Posiadanie szerokiego składu w NBA to tzw. problem bogactwa, który chciałoby mieć wiele zespołów. Można powiedzieć, że z takim problemem mierzą się w ostatnich latach Boston Celtics, którzy mogą pochwalić się bardzo wyrównanym i szerokim składem. Brad Stevens często ma trudne zadanie z rozdysponowaniem minut, co według Chada Forda z ESPN wzbudza mieszane myśli wśród agentów graczy tegorocznego naboru. Jak bowiem miał powiedzieć jeden z przedstawicieli któregoś z zawodników, Celtics mają spory wybór na każdej w zasadzie pozycji i konieczna jest walka o minuty, dlatego też taki przedstawiciel zastanowi się dwa razy, zanim wyśle swojego gracza na workout do Bostonu.
Celtics za sprawą Brooklyn Nets będą wybierać w tegorocznym drafcie wysoko lub bardzo wysoko – wszystko zależy od wtorkowej loterii, na której Celtów (i ich 25 procent szans na pierwszy pick) reprezentować będzie Wyc Grousbeck. Pewne jest już, że Bostończycy wybierać będą w top4, dlatego posiadają gwarancję, że jeden z najbardziej pożądanych graczy tegorocznej klasy do nich trafi (chyba że Celtics zdecydują się koniec końców ten pick wytransferować). Wśród najbardziej utalentowanych zawodników są obrońcy Markelle Fultz oraz Lonzo Ball.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że Celtowie mają już w składzie kilku guardów, w tym przede wszystkim Isaiah Thomasa czy Avery’ego Bradleya. Mogłoby się więc zdawać, że najrozsądniej będzie postawić np. na skrzydłowego Josha Jacksona, ale przecież Celtowie nie tylko mogą skorzystać z Jae Crowdera, ale też mają w odwodzie pierwszoroczniaka Jaylena Browna, a jeśli wierzyć plotkom to latem będą chcieli postarać się o Gordona Haywarda, który może wejść na rynek wolnych agentów i opuścić Utah Jazz na rzecz innego klubu.
To wszystko sprawia, że agenci młodych zawodników mają obawy przed wyborem ich graczy przez Boston Celtics. Trafienie do zespołu w takiej sytuacji – który wciąż jest w grze o finał konferencji, mając też największe szanse na pierwszy pick – może być całkiem zaskakujące dla młodego zawodnika z wielkim potencjałem. Przekonał się o tym Jaylen Brown, który jako trzeci wybór mógłby zapewne liczyć na więcej minut w innym, słabszym klubie. Jak jednak stwierdził ostatnio Brown, o wiele bardziej woli być w takiej sytuacji, jak teraz.
Inne zdanie mają niektórzy przedstawiciele graczy, a jak tłumaczył jeden z agentów:
„Mam wielki respekt dla Celtics. Mają być może najlepszego GM-a i trenera w lidze. Musiałbym jednak najpierw zrozumieć, jaki mają tam plan dla mojego klienta, zanim pozwoliłbym ich tam wysłać. Celtics są obsadzeni na każdej pozycji. Jest spore ryzyko, że wybrany przez nich gracz albo ma ograniczoną rolę z ławki, albo staję się assetem i zostaje wytransferowany w takie miejsce, które nam nie odpowiada.”
Z jednej strony można zrozumieć agenta, który stara się jak najlepiej dbać o swojego zawodnika, ale choćby przykład Browna pokazuje, że Boston to naprawdę nie jest złe miejsce dla pierwszoroczniaka. Tym bardziej, jeśli trenerem jest Brad Stevens, a za sznurki pociąga Danny Ainge. Celtics zdają się być w bardzo dobrym miejscu i mają świetne perspektywy na kolejne lata, a przecież walka o minuty jest w każdym składzie i chyba zdecydowanie lepiej jest trafić do takiej organizacji jak Celtics niż Kings czy Knicks, nawet jeśli oznacza to mniej okazji do gry.
Trudno więc sądzić, że Celtowie rzeczywiście będą mieć z tego powodu jakieś problemy w związku ze zbliżającym się draftem. Co więcej, będąc właśnie w takiej, a nie innej pozycji, powinni mieć nawet nieco większą przewagę nad innymi zespołami z topu draftu, oferując przede wszystkim pewną w zasadzie grę w fazie play-off na przestrzeni kolejnych lat. Wciąż jest jeszcze możliwość, że Celtowie nie będą musieli w ogóle wybierać w drafcie, jeśli oczywiście zdecydują się na transfer picku. Zdaje się, że w tej kwestii sporo zależy od wyników loterii.