Zmiennicy pokazali siłę

Bez największych gwiazd w składzie, ale mimo wszystko z fajerwerkami – Celtics w świetnym stylu wygrali na własnym parkiecie z Philadelphią 76ers  wynikiem 113:96 i pozostają niepokonani podczas tegorocznego Preseason. Podopieczni Brada Stevensa od początku prezentowali wszechstronny basket w ofensywie i przede wszystkim wyśmienitą defensywę, dzięki czemu wyraźnie zdominowali przyjezdnych z Pensylwanii. Show skradli gracze, którzy, choć trudno w to uwierzyć, są w Bostonie najdłużej stażem – Marcus Smart i Terry Rozier. Ale na głośne słowa uznania zasługują również Abdel Nader, Semi Ojeleye i Guerschon Yabusele, którzy udowodnili, że mogą być wartościowym uzupełnieniem rotacji.

Brad Stevens dał odpocząć swoim największym gwiazdom, tłumacząc swoją decyzję w przedmeczowej rozmowie z Brianem Scalabrine m.in. krótszym okresem tegorocznych przygotowań do Regular Season i szczególną koniecznością sprawdzenia całej rotacji. Zresztą w ostatnich dniach na taki wariant zdecydowali się również inni trenerzy w tym Tyronn Lue i Scott Brooks. W związku z nieobecnością liderów zespołu, Stevens zdecydował się na small-ballową piątkę w składzie: Rozier-Smart-Tatum-Brown-Baynes.

Szkoleniowiec i kibice C’s mogą być w pełni usatysfakcjonowani przebiegiem spotkania, a przede wszystkim stylem gry zespołu. Gracze naszego drugiego garnituru zdominowali gości w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła i zaserwowali im klasyczny blowout. Już po kilku minutach osiągnęliśmy kilkunastopunktową przewagę, która była systematycznie powiększana i w początkowych fragmentach czwartej kwarty wynosiła ponad trzydzieści punktów. W zasadzie cały czas kontrolowaliśmy wydarzenia na parkiecie. Inicjatywę straciliśmy jedynie przez chwilę w pierwszej kwarcie, kiedy to na placu po raz pierwszy pojawił się Markelle Fultz i dynamicznymi wejściami pod kosz sprawiał nam sporo problemów, zdobywając w tym fragmencie osiem szybkich punktów, a także w ostatniej odsłonie, kiedy Szóstki ambitną grą zdołały zniwelować wstydliwą stratę.

Szczególnie w pierwszych 36 minutach nasza gra wyglądała świetnie. Bez cienia przesady stwierdzę, że to był basket totalny z szerokim wachlarzem rozwiązań ofensywnych, wymiennością pozycji i twardą defensywą, która co rusz otwierała nam szansę na kontrę. W ataku byliśmy bardzo wszechstronni, grając akcje pick-and-roll, kreując sobie pozycje na mid-range po zasłonach oraz ponownie imponując szybkim i skutecznym ball-movement, dzięki któremu wypracowywaliśmy ogrom miejsca na dystansie. W obronie wyglądaliśmy niczym grupa gladiatorów nie do przejścia w konsekwencji wymuszając aż 19 strat rywala. I choć to tylko mecze przedsezonowe, to ponownie było widać niezwykłą ambicję w walce o piłkę. Takie detale imponują! A jeszcze bardziej cieszy fakt, że ponownie wygraliśmy walkę na tablicach (53:47), co jest powodem do optymizmu.

Bohaterem wieczoru był Terry Rozier, który konsekwentnie dążył do triple-double, ostatecznie notując podczas 23-minutowego pobytu na boisku imponujące 15 pts (5/8 FG), 10 reb, 6 ast, uzupełniając to przechwytem i blokiem. Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby Stevens pozostawił go w grze jeszcze przez kilka minut. To był występ z gatunku tych koniecznych do zapamiętania.

Imponującą formę potwierdził Marcus Smart (17 min, 12 pts, 5/8 FG, 2/3 3P FG, 6 reb, 2 ast, 2 stl), który zachwyca przygotowaniem fizycznym i skutecznością rzutową zza łuku. Do tego potwierdza to, o czym wiemy od dawna – waleczność, przegląd pola i nieustępliwość w defensywie. A jakby tego było mało, to swój świetny występ doprawił szczyptą koszykarskiej magii, kiedy świetnym no look passem obsłużył Nadera po akcji, którą obaj panowie zaplanowali wychodząc na parkiet po czasie na żądanie.

Semi Ojeleye świetnie wyglądał już w pierwszej połowie, kiedy skupiał się głównie na pomocy w obronie i właściwie wybił Dario Sariciowi chęć do gry. W drugiej połowie nasz rookie urządził sobie prawdziwy trening strzelecki, czterokrotnie trafiając zza łuku i ostatecznie skończył spotkanie z game-high w postaci 16 punktów. Tak, jak już wspominałem, przy okazji spotkania z Hornets, moim zdaniem chłopak wygląda jak lepsza wersja Jonasa Jerebko i będziemy mieć z niego wiele pożytku. Ja już jestem jego fanem. Stevens chyba też wiąże z nim nadzieje, ponieważ grał dziś najdłużej ze wszystkich (28 minut).

W związku z urazem lewego kolana Arona Baynesa, którego Australijczyk nabawiał się w pierwszej kwarcie, nieco więcej minut dostał Guerschon Yabusele i swoją szansę wykorzystał perfekcyjnie. Francuz był momentami bezlitosny dla wysokich z Filadelfii, rozdając w całym spotkaniu trzy bloki, łapiąc m.in. Amira Johnsona i Bena Simmonsa. Do tego dołożył fajne 7 pts, 5 reb i 3 stl. To pierwszy występ 21-latka, w którym pokazał drzemiący w nim potencjał. Dobre zmiany dał Abdel Nader, który wreszcie nie był monotematyczny i miał argumenty do tego, żeby zaskoczyć rywala, czy to rzutem z dystansu, czy to swoim firmowym wejściem na kosz, wykorzystując swój kozioł i warunki fizyczne.

Martwił momentami niewidoczny Jayson Tatum, który czasami sprawiał wrażenie, jakby był gdzie obok meczu. Ostatecznie w ciągu 23 minut oddał ledwie sześć rzutów z gry, trafiając dwa z nich. W mecz długo wchodził Jaylen Brown, który choć dawał dużo na bronionej połówce, to po pierwszej połowie miał wręcz katastrofalną skuteczność. Dopiero dzięki świetnemu fragmentowi na starcie 3Q, kiedy właściwie w pojedynkę otworzył kwartę runem 10:1, znacznie poprawił swoją linijkę.

Słabiej wypadł tym razem Daniel Theis, który był bezproduktywny w ataku (0/5 FG), zbyt łatwo łapał przewinienia i na plus można ocenić dziewięć zebranych przez niego piłek. W 4Q dobre momenty mieli Jabari Bird (10 pts) oraz Kadeem Allen.

Szczerze? Choć to tylko Preseason, to nasza gra wygląda naprawdę bardzo obiecująco. Do poprawy na pewno jest jednak skuteczność na linii osobistych oraz powrót do defensywy, bowiem kilka razy pozwalaliśmy gościom na zbyt proste rozwiązania w kontrze. 76ers zagrali fatalnie, być może dlatego, że ich głowy zdominowała wiadomość o nowym pięcioletnim kontrakcie wartym 148 mln $ dla Joela Embiida. Nieźle jak na gościa, który co, jak co, ale pozostaje jeszcze w pewnym sensie tajemnicą.