Anatomia zwycięstwa: Brad Stevens!

Brad Stevens w przerwie niedzielnego meczu z Cleveland Cavaliers mówił swoim zawodnikom, że nie takie straty już przeciwko tej drużynie odrabiali. Potem motywował jeszcze zespół, aby był najtwardziej grającym na parkiecie, bo tylko w ten sposób będą mogli wrócić do tego spotkania. To się udało, ale największe słowa uznania należą się trenerowi Celtics za perfekcyjnie rozrysowaną na malutkiej tablicy końcówkę. O tym, że Brad Stevens jest geniuszem w rysowaniu zagrywek po timeoutach wiedzieliśmy już dawno, natomiast w niedzielę przekonaliśmy się o tym w najlepszy możliwy sposób. Celtowie punktowali w każdej z trzech ostatnich akcji i za każdym razem byli w doskonałej pozycji do rzutu, tak jak zaplanował to ich trener.

Celtics pokazali tym meczem, że nawet pomimo absencji Thomasa czy ponad 40-punktowego lania od Cavaliers w meczu numer dwa, chodzi przede wszystkim o to, w jaki sposób odpowiesz na tak złe i przygnębiające okoliczności. Celtowie odpowiedzieli w najlepszy możliwy sposób, a Cavaliers wychodząc na parkiet do muzyki, wraz z którą na parkiet wychodziła też drużyna Monstars z Meczu Gwiazd, zapomnieli chyba, że tamten zespół roztrwonił ogromną przewagę i został ostatecznie pokonany w ostatniej akcji meczu. Życie lubi układać takie scenariusze.

Brad Stevens mówił po meczu, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jaka katastrofa miała miejsce w piątek. I że w sobotę było ciężko, ale przed niedzielnym meczem dobry duch wrócił do drużyny. Choćby dlatego, że nieważne jak wysoką różnicą Cavs wygrali w G2, ten mecz tak czy siak wart był nie cztery, a jedno zwycięstwo. I nieważne było, że Cavaliers także w G3 prowadzili wysoko, a przed meczem w zasadzie nikt na Celtów nie stawiał, do czego zresztą Bostończycy są doskonale przyzwyczajeni. Tymczasem miejsce miał największy tzw. upset w historii playoffs.

I nie byłoby to możliwe, gdyby nie perfekcyjna egzekucja zagrywek Brada Stevensa w ostatniej minucie spotkania, oczywiście w połączeniu z odrobiną szczęścia, bo przecież piłka po rzucie Bradleya niesamowicie wręcz zatańczyła na obręczy. Wszystko zaczęło się jednak kilkadziesiąt sekund wcześniej, kiedy przy stanie 104-103 piłkę z boku wyprowadzał Bradley właśnie. Obok niego w barwach Celtics na parkiecie znajdowali się też Jonas Jerebko, Al Horford, Jae Crowder oraz Marcus Smart. Ustawienie przy wyprowadzeniu piłki wyglądało tak:

Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji piłka powędruje najprawdopodobniej do Smarta, który jak do tej pory był najgorętszym zawodnikiem Celtics w tym meczu. Wcześniej całkiem pewnie swoje rzuty trafiał też Jerebko. Jak się jednak okazuje, najważniejszy w tej akcji będzie Horford, od którego wszystko się zresztą zaczyna. Stawia on bowiem zasłonę dla Crowdera, który wychodzi po piłkę z głębi boiska, dzięki czemu Horford może łatwo i szybko zająć pozycję w paint, a w dalszej kolejności postawić kolejną zasłonę, tym razem dla Smarta.

Smart zrobił bowiem miejsce na prawej stronie, gdzie teraz został już tylko Bradley. Horford dostaje więc podanie w bardzo dobrym miejscu na parkiecie, będąc zaraz obok pomalowanego Cavs dzięki serii dwóch zasłon pod koszem rywala. Jedną z opcji dla Horforda miało być też zagranie do ścinającego Bradleya, ale ten jest dobrze kryty przez Kyrie’ego Irvinga w momencie, kiedy „czyści” prawą stronę i zbiega na weakside, dołączając tym samym do reszty swoich kolegów. Horford zostaje „na wyspie” i ma wystarczająco dużo miejsca na dojście do pozycji.

Jakakolwiek pomoc któregokolwiek z zawodników Cavs w tej sytuacji to narażenie się na przerzut piłki na weakside, gdzie Celtics mają czterech dobrych (lub nawet bardzo dobrych, bo tak trafiał w tym meczu Smart) strzelców. Nic więc dziwnego, że Thompson musi radzić sobie sam, jednak w starciu z Horfordem tym razem nie ma szans, bo Big Al z łatwością wypracowuje sobie dogodną pozycję do oddania rzutu, dostrzegając możliwość gry przodem do kosza. 106-103, pierwsza z trzech kolejnych świetnych zagrywek. Tutaj w całości:

Akcja numer dwa to remis 106-106 po niepotrzebnym zejściu do pomocy Crowdera, co poskutkowało trójką JR Smitha. Ale przecież to Celtics mają po swojej stronie Brada Stevensa, który na 36 sekund przed końcem rozrysował taką zagrywkę, że upewnił się, iż to Celtowie będą mieli w tym meczu ostatnie słowo. Miało być szybko, miało być skutecznie, ale nikt nie spodziewał się chyba, że Jerebko będzie miał aż tyle miejsca na oddanie rzutu – szkoda jedynie, że Szwed nadepnął na linię i ostatecznie był to rzut za dwa, a nie za trzy punkty. A zaczęło się tak:

Tym razem to Smart wyprowadzał piłkę, Horford stał na szczycie obwodu, a do rogów schodzili Crowder oraz Jerebko. Piłka wędruje do schowanego na razie głęboko Bradleya, a w międzyczasie Crowder oraz Jerebko zamieniają się miejscami, zabierając ze sobą swoich obrońców spod kosza Cavs. Błędem drużyny gospodarzy było pozostawienie JR Smitha w grze, ale Lue zdaje się bardzo wierzyć w umiejętności defensywne swojego weterana – tym lepiej dla Celtics, bo Smith popełnia nie jeden, a dwa błędy na ich korzyść.

