Koszykarzom Maine Red Claws nie udało się po raz drugi w przeciągu kilku dni wywieźć wygranej z trudnego terenu w White Plains. Podopieczni Brandona Bailey’a tym razem wyraźnie przegrali z Westchester Knicks różnicą dwudziestu trzech punktów i nie byli w stanie zatrzymać szalejącego od pierwszych sekund Trey’a Burke’a, który ostatecznie miał game-high w postaci 39pts na skuteczności 64% z gry. Fatalnie prezentowali się zawodnicy pierwszej piątki afiliacji Celtics, którzy łącznie zdobyli zaledwie 34pts i zostali kompletnie zdominowani przez gospodarzy. To druga z rzędu porażka Red Claws, którzy spadli na trzecie miejsce w Atlantic Division i obecnie muszą gonić zarówno Knicks, jak i Long Island Nets.
Z tak grającą pierwszą piątką Red Claws nie mogli wygrać tego meczu. Starterzy rzucali na katastrofalnej skuteczności 12/37 FG i tylko Andrew White na początku miał fragment, w którym mógł się podobać, dzięki czemu ostatecznie jako jedyny ze starting line-up przekroczył granicę 10pts. Wyjściowy skład katastrofalnie prezentował się w defensywie – brakowało agresywności, nagminnie zdarzały się fatalne błędy przy przekazaniach, niedociągnięcia w komunikacji, nie wspominając już o kompletnym braku asekuracji obręczy. To sprawiało, że momentami gracze backcourtu Knicks wchodzili w naszą strefę podkoszową z dziecinną łatwością, a niektóre akcje przypominały raczej fragment jednostki treningowej, aniżeli mecz o stawkę w G-League.
Finalnie afiliacja Celtics przegrała rywalizację w pomalowanym 30:56 i została zdominowała w walce o zbiórki, notując aż dziewiętnaście zebranych piłek mniej od rywali (31:50). Podopieczni Brandona Bailey’a diametralnie zmienili styl gry w porównaniu z poprzednimi meczami – tym razem właściwie wszystko na atakowanej stronie parkietu opierało się na akcjach indywidualnych, co w zetknięciu z naprawdę solidną defensywą gospodarzy sprawiało, że nasz atak wyglądał niechlujnie i topornie. Tym bardziej dziwi, że szkoleniowiec Red Claws nie nakazał podczas jednej z przerw na żądanie gry zespołowej, która mogłaby rozruszać obronę Knicks i wykreować luki w jej ustawieniu.
Przez ponad pół meczu w grze Red Claws trzymali rezerwowi. L.J. Peak i Trey Davis (obaj po 19pts) przejęli rolę punktujących i celnymi trójkami (łącznie 9/15 z dystansu) robili co mogli, aby nie dać odjechać gospodarzom na zbyt duży dystans, zaś Devin Williams (14pts, 5reb, 2ast) znowu wnosił dużo jakości po obu stronach i przede wszystkim starał się łatać naszą defensywę. Jednak to wystarczyło jedynie na pierwszą połowę, w której MRC potrafili nawet wychodzić kilkukrotnie na prowadzenie. Po zmianie stron gospodarze nie pozostawili złudzeń, kto tego dnia był lepszym zespołem, wygrywając dwie ostatnie kwarty 60:38.
Nie mieliśmy odpowiedzi na Trey’a Burke’a – będącego wysokim, bo dziewiątym wyborem w drafcie 2013 roku, który w NBA grał dla Jazz i Wizards. 25-latek wyróżniał się na tle pozostałych zawodników i imponował łatwością uwolnienia się spod krycia, szybkością oraz balansem ciała, którym nagminnie ogrywał graczy pierwszej linii MRC. Szokowała niemoc naszych liderów – Kadeem Allen był 2/9 FG i uciułał skromne pięć punktów, zaś Jabari Bird w całym spotkaniu oddał zaledwie siedem rzutów i tylko na obwodzie prezentował się dobrze, trafiając trzykrotnie zza łuku. Jonathan Holems gra poniżej krytyki i powoli chyba można się zastanawiać, czy wakacyjny trade z Canton Charge miał sens.
Red Claws z bilansem 7-5 spadli na trzecie miejsce w tabeli Dywizji Atlantyckiej i obecnie muszą ponownie gonić nie tylko Westchester Knicks, a również Long Island Nets.