Red Claws biją mistrzów

Duet graczy z roster Celtics, dwójka zawodników z kontraktami two-way oraz reprezentant USA – tak wyglądała pierwsza piątka Maine Red Claws na domowe starcie z broniącymi tytułu Raptors 905. Nic więc dziwnego, że na trybunach Portland Expo Building pojawiło się spore grono kibiców, którzy obejrzeli dobry mecz w wykonaniu podopiecznych Brandona Bailey’a, okraszony zwycięstwem 102:93. Wszyscy starterzy mieli lepsze i gorsze momenty, jednak świetnie przejmowali od siebie rolę lidera, dzięki czemu niemal przez całe spotkanie afiliacja Boston Celtics trzymała przyjezdnych na dystansie co najmniej trzech posiadań. MRC dzięki wygranej utrzymali pierwsze miejsce w tabeli Atlantic Division.

BOXSCORE

W pierwszej kwarcie Raptors byli na bronionej połówce świetnie zorganizowani w obrębie łuku i Red Claws właściwie nie mogli przedostać się na półdystans. Trzeba było więc szukać swoich szans za linią 7,24m i to podopieczni Bailey’a zrobili kapitalnie, bowiem otworzyli mecz ośmioma trójkami z dziesięciu prób, a pierwsze trafienie za dwa punkty zanotowali po…ponad ośmiu minutach 1Q. W konsekwencji gospodarze nie tylko uzyskali kilkupunktowe prowadzenie, którego jak się później okazało nie oddali już do końcowej syreny, ale również wyciągnęli przyjezdnych spod kosza i wykreowali sobie przestrzeń do gry w paint. Goście mogli się złamać widząc, jak Red Claws seryjnie bombardują ich z dystansu, jednak jak na mistrzów przystało nie rzucili rękawic i nie pozwolili zbyt daleko uciec naszej afiliacji, głównie dzięki świetnej postawie na tablicach i punktach zdobywanych po ponowieniu akcji.

Jednak efekt tego świetnego otwarcia meczu był widoczny właściwie już do końca i Red Claws pielęgnowali uzyskaną przewagę, powiększając ją w pewnym momencie do +16. W ostatniej kwarcie MRC zdarzył się mały przestój punktowy i seria spóźnień w obronie, z której korzystał głównie rezerwowy Davion Berry. Wówczas różnica stopniała do ledwie czterech oczek. Gościom zabrakło jednak zwyczajnie jakości do tego, aby wywieźć z Portland wygraną – rzucali na marnej skuteczności 32,6% FG, zupełnie nie mogli odnaleźć się zza łukiem (7/35), a ich liderzy grali bardzo słabo, żeby nie powiedzieć fatalnie (wybrany przez Toronto z #20 pickiem w 2014 roku Bruno Caboclo był 4/20 FG, zaś były gracz Red Claws Malcolm Miller miał 16pts, ale aż dziesięć z nich zdobył z linii osobistych).

Red Claws mogli podobać się szczególnie w pierwszej połowie, kiedy fajnie wymieniali między sobą piłkę po obwodzie i kilka razy efektownie rozmontowali defensywę rywala (22 ast w meczu). Dobrze funkcjonowała również organizacja gry obronnej i przez pierwsze dwadzieścia cztery minuty Raptors zdobyli 42pts, co na specyfikę gry w G-League jest rezultatem marnym. W drugiej połowie było nieco gorzej – pojawiła się słabsza selekcja rzutowa i popełniliśmy zbyt dużo błędów (20 TO w całym meczu).

Pomimo tak mocnego składu, nie było w drużynie Red Claws zawodnika, który przez cały mecz zagrałby na wysokim poziomie. Każdy z graczy starting line-up miał swoje problemy, jednak wówczas ktoś inny potrafił wziąć ciężar gry na siebie i ciągnąć zespół. Kadeem Allen miał słaby początek i odpalił dopiero drugiej połowie, a szczególnie w końcowych fragmentach spotkania, kiedy zdobył kilka ważnych punktów. Ostatecznie miał fajną linijkę 17/6/6/3, którą szpeci piątka w rubryce strat. Mimo wszystko to on uzyskał najlepszy wskaźnik PER na poziomie +13. Dla odmiany Jabari Bird zaczął rewelacyjnie i już do przerwy uzbierał 17pts, przede wszystkim po znakomitej drugiej kwarcie, w której przechwytywał podania rywali, szybko biegał do kontry i efektownie dunkował. Po zmianie stron do swojego dorobku dodał skromny punkcik z linii rzutów wolnych i niemal non stop pozostawał poza grą.

Abdel Nader z 19pts (5/12 FG, 4/7 3pFG, 3 reb, 2 ast, stl, 2 blk, 3 TO) miał team-high, ale paradoksalnie obok Jonathana Holmesa (5 pts, 1/6 FG, 8 reb) to on miał najwięcej problemów. Egipcjanin nie mógł złapać rytmu – z trudnością przychodziło mu minięcie obrońcy i właściwie chyba w całym spotkaniu ani razu nie miał udanego swojego flagowego wjazdu pod kosz przy wykorzystaniu szybkości i dobrego pierwszego kozła albo długości kroku. Zazwyczaj takie próby kończyły się ratunkowym podaniem do partnera lub faulem ofensywnym. Widać, że brakuje mu minut na parkiecie i chyba częściej powinien być wysyłany przez Brada Stevensa do afiliacji, aby nadrobić braki. W każdym razie Nader dał drużynie dwie wielkie trójki w najważniejszym momencie pojedynku, kiedy Raptors zeszli na -4 i wynik powoli stawał się sprawą otwartą. Najrówniej prezentował się Guerschon Yabusele, który wyraźnie chciał być pod grą i często mocną gestykulacją domagał się piłki od kolegów. Twardy w obronie i solidny w ataku, choć podobnie jak w starciu z Westchester Knicks, kilka razy zabrakło mu koncentracji przy wykończeniu lay-upa. Francuz na 16pts z dwoma soczystymi wsadami i bardzo fajnym finger rollem, ale na minus na pewno fakt, iż momentami był zbyt agresywny, co przełożyło się na aż pięć przewinień i kilka niepotrzebnych dyskusji z sędziami.

Wśród rezerwowych wyróżnić należy Andrew White’a, który miał mocne wejście w pierwszej kwarcie i finalnie dodał 13pts, a także Devina Williamsa, który choć zagrał ledwie nieco ponad sześć minut, to w tym czasie wniósł na parkiet dużo jakości po obu stronach parkietu.