Celtics bez najmniejszych problemów pokonali Sacramento Kings różnicą ponad dwudziestu pięciu punktów (113:86), grając na wstecznym biegu przede wszystkim w pierwszej połowie spotkania. Bostończycy świetnie czuli się na obwodzie i trafili aż siedemnaście razy zza łuku, czym ustanowili season-high oraz całkowicie zdominowali walkę na tablicach, wygrywając zbiórki niespotykaną różnicą 52-26. Wielkie momenty mieli Kyrie Irving i Jaylen Brown, którzy zgodnie zdobyli po 22 pts i byli najskuteczniejszymi zawodnikami spotkania. Znakomicie spisali się nasi zmiennicy, którzy łącznie dołożyli 46pts, a w drugiej kwarcie wyprowadzili pierwszy mocny cios, uciekając Kings na dwucyfrowy dystans.
Celtics nie przegrali na własnym parkiecie z Kings od 19 stycznia 2007 roku i przedłużą serię o kolejny rok. Co więcej to także szósta wygrana z rzędu, dzięki której Celtowie mogą wspólnie z Orlando Magic pochwalić się najlepszym obecnie bilansem w lidze. Dzisiejsze zwycięstwo przyszło nam bardzo łatwo – byliśmy lepsi w każdym elemencie koszykarskiej sztuki i momentami sprawialiśmy wrażenie drużyny z wyższej klasy rozgrywkowej. Jednak w pierwszej połowie mieliśmy swoje problemy i przez pierwsze 16 minut ten mecz był bardzo wyrównany.
Podopieczni Brada Stevensa nie byli tak bardzo mobilni i agresywni w defensywie, jak w poprzednich meczach. Słabo poruszaliśmy się po bronionej strefie i zbyt łatwo oddawaliśmy pole Kings, szczególnie graczom wychodzącym po podwójnych zasłonach z rogów boiska na czystą pozycję na mid-range. Zaskakująco duże problemy miał Al Horford, który zupełnie nie radził sobie z Zachem Randolphem. Dominikanin został zdominowany przez byłego zawodnika Memphis Grizzlies po obu stronach parkietu i w pierwszej połowie pozwolił mu na zdobycie 12pts, samemu będąc przez długi czas bez zdobyczy punktowej i przełamując się celną trójką dopiero tuż przed końcem drugiej kwarty. Pierwsze mocniejsze uderzenie, po którym przyjezdni z Kalifornii byli liczeni, wyprowadziła rezerwowa piątka Rozier-Smart-Tatum-Ojeleye-Theis, która przeprowadziła run 11-0 i uzyskała bezpieczną przewagę.
Stevens w przerwie musiał zwrócić uwagę graczom pierwszego unitu na ich zbyt pasywną postawę w defensywie i efekty były błyskawiczne. W trzeciej kwarcie graliśmy już zdecydowanie skuteczniej w tym elemencie, tracąc ledwie piętnaście punktów i zatrzymując Kings na marnych 6/21 FG. Każdy z zawodników był bardziej ruchliwy i nie odpuszczał swojego gracza w kryciu jeden na jeden. Świetnie odcinaliśmy Randolpha od podań z głębi pola i nie zostawialiśmy przyjezdnym miejsca na półdystansie, przez co zmuszaliśmy ich do nerwowego odgrywania piłki na obwód. A to było dla nas czytelne i skończyło się czterema niemal identycznymi przechwytami Ivringa i Roziera. Horford świetnie wyprowadzał piłkę po zbiórkach, wykorzystując przewagę szybkości nad Randolphem i budując nam łatwy układ w kontratakach, które zazwyczaj kończyliśmy skutecznym rozrzuceniem piłki na obwód i celnym rzutem zza łuku.
Mecz skończył się właściwie w połowie 3Q, kiedy Jaylen Brown w ciągu kilkunastu sekund trafił dwie trójki. To był zresztą kolejny bardzo dobry występ 21-latka, który zdobył 22 pts, przy kapitalnej skuteczności 7/8 FG, trafiając w tym aż pięć z sześciu oddanych rzutów z dystansu. To był Brown z meczu przeciwko Knicks – bardzo aktywny, twardy w wejściach pod kosz i widoczny na tablicach, dzięki czemu do zdobyczy punktowej dołożył również 6 reb.
Kolejny raz reżyserem gry był Kyrie Irving. I choć tym razem Uncle Drew, szczególnie w pierwszej połowie nie zachwycał swoją postawą w obronie, kilkakrotnie będąc zagubionym po switchu i bezmyślnie biegając wzdłuż boiska, na co zwracał uwagę podczas transmisji Tom Heinsohn, to w ataku robił swoje. Ostatecznie 25-latek miał 22 pts, przy dobrej skuteczności 8/17 FG (4/9 3p FG) i rozdał 5 asyst. Ponownie dobrze wyglądała jego współpraca z Horfordem. Obaj szukali się na parkiecie, co było widać już w 1Q, kiedy Al właściwie non stop wybierał w ataku pozycyjnym podania do Kyriego.
Po słabszym występie przeciwko Spurs, dobrze wyglądał Jayson Tatum. Mimo, że w początkowych fragmentach 19-latek rzadko był kreowany przez partnerów, to później trafił swoje i ostatecznie miał 12 pts. Horford miał trudny początek, ale po przerwie znalazł sposób na Randolpha w obronie i ostatecznie w ciągu niespełna 26 minut miał linijkę 7/7/6. Jego partner z froncourt – Aron Baynes zagrał solidnie, miał 9 reb, trafił dwa rzuty z gry, choć na pewno wejście w mecz miał trudne, bo kilka razy był za daleko od rywala i pozwolił mu na oddanie łatwego rzutu.
To miał być mecz dla zmienników i taki też był. Prawie trzydziestopunktowa przewaga wypracowana w trzeciej kwarcie pozwoliła Stevensowi oszczędzać siły najważniejszych zawodników przed trudnym wyjazdem do Oklahomy i ostatecznie żaden z graczy pierwszej piątki nie zagrał więcej niż 27 minut. Marcus Smart tym razem oddał zaledwie trzy rzuty z gry i skoncentrował się na obsługiwaniu partnerów, notując w całym spotkaniu aż osiem asyst, a kilka z nich było prawdziwymi cukierkami. Świetne wyglądała jego współpraca z Theisem, który miał świetne wejście na parkiet w pierwszej połowie, kiedy w ciągu jedenastu minut uzbierał 6 pts i 7 reb. Ostatecznie Niemiec zakończył spotkanie z double-double w postaci 10pts-10reb. Powoli w ataku odblokowuje się nam Semi Ojeleye, który przypomniał sobie swój największy atut z Summer League oraz Preseason i trzykrotnie trafił za trzy. Fajnie wyglądał też Terry Rozier, który skończył z linijką 12 pts, 4/9 FG, 2 reb, 3 ast 2 stl.
Celtics w całym spotkaniu rozdali aż 30 asyst, zebrali 52 piłki, z czego aż 16 na atakowanej tablicy, trafiali na skuteczności 48,8% z gry i mieli świetnie nastawione celowniki na dystansi (17/41 3p FG). Cyferki wyglądają rewelacyjnie, więc na pewno można być zadowolonym z jakości zaprezentowanej przez gospodarzy w dzisiejszym meczu.
Przed podopiecznymi Stevensa seria trzech meczów wyjazdowych z Thunder, Magic i Hawks. Pierwszy z nich już w piątek w Oklahomie. Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Kings znajdziecie tutaj.