Z problemami w obronie i widocznymi przestojami w ataku, ale ostatecznie Celtics zdołali wywieźć wygraną z Barclays Center i po dobrym finiszu pokonali 109:102 ekipę Brooklyn Nets, tym samym przedłużając imponującą serię zwycięstw do trzynastu. Aż 96 punktów z końcowej zdobyczy uzyskali gracze pierwszej piątki, co pokazuje, że tym razem nie mieli oni właściwie żadnego wsparcia od rezerwowych. Kolejny dobry mecz rozegrał Marcus Morris, który w samej czwartej kwarcie zdobył 11pts, co chwila zaskakując rywali celnym rzutem z półdystansu. Ale na uznanie zasługują wszyscy starterzy, wśród których najskuteczniejszy był Kyrie Irving z game-high w postaci 25pts na koncie.
Generalnie patrząc, to trzeba przyznać, że to nie był dobry mecz w naszym wykonaniu. Graliśmy nierówno, momentami chaotycznie w ataku i zbyt łagodnie w obronie. Zdarzały się nam długie przestoje punktowe, jak chociażby w 1Q, kiedy mieliśmy serię sześciu pudeł z rzędu oraz w 2Q, którą zaczęliśmy 3/12 FG. Z kolei w trzeciej kwarcie w ciągu ledwie czterech minut popełniliśmy aż pięć start, wyczerpując przy tym chyba wszystkie możliwe scenariusze, tracąc posiadanie przy: wznowieniu zza linii końcowej, wyprowadzeniu piłki z własnej połowy, w kontrze, w próbie akcji pass and go i po błędzie indywidualnym. Długimi fragmentami nie mogliśmy złapać swojego rytmu oraz płynności w rozgrywaniu akcji, co przełożyło się na ledwie 15ast i kilku podarowanych Nets szansach na runy, jak choćby 22:5 na zakończenie pierwszej połowy. Ostatecznie jednak osiągnęliśmy naprawdę dobry wskaźnik skuteczności i rzucaliśmy na poziomie 45,3%, w żadnej z kwart nie schodząc poniżej 42%.
Przy obronie, do której się przyzwyczailiśmy, skuteczność na takim poziomie dawałaby nam szybki blowout i możliwość błyskawicznego zamrożenia spotkania. Tym bardziej, że mecz rozpoczęliśmy od serii 17:4, zbudowanej przez każdego gracza pierwszej piątki. Jednak mieliśmy naprawdę duże problemy w zetknięciu z mało zorganizowaną koszykówką Nets, którzy preferują szybkie posiadania (Pace: 106,1 – 1. miejsce w lidze), oparte na mało skomplikowanych zagrywkach. Przede wszystkim byliśmy zbyt pasywni na obwodzie, pozostawiając gospodarzom zbyt wiele miejsca na dystansie po szczytowych zasłonach dla gracza wybiegającego wzdłuż linii, co konsekwentnie wykorzystywali Allen Crabbe (15 pts, 5/8 3p FG) i Joe Harris (19pts, 5/11 3p FG). W całym spotkaniu miejscowi trafili zza łuku czternastokrotnie, z czego aż sześć razy w ostatniej odsłonie, dzięki czemu tak długo sprawiali, że wynik był sprawą otwartą niemal do końca. Bardzo dobrze grał Spencer Dinwiddie, który zastępował na jedynce kontuzjowanego D’Angelo Russell i co prawda miał problemy z wstrzeleniem się w środek obręczy (12 pts, 4/14FG), ale za to zanotował aż jedenaście asyst.
Celem polepszenia defensywy Brad Stevens próbował na starcie drugiej połowy różnych rozwiązań. Marcus Smart przejął od Kyrie Irvinga krycie Dinwiddiego, a zespół przez pierwsze fragmenty trzeciej kwarty grał obroną strefową, która kosztowała nas szybki run gospodarzy i konieczność ponownego odrabiania strat. Na szczęście od połowy 3Q wróciliśmy do swojej gry. Na przełamanie Al Horford miał kilka fajnych screen assist, świetnie współpracował z Irvingiem i właściwie ta dwójka nakręciła zespół, który zaczął lepiej bronić i odpowiedział serialem 19:6, osiągając przed decydującą ćwiartką zapas dziewięciu punktów.