W tej akcji błędem jest ślepe pójście za Smartem, który zaraz po wyprowadzeniu piłki do Bradleya robi zamieszanie i stawia zasłonę, dzięki czemu Irving traci kontakt z Bradleyem. Efektem tego jest czysta droga pod kosz, bo Smith zapomina o pomocy. Cavs najprawdopodobniej nie przewidzieli, że to właśnie Smart będzie w tej sytuacji stawiał zasłonę dla Bradleya, a ten bez problemu rozpoczął swoje wejście pod kosz, co wymusiło reakcję pozostałych graczy Cavaliers, w tym w szczególności stojących blisko rogów Kevina Love oraz LeBrona Jamesa.

Bradley swoim wejściem – mając w zasadzie otwartą drogę do obręczy – ściąga uwagę aż czterech zawodników rywala, dzięki czemu bez krycia zostają Jerebko oraz Crowder. Pozycja obrońcy Celtics sprawia, że zdecydowanie łatwiej będzie podać na lewe skrzydło do szwedzkiego podkoszowego, co Bradley doskonale czyni w momencie, kiedy Smith i James wyskakują do bloku, a Love podchodzi zbyt blisko i Jerebko zostaje sam samiuteńki w rogu boiska, czekając tylko na podanie od Bradleya. Wystarczy zobaczyć, ile miejsca i czasu ma Szwed:

I szkoda tylko, że nie była to trójka, ale najważniejsze jest, że rzut znalazł drogę do kosza, a Celtom nie tylko udało się wyjść ponownie na prowadzenie, ale też zapewnić sobie jeszcze jedną próbę skonstruowania akcji w ataku. Swoją droga, ilu trenerów zdecydowałaby się zaufać rezerwowemu, który grał pierwsze poważne minuty od tygodni, na dodatek w takim momencie spotkania? Jerebko był w G3 motorem napędowym dla Celtics i zdaje się, że począwszy od G4 będziemy go oglądać w tej serii znacznie więcej. Poniżej cała akcja:

Cavs odpowiedzieli dwoma punktami, które zdobył Kyrie Irving, w dość łatwy sposób dostając się w paint po tym, jak Celtics upewnili się, że tym razem nikt im trójki już nie rzuci, tak jak to miało miejsce w Waszyngtonie w G6. Był remis, było posiadanie bostońskiego zespołu i był czas dla Brada Stevensa, który nadal musiał rysować wszystko bez uwzględnienia Isaiah Thomasa, do którego przecież piłka wędruje w tych ostatnich sekundach zdecydowanie najczęściej. Stevens sięgnął więc po sprawdzoną zagrywkę i Bradley dostał szanse na deja-vu.

Warto w tym miejscu dodać, że zazwyczaj w takich sytuacjach trenerzy nie decydują się na żadne zagrywki, obawiając się straty, lecz zamiast tego dają piłkę w ręce najlepszego strzelca, który ma spróbować zdobyć punkty z izolacji. A jak nie trafi to przecież jest jeszcze dogrywka. Ale można przecież rozegrać to w znacznie lepszy, sprytniejszy sposób, tak jak miało to miejsce w niedzielę. Piłkę z boku dostał Smart, najgorętszy tej nocy zawodnik Celtics, jednak to nie on miał oddawać decydujący rzut, a najważniejsze działo się gdzie indziej.

To w tym momencie zaczyna się cała akcja – Smart mógłby co prawda próbować wjeżdżać pod kosz, gdzie nie ma żadnego zawodnika Cavs, ale przecież ma na sobie znacznie większego i równie szybkiego Jamesa. Celtics zamiast tego robią zamieszanie na lewym skrzydle, gdzie Bradley stawia zasłonę Crowderowi, który to z kolei ścina właśnie do paint, w to puste czerwone miejsce pod obręczą. I tu znów dużą rolę odgrywa JR Smith, bo przez nieporozumienie z Shumpertem obaj schodzą do Crowdera, dzięki czemu Bradley zyskuje potrzebną przewagę.

Teraz potrzeba jeszcze tylko dobrej zasłony Horforda i podania w punkt od Smarta. Crowder schodząc w paint zabrał ze sobą dwóch graczy Cavs, a jedynym, który może teraz przeszkodzić Bradleyowi jest Thompson. Tyle tylko, że nie ma on jak przebić się przez zasłonę Horforda, a to powoduje, że Avery ma czystą pozycję do oddania rzutu. Warto spojrzeć na Imana Shumperta na poniższym obrazku – on już wie, on zdaje sobie sprawę, że Cavs zawalili w tej akcji i on pamięta, że Avery Bradley nie zwykł pudłować takich rzutów w Cleveland.

Bradley rzutu nie pudłuje, choć piłka tańczy obręczy – to jednak Celtowie mają tego wieczoru znacznie więcej szczęścia, a taniec piłki kończy się trafieniem, po którym na zegarze zostaje zaledwie 0.1 sekundy i Cavs nie mogą już nic z tym zrobić. Prosta zagrywka działa po raz kolejny, a Bradley drugi raz w karierze trafia taki rzut w Ohio. Brad Stevens raz jeszcze stawia swój zespół w doskonałych sytuacjach, a zespół odwdzięczą się znakomitą egzekucją rozrysowanych zagrywek i możliwy staje się ogromny upset: Boston Celtics wygrywają z Cleveland Cavaliers.