Szerszenie wypłoszone z Ogródka

Co za wieczór w TD Garden – zdziesiątkowani Celtics, pozbawieni jakiegokolwiek wsparcia od wielkiej trójki, pokonali Charlotte Hornets po świetnym pościgu w czwartej kwarcie wynikiem 90:87. To był wielki mecz w wykonaniu naszych młodych starterów oraz graczy drugiego unitu, którzy po fatalnej pierwszej połowie, po zmianie stron odrobili osiemnastopunktową stratę, przeprowadzając kapitalny comeback i przedłużając serię zwycięstw. Świetne występy zaliczyli Jayson Tatum, Marcus Morris i Shane Larkin, którzy prowadzili zespół w decydujących momentach i łącznie zdobyli 46pts i byli 16/30FG. Już jutro szansa na kontynuowanie serialu wygranych – o europejskiej porze hitowe starcie z Toronto Raptors.

BOXSCORE

Był wielki mecz w Oklahomie, ale to chyba dzisiejsza wygrana smakuje najlepiej, bo została odniesiona w głównej mierze dzięki młodym zawodnikom. Danny Ainge triumfuje – wszyscy zarzucali mu chomikowanie picków, a te picki w połączeniu ze sprowadzonymi doświadczonymi graczami wygrały nam mecz.

To już chyba pewne, że w tym sezonie ciąży nad nami klątwa kontuzji – Hayward, Morris, Yabusele, Smart, Horford, Tatum, a teraz Irving – długa ta lista, jak na trzy tygodnie grania. Każdemu chyba waliło serducho, kiedy Uncle Drew długo nie podnosił się z parkietu. Z tylu głowy nadal jest gdzieś koszmar z Cleveland i już chyba będziemy z nim nierozerwalnie związani do końca sezonu.

Zaczęło się bardzo źle, żeby nie powiedzieć fatalnie. W mecz weszliśmy na poziomie 2/12 FG, a Szerszenie bezwzględnie wykorzystywały przewagę warunków fizycznych. W pierwszej połowie zupełnie nie mogliśmy znaleźć dobrych pozycji rzutowych, co miało swoje przełożenie na ledwie 33% FG, natomiast w obronie byliśmy kompletnie niezorganizowani. Było tak źle, że Stevens w pewnym momencie nakazał graczom taktykę Hack-a-Shaq wobec Dwighta Howarda, która dawała nam darmowe posiadania bez straty punktów, ale przy fatalnej skuteczności nie przyniosła żadnych widocznych efektów. Kemba Walker latał po klepce jak chciał i po 2Q miał 10ast, będąc właściwie non stop uwalniany od krycia po szczytowych zasłonach Howarda. Wiele szkód zrobił nam Frank Kaminsky, który korzystał z prób zagęszczenia przez nas paint i miał 14pts, popisując się w drugiej kwarcie serią trzech trójek z rzędu. To był właśnie moment, w którym przyjezdni z Karoliny Północnej osiągnęli przewagę osiemnastu punktów i wydawało się, że powoli pakują mecz do swoich walizek.

Ale w drugiej połowie zagraliśmy koncert – wróciliśmy do znakomitej defensywy i wreszcie zaczęło nam wpadać. Walker nie miał już tak dużo miejsca do penetracji i po zmianie stron rodał ledwie jedną asystę i nadal miał problemy z celnością (5/19 FG). Z każdą minutą mozolnie odrabialiśmy stratę i wracaliśmy z odległego -18. Ogródek był pełen emocji, a kibice na stojąco dopingowali podopiecznych Stevensa, ładując ich baterie. Opcja pościg została w pełni aktywowana w czwartej kwarcie, w której pozwoliliśmy przyjezdnym na zdobycie zaledwie 11pts i zatrzymaliśmy ich na 4/20FG, wymuszając sześć strat i notując cztery przechwyty.

Był więc crunchtime, który ponownie zakończyliśmy na swoją korzyść, a bohaterem końcówki był tym razem Marcus Morris. W kluczowej akcji na pół minuty przed końcem konsekwentnie Smart i Rozier szukali switchu dla Morrisa. Ostatecznie przekazanie udało się wymusić Rozierowi, który przejął Marvina Williamsa i dzięki temu Marcus sprzed Walkera trafił najważniejszy rzut w tym meczu, który swoją drogą i tak był piekielnie trudny. Ale powołana próba z odchylenia wcale nie była decydująca dla losów meczu – zdecydowanie bardziej kluczowy był fakt, że Morris w rewanżu na trzy sekundy przed końcową syreną wytrzymał w obronie i nie dał się nabrać na pump fake Walkera, który wyraźnie szukał kontaktu.

Morris był w pierwszej połowie niewidoczny i brakowało przede wszystkim tego, aby w trudnym momencie swoim doświadczeniem dał młodej ekipie trochę spokoju. W 3Q również przypadkowo został uderzony w twarz i aż Stevens z widocznym niepokojem podszedł do niego, aby sprawdzić sytuację. Jak na twardziela przystało wrócił na parkiet od razu po kontrolnej przerwie na żądanie. W drugiej połowie to był już jednak Morris w najlepszym wydaniu. To on dał sygnał do pogoni na początku trzeciej kwarty, zdobywając 7 pts i to on zrobił najwięcej w ostatnich fragmentach. Ostatecznie 14pts na 5/10FG i 7 reb.

Shane Larkin już w pierwszej połowie, gdy pojawił się na parkiecie, wyróżniał się aktywnością i efektywnością w grze. Widać było, że ma dzień i ostatecznie miał 16 pts, 5/8 FG i dwukrotnie trafił zza łuku. Ważną postacią był szczególnie w czwartej kwarcie, w której miał dwa wielkie rzuty i był bezbłędny na linii osobistych. Bardzo dobry występ i aż dziwne, że w zeszłym sezonie biegał po europejskich parkietach.

Który to już świetny mecz ma za sobą Jayson Tatum? Pierwszoroczniak zachwycał w drugiej połowie odważnymi wjazdami pod kosz, które w tylko sobie znany sposób finalizował wykorzystując niewiarygodny zasięg, niczym Michael Jordan w Space Jam. Znakomicie mijał rywali wykorzystując tempo i długość pierwszego kroku, na co zwracali uwagę Mike Gorman i Tommy Heinsohn. Trudno było mu zająć odpowiednią pozycję w walce na tablicach i tym razem miał ledwie dwie zbiórki, ale w ataku był chyba najjaśniejszą nasza postacią – 16 pts przy 50% skuteczności. Mamy perłę w składzie.

Dobrze wyglądał również Terry Rozier, który miał 15/7/4, ale przez cały mecz próbował przełamać brak skuteczności (3/12 FG). Aron Baynes na początku nie miał pomysłu na match-up z Howardem, ale z biegiem czasu nabrał pewności i był prawdziwą ścianą pod koszem, choć w ataku tym razem na 4pts. Daniel Theis ponownie był bardzo aktywny z ławki i wniósł na parkiet sporo energii. Marcus Smart powinien poważnie rozważyć rezygnację z rzucania – 3/16 FG, w tym spudłowane wszystkie siedem prób zza łuku. Semi Ojeleye, Abdel Nader i Guerschon Yabusele na 0 pts i z błędami w defensywie, ale mimo wszystko Stevens wierzył w ich umiejętności i dał każdemu z nich po prawie 10 min.

Więcej materiałów ze spotkania z Hornets znajdziecie tutaj.