W tym roku minęły już cztery lata odkąd Brad Stevens jest na stanowisku trenera Boston Celtics. Siedemnasty w historii coach bostońskiego zespołu z roku na rok zyskuje coraz większe grono zwolenników, prowadząc swój zespół do coraz to lepszych wyników. W trwającym sezonie mimo wielu przeciwności Celtowie są na razie najlepszym zespołem w lidze, a seria zwycięstwa trwa i na ten moment wynosi 15 kolejnych wygranych. Nic więc dziwnego, że Bostończycy w wielu rankingach znajdują się obecnie na pierwszym miejscu, a sam Stevens przez wielu określany jest mianem faworyta we wczesnym etapie walki o nagrodę dla Trenera Roku. Steve Pagliuca, jeden z właścicieli Celtics, zdradził ostatnio kulisy zatrudnienia Brada w Bostonie.
Oczywiście wszystko to nie byłoby możliwe bez odejścia Doca Riversa, który nie chciał po raz kolejny przechodzić w Bostonie przebudowy i z tego powodu zdecydował się objąć stanowisko w Los Angeles. Wyszło jak wyszło, bo Clippers przez te cztery lata mogli jedynie pomarzyć na przykład o występach w finale konferencji, gdzie Celtowie pojawili się już w czwartym roku „przebudowy”. Tak czy siak, skoro z drużyny odszedł długoletni trener w osobie Riversa (pracujący z zespołem od 2003 roku) to przed zarządem stanęło zadanie poszukać kogoś nowego.
Jak zdradza Pagliuca, na przygotowanej przez Danny’ego Ainge’a liście widniało kilka pozycji, ale tylko jedno nazwisko – Brad Stevens był numerem jeden, był numerem dwa i był numerem trzy. Poza nim, jak mówi właściciel klubu, nie było w zasadzie nikogo. Nie ma się jednak czemu dziwić, kiedy słyszymy, od jak dawna Ainge fascynował się trenerem malutkiej uczelni Butler:
„Danny i ja byliśmy na trybunach, żeby obejrzeć finał NCAA. Przed rozpoczęciem meczu, Danny powiedział mi, abym spojrzał na parkiet i stwierdził, że jest tam najlepszy trener uniwersytecki. Odpowiedziałem, że to oczywiście Coach K [Mike Krzyżewski]. Ale on mi na to, że nie i że to Brad Stevens. To było w 2010 roku.”
Pagliuca opowiadał więc o finale NCAA z 2010 roku, kiedy to uniwerek Butler mierzył się z jego alma mater, czyli z uniwersytetem Duke. Dla samego Stevensa był to drugi finał z rzędu, który mógł skończyć się niesamowitym happy endem, ale Gordon Hayward chybił o dosłownie centymetry, kiedy oddawał rzut na zwycięstwo równo z syreną gdzieś z połowy boiska. Mimo porażki, Ainge już wtedy wiedział, że Stevens będzie równie znakomitym coachem w NBA przez względu na swoje podejście, etykę i sposób pracy, co przyniosło takie efekty w NCAA.
GM Celtów łatwo przekonał więc pozostałych członków zarządu, po czym Danny, Pagliuca oraz Wyc Grousbeck i Mike Zarren polecieli do Indiany, by w domu matki Stevensa po raz pierwszy porozmawiać z Bradem. Ten miał wtedy tylko jeden warunek: jeśli ma wziąć tę pracę to nie będzie przegrywać specjalnie. Grupa trzymająca władzę w bostońskim klubie szybko zapewniła go jednak, że nic takiego nie planują i strony szybko doszły do porozumienia w sprawie kontraktu, dzięki czemu Celtics już w czerwcu 2013 roku mieli nowego trenera.
W samym procesie Celtowie mieli oczywiście swoje wątpliwości jak wiek (Stevens w momencie zatrudnienia miał ledwie 36 lat) czy historia innych przypadków przejścia trenerów z NCAA do NBA. Jak jednak zdradził Pagliuca, analiza zrobiona przez Bostończyków doprowadziła do następujących wniosków: wszyscy trenerzy, którzy polegli po takiej transformacji (jak m.in. Rick Pitino w Bostonie) byli z wielkich uniwersytetów, gdzie wszystko kręciło się wokół nich. Brad był natomiast totalnym zaprzeczeniem i zawsze myślał o zawodnikach, a nie o sobie.
I rzeczywiście, po czterech latach można stwierdzić, że Stevens odniósł w NBA sukces, a Pagliuca dodaje, że Stevens w każdym sezonie miał bardzo duży wpływ na to, jak grała drużyna i jak z roku na rok bostoński zespół się rozwijał. Właściciel drużyny podaje też przykłady m.in. Evana Turnera czy Isaiaha Thomasa jako zawodników, którzy pod Stevensem stali się o wiele lepszymi graczami – Turner po dwóch latach na małym kontrakcie w Bostonie zainkasował rok temu ogromne pieniądze od Trail Blazers, a Isaiah dwa razy zameldował się w All-Star Game.
To, co najbardziej Pagliuca ceni jednak w Stevensie to jego sposób postępowania oraz podejście do trenowania – Brad jest bardzo zrównoważony, nigdy nie zrzuca winy na zawodników i nigdy nie przypisuje sobie żadnych zasług. Zawodnicy czują natomiast, że mają jego wsparcie, a jednocześnie Stevens nie odpuszcza im, jeśli chodzi o przygotowanie do spotkań. Coach dobrze jednak wie, że koszykówka to nie sprawa życia i śmierci, a do tego jest bardziej szczerym nauczycielem niż surowym guru. Wszystko to ma być podstawą jego sukcesów.