Koszykarze Boston Celtics potwierdzili, że obok mistrzowskich Golden State Warriors są w tym sezonie najlepiej grającym zespołem w trzecich kwartach. To właśnie znakomita trzecia ćwiartka w wykonaniu podopiecznych Brada Stevensa zdecydowała o zatrzymaniu rozpędzających się w ostatnim czasie Pacers i wywiezieniu z trudnego terenu w Indianapolis cennego zwycięstwa 108:98. Wielki mecz rozegrał Al Horford, który po nieco słabszym okresie, przypomniał kibicom wszystkie swoje atuty i w drugiej połowie spotkania był nie do zatrzymania. Świetnie prezentowali się Marcus Smart i Terry Rozier, którzy znakomicie wsparli zespół osłabiony brakiem Macusa Morrisa i Jaylena Browna, a Kyrie Irving znów był najskuteczniejszy na parkiecie.
Pacers przystępowali do starcia z Celtics z bagażem pięciu zwycięstw z rzędu. Dodając do tego fakt, że w Indianapolis zawsze grało się nam trudno i tym razem na mecz do Bankers Life Fieldhouse udaliśmy się bez odpoczywającego Marcusa Morrisa i Jaylena Browna, który poleciał na pogrzeb swojego przyjaciela, to bez wątpienia poprzeczka była zawieszona naprawdę wysoko. Została ona nieco obniżona, bowiem tuż przed meczem okazało się, że gospodarze będą musieli radzić sobie bez swojego lidera – Victora Oladipo, który zmaga się z urazem kolana.
W pierwszej połowie to Pacers wyglądali na zespół świeższy i wypoczęty pomimo, że dzień wcześniej to oni rozegrali wymagający kondycyjnie mecz z Toronto Raptors. Podopieczni Nate’a McMillana byli zdecydowanie bardziej aktywni po obu stronach parkietu i swoją ruchliwością sprawiali nam mnóstwo problemów. Celtowie nie mogli poradzić sobie z prezentowaną przez nich szybką wymiennością podań oraz dużą ilością ruchu bez piłki. W każdej akacji ofensywnej brali udział wszyscy zawodnicy miejscowych i żaden z nich ani przez chwilę nie stał w miejscu, a to naprawdę mogło się w pierwszej fazie spotkania podobać.
Podopieczni Brada Stevensa zbyt często byli ogrywani na obwodzie w akcjach jeden na jeden, co przy jednoczesnym szerokim ustawieniu rywala powodowało, że dużo punktów traciliśmy z półdystansu lub pomalowanego i nie potrafiliśmy skorygować ustawienia, otwierając tym samym przestrzeń na dystansie. Pacers rzucali nam w 1st half na skuteczności 56%, trafiając w tym sześć z dwunastu prób zza łuku, a to też obrazowało jakość naszej defensywy. W dodatku słabo ustawialiśmy się do walki o zbiórki (12-18) i błyskawicznie sprowadzeni do parteru zostali nasi debiutanci – zastępujący Morrisa w starting line-up Daniel Theis oraz pojawiający się szybciej w rotacji Abdel Nader – którzy otrzymali po mocnym bloku od Thaddeusa Younga i Mylesa Turnera, a po bronionej stronie byli ogrywani przez Lance’a Stephensona.
Ostatecznie na półmetku mieliśmy stratę dziewięciu punktów, głównie dzięki aż dwunastu popełnionym błędom przez gospodarzy i świetnej grze naszego backcourtu. Kyrie Irving i Marcus Smart zdobyli w pierwszej odsłonie łącznie 24pts przy 10/19FG.
Po zmianie stron to już byli inni Celtics – agresywniejsi, bardziej zaangażowani po obu stronach parkietu i do bólu skuteczni. Przede wszystkim Celtowie byli ustawieni między sobą w lepszych odległościach, zaś nasi wysocy gracze stali zdecydowanie wyżej, czym totalnie wytrąciliśmy z rytmu gospodarzy, mocno utrudniając im wejścia w obręb łuku. W ataku byliśmy niemal bezbłędni trafiając 14/18FG, co dało znakomitą, niespotykaną skuteczność 78% i umożliwiło zamknięcie trzeciej ćwiartki runem 19:4! Kapitalnie wyglądał Al Horford, który przejął batutę dyrygenta od Irvinga i był kreatorem gry zespołu. Dominikańczyk miał w tym fragmencie 12pts i przede wszystkim świetnie wyglądała jego współpraca z Terry’m Rozier. Ekipa z Bostonu totalnie zdominowała gospodarzy wygrywając tę część 37:16 i ostatecznie po sześciu minutach od zmiany stron wyszła na pierwsze w meczu prowadzenie, którego nie oddała go już do końca. Bo grając w drugiej odsłonie na skuteczności 70% i trafiając 6/10 z dystansu, oddać go po prostu nie mogła, tym bardziej jeśli ma tak świetnego szkoleniowca, który potrafi w przerwie swoimi uwagami i podpowiedziami odmienić zespół. Swoją drogą zauważyliście, jak od siódmej minuty ostatniej kwarty Stevens właściwie w każdym posiadaniu nakazywał swoim zawodnikom spokojne i cierpliwe rozgrywanie akcji, zabierając tym samym czas Pacers na jakiś mocny comeback?