Nets jednak nie zamierzali się poddawać i na starcie 4Q trafili trzy trójki, czym szybko wrócili do gry. Świetnie spisywał się Marcus Morris, pod którego graliśmy niemal wszystkie akcje podczas gdy na parkiecie przebywał z zawodnikami z ławki rezerwowych. 28-latek nagminnie robił gospodarzom szkodę na półdystansie i w tym fragmencie był 4/5 FG (11pts), a w całym spotkaniu skompletował double-double w postaci 21pts-10reb. Nie ma co ukrywać, że tej wygranej nie byłoby, gdyby nie jego świetna postawa. I niech nikogo nie zmyli fakt, że przy jego nazwisku widnieje -10 PER – to skutek tego, że najdłużej biegał z bezproduktywnymi dzisiaj rezerwowymi. Ale mecz rozstrzygnęliśmy de facto dopiero na minutę przed końcem, kiedy Irving zanotował fantastyczny przechwyt i dosłownie wyrwał piłkę z rąk Trevorowi Bookerowi pod naszą tablicą, a Jayson Tatum wykończył kontrę alley-oopem po podaniu Jaylena Browna. Team-work dagger – tak genialny, że mogę oglądać non stop.
Nie da się ukryć, że Irving nie zaprzyjaźnił się jeszcze ze swoją maską. Sam zresztą przed meczem powiedział, że nie znosi w niej grać i to było widać w dzisiejszym meczu, kiedy przy każdej możliwej przerwie w grze uwalniał twarz, a co najmniej dwukrotnie po faulu rywala zdejmował plastikową osłonę z wyraźną irytacją. Ale w drugiej połowie każdy mógł zobaczyć po co właściwie musi w niej występować, bowiem dwa razy otrzymał w ferworze rywalizacji uderzenie w głowę – przy walce o piłkę w parterze na środku placu oraz przy wejściu pod kosz. Strach pomyśleć co by było, gdyby nie miał na sobie tej maski. Być może to ona powodowała, że szczególnie w pierwszej połowie miał problemy z celnością. Stevens bardzo długo czekał na wpuszczenie go na plac w 4Q, ale to chyba był dobry pomysł, bowiem Uncle Drew w decydujących momentach brał piłkę, rzucał, trafiał, wjeżdżał na kosz i korzystał z zaproszenia na linię osobistych (7pts w ostatniej odsłonie). Prawdziwy lider z game-high 25pts, uzupełnionym pięcioma asystami.
Horford z double-double (17pts-11reb) i zaimponował ponownie dojrzałością w grze. W trudnym momencie w trzeciej kwarcie potrafił wespół z Irvingiem wziąć odpowiedzialność za drużynę i zagrał z nim kilka spokojnych, dokładnych akcji. Sam zresztą w całym meczu dobrze czuł się w grze post-up. Na uwagę zasługuje po raz kolejny jego świetna skuteczność 8/10 FG oraz trzy asysty. Najmniej punktów ze starterów uzyskał Brown (14pts), ale to był solidny występ drugoroczniaka, uzupełniony 4reb, 3ast, 3 stl, najlepszym +24 PER i świetnym windmillem! Może w tym roku jednak konkurs wsadów podczas All-Star Weekend?
O Tatumie można pisać tylko w samych superlatywach. Szkoda, że spudłował rzut osobisty na koniec meczu, bowiem wówczas kolejny raz przekroczyłby granicę 20pts. W każdym razie nasz 19-latek za każdy rok zdobył punkt na 67% skuteczności z gry. Prawdziwy shooter rośnie nam w Bostonie. I te jego długie ręce przy kończeniu wjazdów pod kosz! W defensywie nie był aż tak widoczny, ale powetował to sobie solidnym blokiem na Quincy Acy’m.
To był katastrofalny występ rezerwowych, którzy łącznie byli ledwie 4/26 FG, 3 ast i -16 PER, choć ten wskaźnik byłby zdecydowanie gorszy, gdyby nie Morris, który punktował przebywając na parkiecie w towarzystwie graczy z drugiego unitu. Smart przyzwyczaił już nas do swoich ogromnych problemów rzutowych. Finalnie był 1/8FG, choć w defensywie robił wiele dobrego i z tego powodu zagrał najdłużej z Celtów, bo prawie 35min. Aron Baynes oraz Semi Ojeleye bezbarwni po obu stronach i obaj w ostatnich dniach notują wyraźny spadek formy. Terry Rozier nadal nierówny i po dobrych meczach z Hornets i Raptors, tym razem w ciągu 21min z samymi zerami w linijce, poza dwiema zbiórkami. Być może Stevens widząc jego problemy mógł wcześniej desygnować na parkiet Shane’a Larkina (4 pts, 1 reb, 1 stl), który wracając na Brooklyn miał przecież dodatkową motywację udowodnienia swojej wartości. Daniel Theis poza trójką przy pierwszym meldunku na parkiecie wyróżnił się walką na tablicach (7 reb). Kto wie, jeśli Baynes zgubi dobrą formę na dłużej, to może Niemiec awansuje w hierarchii? Na Brooklynie zagrał jedynie minutę krócej od Australijczyka.
Już jutro mecz, na który każdy czeka z zapartym tchem. Do TD Garden przyjadą aktualni mistrzowie – Golden State Warriors. Tego nie można przegapić!
Więcej materiałów ze spotkania z Nets znajdziecie tutaj.