Aż 47 punktów od Kyrie Irvinga pozwoliło Boston Celtics (16-2) na podtrzymanie serii zwycięstw i wygranie po dogrywce w Dallas (3-15). Irving zagrał swój najlepszy mecz w bostońskich barwach, biorąc na siebie ciężar zdobywania punktów w kolejnym słabym ofensywnie meczu Celtów. Ci po raz trzeci z rzędu wrócili z dalekiej podróży i odrobili kilkanaście oczek straty, by pokonać jeden z najsłabszych zespołów w całej lidze. Ta wygrana oczywiście cieszy, natomiast Brad Stevens przed meczem mówił, że Bostończycy nie mogą sobie pozwolić na wpadanie w takie dołki, a po spotkaniu stwierdził, że nie jest pod wrażeniem streaku, bo ta seria wygranych nic nie znaczy. Celtics nie przegrali jednak od miesiąca i nadal są najlepszą drużyną w NBA.
Tym razem nic nie zapowiadało comebacku Celtów, bo w pierwszej kwarcie najlepszy backcourt w lidze przywdziewał zielone trykoty. Kyrie Irving oraz Jaylen Brown zdobyli razem 30 z 34 punktów zespołu w pierwszych 12 minutach, trafiając 11 z 13 rzutów i kontynuując niesamowicie efektywną grę, jaką widzieliśmy już w Atlancie. Celtics prowadzili więc 34-22 i trafili około 65 procent swoich rzutów. Tylu oczek po pierwszej odsłonie jeszcze w tym sezonie nie mieli. Można było więc zadać sobie wtedy pytanie, gdzie te problemy w ataku?
Te pojawiły się jednak w momencie, kiedy Kyrie (18 oczek w pierwszej kwarcie) zszedł na parkiet i po powrocie Celtics prowadzili już tylko siedmioma punktami, gdy ławka trafiła tylko dwa z 12 rzutów. Irving dorzucił jednak jeszcze siedem oczek i goście prowadzili do przerwy, choć z 15 punktów przewagi ostało się już tylko cztery. Dodatkowo, słabiutko grał Al Horford, który dawno nie wyglądał już tak bezradnie jak w poniedziałek w Dallas, a podopieczni Brada Stevensa zbyt łatwo pozbywali się piłki i już na starcie drugiej połowy to Mavs wyszli na plus.
Pomógł w tym JJ Barea z ławki oraz Harrison Barnes, któremu Mavs – dokładnie tak jak w zeszłym sezonie w meczu w Bostonie z Isaiah Thomasem – bardzo często kreowali mismatch na Irvingu, a skrzydłowy Dallas siedem ze swoich 10 trafień oddał z bliższego lub dalszego półdystansu i zdobył 31 oczek. Gospodarze prowadzili więc nawet 13 punktami, zanim najpierw Brown, a w końcówce bostońska defensywa, Kyrie oraz Jayson Tatum wspólnymi siłami odrobili te straty i dostaliśmy pierwszą w tym sezonie dogrywkę w meczu Bostończyków.
A w niej mecz przejął już Irving, zdobywając w te pięć minut osiem z 14 punktów całej drużyny. Kyrie jest w tym sezonie definicją słowa clutch, co trochę nam umyka, być może dlatego, że jeszcze kilka miesięcy temu mieliśmy w bostońskim składzie Króla Czwartych Kwart, tymczasem: 38 minut Irvinga w crunchtime (ostatnie pięć minut meczu, +/- pięć punktów): 65 punktów (24/39 FG, 13/16 FT), 32 punkty z paint, 10 asyst, ani jednej straty i plus-40 z nim na parkiecie w tym czasie. Celtics naprawdę nie przegrali spotkania od miesiąca.
Trzeba jednak powiedzieć, że Boston znów wykopał pod sobą dołek – to już trzeci kolejny mecz, w którym konieczne było odrabianie strat i konieczne było wejść w crunchtime, a nawet w dogrywkę, aby pokonać słabych przecież w tym sezonie Mavs. Wcześniej to samo było z równie słabymi Hawks i choć oczywiście warto jest chwalić te powroty, warto jest chwalić charakter Celtów, którzy mimo wszystko cały czas wracają i po prostu wygrywają, ale trzeba przy tym powiedzieć, że w tym zespole nie wszystko (miejmy nadzieję – jeszcze) funkcjonuje tak jak powinno.
Dlatego też ten streak nie robi wrażenia na Stevensie, bo on wie, że bilans Celtów – 16 wygranych, dwie porażki i najlepszy procent zwycięstw w lidze – niekoniecznie oddaje faktyczny stan siły bostońskiego zespołu. Jaylen Brown już trzeci kolejny mecz zrobił jednak ponad 20 oczek, Marcus Smart znów pudłował na potęgę (3/15 z gry, 2/11 zza łuku), a i tak był blisko double-double (12 punktów, osiem asyst) i był też plus-15 w tym meczu i dzięki niemu mamy kolejnego już kandydata do akcji roku, kiedy najpierw Tatum, a potem Smart uratowali piłkę, a Kyrie trafił trójkę.
Brakuje jednak większego wsparcia z ławki, bo poza Smartem punktował jeszcze Terry Rozier, który zapisał na konto tylko punkty. Poza nimi żaden inny bostoński rezerwowy nie wniósł na parkiet zbyt wiele jakości i już od paru meczów mało który cokolwiek do gry wnosi. Był to pierwszy z czterech meczów Bostończyków w tym tygodniu – w środę Celtics zagrają w Miami ostatnie z trzech starć na wyjeździe, a potem w piątek wrócą do Bostonu na mecz z Miami Heat, by dzień później zakończyć tydzień spotkaniem back-to-back w Indianapolis.
Boxscore tutaj, a po więcej materiałów wideo kierujcie się jak zwykle tutaj.