Po tych kilku meczach, w których brakowało nam aktywnego Horforda, przyszedł wreszcie wieczór, w którym Dominikańczyk mógł nas zachwycić. W pierwszej połowie miał jeszcze widoczne od kilkunastu dni problemy, ale w drugiej połowie w głównej mierze to dzięki niemu mogliśmy szybko odrobić straty i uzyskać bezpieczną przewagę. Ostatecznie Big Al skolekcjonował świetną linijkę 21/5/6, a przy tym wszystkim warto też wyróżnić jego skuteczność – 8/15 FG i 3/4 z dystansu.
Smart był najlepszym zawodnikiem Celtics w tym meczu. Świetnie wszedł w to spotkanie i od początku grał najrówniej ze wszystkich. Kiedy przy jego nazwisku widnieje 7/8 FG, to aż człowiek chce sprawdzić, czy to aby nie jakiś błąd w protokole. Wreszcie do swojej aktywności po bronionej stronie (+12 PER) dodał dużo jakości w ataku – 15pts, 6 reb, 5 ast, 2 stl. Z tak efektywnym Marcusem możemy wygrywać serię w PlayOffs z każdym. Oby nie był to jednorazowy występ, a powrót do naprawdę solidnej formy.
Znakomity weekend ma za sobą Terry Rozier. Po career-high z Magic, tym razem miał 17pts, przy skuteczności 78% – takiego T-Roza jako zmiennika chcemy widzieć zawsze. Było w jego wykonaniu wszystko, czego się od niego oczekuje – wnosił na parkiet dużo energii zarówno po atakowanej, jak i bronionej stronie, a przede wszystkim pokazał swoje największe atuty. Wrócił więc do celnego przymierzania zza łuku (2/3 3p FG) i skutecznych wjazdów na kosz po minięciu rywala crossoverem, finalnie dających, tak jak w 3Q, akcję „and one”.
Tym razem Irving nie był głównym bohaterem pościgu i w trzeciej kwarcie wyraźnie oddał swoje miejsce na scenie Horfordowi. W tym fragmencie Uncel Drew miał ledwie 2pts, które zdobył dopiero w przedostatnim posiadaniu zespołu w tej kwarcie. Ale Kyrie zrobił swoje – w trudnej dla nas pierwszej połowie ciągnął zespół w ataku swoimi indywidualnymi akcjami, zaś w ostatniej kwarcie przejął rolę lidera i spokojnie dociągnął nam zwycięstwo do końcowej syreny. Przyjemnie dla kibicowskiego oka wyglądał jego match-up z Darrenem Collisonem, który bardzo ambitnie biegał za nim w obronie, choć czasami musiał mocno zacisnąć zęby z poczucia wstydu. Ale Wujek miał też momenty, w których mógł zirytować, jak choćby wtedy, kiedy na początku trzeciej kwarty stracił piłkę i kompletnie odpuści powrót do obrony pozwalając gospodarzom przez kilka dobrych sekund rozgrywać akcję pozycyjną w układzie 5 na 4. Ostatecznie Iriving na „piątkę” z game-high 25pts (11/20 FG) oraz czterema zbiórkami i sześcioma asystami.
Po raz drugi w sezonie w wyjściowej piątce zagrał Theis i ponownie pokazał, że lepiej czuje się jako zmiennik, a rywalizacja z rywalami z pierwszego unitu to jeszcze za wysokie progi. Właściwie co chwila był ogrywany przez duet Young-Turner i nic dziwnego, że na drugą połowę jako pierwszy wyszedł Aron Baynes, który wydał naprawdę fajnie, dając zespołowi osiem punktów i przede wszystkim twardą obronę w pomalowanym. Semi Ojeleye drugi mecz z rzędu grał zdecydowanie odważniej w ofensywie i oddał aż sześć rzutów, trafiając z nich dwukrotnie zza łuku. Wreszcie miał dobre momenty w obronie, dzięki czemu wymusił m.in. charging foul Turnera, który wpadł w problemy z przewinieniami w trzeciej kwarcie. Abdel Nader zagrał aż dziesięć minut, ale niczym pozytywnym się nie wyróżnił i drużyna z nim na parkiecie była -10. Z kolei Shane Larkin przy świetniej postawie backcourtu dostał ledwie cztery minuty.
Wracamy do Bostonu na dłużej – przed podopiecznymi Stevensa pięć meczów w TD Garden. Już jutro spotkanie z ogromną dawką sentymentu – na klepkę wraca Avery Bradley! To trzeba obejrzeć!
Więcej materiałów ze spotkania z Pacers znajdziecie tutaj.