezonie w starciu z wypoczętymi i głodnymi gry Bykami. Co więcej, sztab szkoleniowy zaczął zmagać się z kolejnymi w tym sezonie problemami zdrowotnymi swoich zawodników. W Sears Centre nie wystąpili Jabari Bird, który narzekał na zbyt duże obciążenie (średnio w tym sezonie 37,8 MPG) i ostatecznie dostał od trenera wolne, a także kontuzjowany Devin Williams.

Ten mecz był wyrównany właściwie tylko przez pierwsze kilkadziesiąt sekund. Gospodarze błyskawicznie odskoczyli od przyjezdnych z Portland w stanie Maine na dystans kilku posiadań i zanotowali run 18:3, który niemal w pojedynkę przeprowadził Antonio Blakeney. 21-latek kapitalnie zameldował się w tym meczu i zdobył 13 z 15 pierwszych punktów swojego zespołu. Ostatecznie Blakeney przez cały mecz ośmieszał naszą defensywę – był wszechstronny w akcjach ofensywnych, punktując z kontry, z dystansu, mid-range, jeden na jeden, w post-up i finalnie skompletował świetną linijkę 46pts (16/24FG, 5/9 3pFG), 8reb, 7ast, 2stl, blk i uwaga…0 TO! To podkreśla jak wielkie to wczesne popołudnie miał zawodnik, który w tym sezonie NBA zagrał jedenaście razy w zespole prowadzonym przez Freda Hoiberga i trzykrotnie udało się mu przekroczyć granicę dziesięciu punktów. Na uwagę zasługuje również fakt, że został czwartym zawodnikiem, który zdobył co najmniej 40 punktów w meczach przeciwko Red Claws w tym sezonie. Znakomicie wspomagał go znany z występów w Cleveland Cavaliers i Canto Charge – Kay Felder, który miał 15 pts i 6ast, a swoim crossoverem z łatwością mijał pierwszą linię MRC.

Trudno w ogóle napisać, że Red Claws w tym meczu cokolwiek bronili. Zawodnicy afiliacji Celtics byli kompletnie niezorganizowani, statyczni i w każdej akcji na bronionej stronie parkietu byli zbyt pasywni, a w konsekwencji notorycznie spóźnieni. Miejscowi skorzystali z biernej obrony MRC i z ogromną łatwością kreowali sobie korzystne pozycje rzutowe po wymianie podań, notując w całym spotkaniu 33ast i skuteczność z gry na poziomie 52%, trafiając czternastokrotnie zza łuku. Nic więc dziwnego, że widząc poczynania swoich zawodników Bailey’owi trudno było opanować emocje i został ukarany przewinieniem technicznym.

Widzieliście kiedyś mecz, w którym zespół stracił ponad pięćdziesiąt punktów po kontrataku? Dla mnie to novum i aż nie chce się uwierzyć, że to w ogóle jest możliwe. W każdym razie fakty są takie, że Red Claws nie potrafili szybko organizować szyków obronnych na własnej połowie i ostatecznie stracili z szybkich akcji Bulls aż 53pts! Skuteczność kontrataków gospodarzy była niesamowita i ostatecznie wyniosła 19/20, tj. nie wykorzystali tylko jednej kontry. Afiliacja C’s pozwoliła Bykom na rzucenie aż 145 punktów, z czego pierwsze trzydzieści w ciągu ledwie pięciu minut 1Q, zaś stówka pękła w niespełna 32 minuty. To pokazuje jak mocno zmęczeni tym maratonem meczów i podróży byli wczoraj goście z Maine.

Ponownie swoich szans MRC szukali w atletycznej koszykówce opartej na izolacjach i agresywnym atakowaniu obręczy. Nie było w ofensywie żadnego elementu zaskoczenia i każda akcja była rozgrywana właściwie w ten sam sposób, a to nie mogło zrobić wrażenia na gospodarzach. I na widzach, bo oglądało to się naprawdę ciężko. Świetnie w pomalowanym spisywał się Daniel Ochefu, który był dodatkowo zmobilizowany, ponieważ kilka dni temu został wymieniony przez Red Claws za prawa do Wesley’a Saundersa, który obecnie występuje w fińskim Joensuun Kataja Basket.

Najskuteczniejszym zawodnikiem afiliacji C’s był Kadeem Allen, który miał 19pts z osiemnastu rzutów. Jonathan Holmes uzyskał double-double (14pts-10reb), ale jego gra wygląda dobrze tylko na papierze. Był zdecydowanie za agresywny, przez co wyczerpał limit indywidualnych przewinień, choć i tak mógł wylecieć z boiska dużo wcześniej po tym, jak bezpardonowo zaatakował zmierzającego na pusty kosz Tylera Harrisa. Josh Adeyeye był właściwie nieobecny pod tablicami, zapisując na swoim koncie marne trzy zbiórki. Andrew White i Daniel Dixon mieli problemy ze skutecznością i łącznie jako byli 3/19 z gry. Z kolei L.J. Peak starał się grać zespołowo i jako nieliczny miał dobre fragmenty, ale brakowało mu odwagi do wzięcia większej odpowiedzialności za zespół i w całym meczu oddał ledwie osiem prób. Trey Davis był jeźdźcem bez głowy z katastrofalną selekcją rzutową. Pod nieobecność Birda i Williamsa więcej minut dostali Daniel Dingle oraz Drew Barham i trzeba przyznać, ze zaprezentowali się przyzwoicie, będąc wspólnie 7/11FG, w tym 4/4 zza łuku.