Bradley wraca do Ogródka

Nie musiał długo czekać na swój powrót do TD Garden były bostoński gracz Avery Bradley. Ten powrót nastąpi już w poniedziałkowy wieczór, kiedy jego Detroit Pistons przyjadą do Bostonu, aby w pojedynku na szczycie konferencji wschodniej zmierzyć się z Boston Celtics. Tłoki to w tym sezonie jedna z największych niespodzianek, gdyż podopieczni Stana Van Gundy’ego notują bardzo dobry start sezonu i to też zasługa Bradleya. Od lat wiedzieliśmy, że Avery jest już nie tylko znakomitym defensorem, ale też solidnym graczem po drugiej stronie parkietu, co 27-latek (urodziny świętował w niedzielę!) udowadnia w trwającym sezonie. Teraz wraz ze swoim nowym zespołem spróbuje swych sił w starciu z najlepszym obecnie składem w NBA.

Celtics po wygranej w Indianie mogą pochwalić się bilansem 18-3 i po 21 meczach są dziewiątym zespołem w tej jakże bogatej przecież historii bostońskiego klubu, który zaliczył tak dobry start sezonu. Taki sam wynik po 21 spotkaniach zrobili mi.in. Celtics 1986, a bilans 19-2 bostoński zespół osiągał m.in. w 2008, 1958 czy 1964 roku. Jesteśmy więc świadkiem czegoś naprawdę historycznego, choć oczywiście w  grze Celtów nie wszystko może się jeszcze podobać. W poniedziałek Bostończycy zaczną tymczasem najdłuższą w sezonie serię  w TD Garden.

I już na pierwszy ogień czeka ich bardzo trudna przeprawa, czyli odmienieni Pistons ze świetnie grającym Andre Drummondem i Averym, który bardzo dobrze wpasował się w nowy zespół i w swoim contract-year notuje najlepsze w karierze 16.8 punktów, trafiając przy tym ponad 42 procent swoich trójek, co także jest dla niego najlepszym w życiu wynikiem. Gracze z Detroit mają na koncie 18 rozegranych meczów i z bilansem 12-6 plasują się obecnie na drugim miejscu na Wschodzie, oczywiście zaraz za drużyną prowadzoną przez Brada Stevensa.

Ten mecz można więc firmować mianem pojedynku na szczycie wschodniej konferencji ligi, choć dla fanów Celtics oraz dla samego Avery’ego Bradleya to starcie będzie oczywiście wyjątkowe z innego powodu. Bradley wraca do Bostonu na pierwszy od czasu transferu z drużyny mecz przeciwko swojej byłej drużynie. Przypomnijmy, że Celtowie po ponad siedmiu latach pobytu 27-latka w Beantown zdecydowali się oddać go latem do Detroit, a w zamian w Bostonie wylądował Marcus Morris. Sam ruch był spowodowany głównie kwestiami finansowymi.

Chodziło nie tylko o to, że kontrakt z zespołem zgodził się podpisać Gordon Hayward i Celtowie potrzebowali zrobić sobie miejsce w księgach, a do tego Bradley wchodził w swój ostatni rok umowy, co ułatwiło Bostończykom decyzję o rozstaniu. Nie było się jednak łatwo z tym pogodzić, bo AB przez te ponad siedem lat w barwach Celtics przeszedł drogę od nieopierzonego żółtodzioba, na którego wszyscy psioczyli do jednego z najbardziej lubianych bostońskich graczy chyba w historii klubu, będąc też prawdziwym profesjonalistą i po prostu dobrym zawodnikiem.

Najpierw stanowił duet obrońców z Rajonem Rondo, będąc przez wielu określanym jako x-factor Celtów na starcia z Miami Heat, przede wszystkim w 2012 roku. Wtedy jednak z gry wyeliminowały go kontuzje barków i w finałach konferencji w tamtym sezonie niestety nie zagrał. Potem przez lata tworzył backcourt ze swoim dobrym kumplem z dzieciństwa w osobie Isaiah Thomasa i w rozgrywkach 2016/17 udało mu się po latach zagrać w finałach konferencji. Tam Bradley trafił nawet rzut na zwycięstwo, ale Celtics nie dali rady w starciu z Cavaliers.

Nie był to zresztą jedyny taki rzut Avery’ego w karierze, bo tego typu trafień było w jego karierze więcej. Mnóstwo było też elektryzujących wsadów, bloków, wybronionych akcji i przechwytów. Jameer Nelson po spotkaniach z Bradleyem nigdy nie był już taki sam, a fani Knicks co jakiś czas jeszcze dostają drgawek na myśl o Averym, przypominając sobie G6 z pierwszej rundy playoffs w 2013 roku. Tamten mecz to bardzo dobra metafora kariery Bradleya w Bostonie: zrobił wszystko, swoją obroną prawie odwrócił losy meczu, ale koniec końców czegoś zabrakło.

Ciekawe, czy dostanie swój tribute – choć historia pokazuje, że na tego typu zaszczyt mogli liczyć tylko gracze, którzy zdobyli w Bostonie mistrzostwo. Zdaniem wielu kibiców, Bradley powinien swoje wideo dostać, bo choć mistrzostwa za jego czasów Celtics nie zdobyli to jednak jego kariera w zielonych barwach była definicją tego, czym powinien charakteryzować się prawdziwy Celt. Jeśli więc tribute nie będzie to niech chociaż poniższe wideo, wraz z najlepszymi zagraniami Avery’ego w koszulce Bostonu, będzie swego rodzaju oddaniem mu hołdu.