Oddając w transferze Isaiah Thomasa, Boston Celtics pozbyli się jednego z najlepszych zawodników w crunchtime w całej lidze. W zamian pozyskali jednak Kyrie’ego Irvinga, który pod tym względem wcale Thomasowi nie ustępuje i potwierdza to bardzo wyraźnie w trwającym sezonie. Ale tego można się było spodziewać – ogromnym zaskoczeniem jest natomiast najlepszy pomocnik Irvinga w końcówkach meczów. Jest to bowiem pierwszoroczniak, od którego nikt chyba nie oczekiwał tak dobrej postawy. Tymczasem jak się okazuje, Jayson Tatum po ponad 1/4 swojego pierwszego sezonu w NBA jest wśród najlepszych zawodników ligi w sytuacjach clutch, a jego koledzy nie mogą nachwalić się dojrzałości 19-letniego przecież ledwie gracza.
Celtics mieli spore problemy, aby wygrać po raz dwudziesty w tym sezonie, ale koniec końców udało im się wygrać z Phoenix Suns i swoje bardzo ważne trzy grosze dołożył do tego także Tatum. W czwartej kwarcie sobotniego spotkania zdobył dziewięć ze swoich 15 punktów, w tym te po efektownym zejściu do obręczy w ostatniej minucie meczu. Po tamtym spotkaniu wskoczył do najlepszej dziesiątki NBA pod względem punktów zdobytych w crunchtime (wynik w granicach pięciu punktów w ostatnich pięciu minutach pojedynku).
Co jednak zaskakuje jeszcze bardziej to fakt, że nie ma w tym topie zawodnika bardziej efektywnego od bostońskiego skrzydłowego. Tatum w czwartych kwartach trafia na poziomie 67.3 procent z gry i 66.7 procnet zza łuku. Jeśli zawęzić to do ostatnich pięciu minut to w trwających rozgrywkach 19-latek oddał 19 rzutów w tych zaciętych końcówkach i trafił aż 12 razy. Ale jak mówi coach Brad Stevens, przecież wszyscy wiedzieliśmy, że Tatum to naturalny strzelec – nikt nie przypuszczał jednak, że będzie on też tak pewną opcją w crunchtime.
Jaylen Brown uważa, że jak na pierwszoroczniaka jest to coś wyjątkowego. Kyrie Irving dodaje natomiast, że Tatum jest po prostu niezwykle dojrzały, znacznie bardziej niż mógłby wskazywać na to jego wiek. Przekonał się o tym m.in. Josh Jackson, który w sobotę musiał obejrzeć plecy 19-latka we wspomnianej akcji, kiedy Tatum zszedł do kosza, wyprzedził bezradnego obrońcę Suns i z łatwością wpakował piłkę do kosza po dwuręcznym wsadzie. Dla fanów Celtics było to o tyle bardziej satysfakcjonujące, że Tatuma nie dał rady zatrzymać właśnie Jackson.
Dziś być może mało kto pamięta, ale przed draftem bardzo mocno mówiło się o tym, że jeśli nie Markelle Fultz to Celtics będą wybierać między Jacksonem a Tatumem. Ten pierwszy nie przyjechał jednak nawet na workout do Bostonu, a gdy sam zarząd Celtów z trenerem Stevensem włącznie specjalnie polecieli do Sacramento to trening także się nie odbył, co Jackson przed sobotnim starciem tłumaczył jako „nieporozumienie”, stwierdzając że nie wiedział o tym, że Celtics lecą go zobaczyć i że nigdy nie trenuje bez odpowiedniego przygotowania.
Tak czy siak, Celtics ostatecznie wytransferowali pick numer jeden, aby z numerem trzy sięgnąć po Tatuma i dziś chyba tej decyzji nie żałują, bo choć Jackson ma swoje momenty, gdzie pokazuje na przykład potencjał na elitarnego defensora to jednak ma spore problemy w ataku, jest mało skuteczny i to bostoński skrzydłowy jawi się dziś jako większy talent. A nie zapominajmy, że Bostończycy w ramach transferu z Philadelphia 76ers pozyskali jeszcze pick od Los Angeles Lakers na przyszłoroczny draft (w przedziale 2-5), którzy właśnie przegrali piąty raz z rzędu.
Na ten moment oczywiście za wcześnie jest jeszcze, aby stwierdzić, że Celtics rzeczywiście podjęli w drafcie 2017 dobre decyzje, natomiast już można powiedzieć, że pierwsze sygnały są bardzo optymistyczne. Tatum zagrał jako starter we wszystkich 24 meczach tego sezonu, w wielu kategoriach już jest wśród top50 graczy ligi, a do tego pokazuje bardzo dużą efektywność i coś, co nazwiemy tutaj genem klaczy. A przecież on ma ledwie 19 lat – nic więc dziwnego, że Al Horford nie mógł ukryć ekscytacji, kiedy mówił, że nie może się doczekać Tatuma za 2-3 lata.