Boston Celtics nie zrobili żadnego ruchu w czwartek przed trade deadline, więc w zasadzie nie ma co podsumowywać. Celtowie pytali o Jimmy’ego Butlera oraz o Paula George’a, łączeni byli także z innymi graczami. Można by więc rzec, że jak zwykle wielkie były zapowiedzi, a koniec końców nic z tego nie wyszło. Tyle tylko, że zarówno Danny Ainge, jak i Brad Stevens wcale nie zapowiadali nic wielkiego, a raczej kosmetyczne zmiany. Oczekiwania kibiców były jednak ogromne, a co za tym idzie brak jakichkolwiek ruchów zostały przyjęty przez wielu jako rozczarowanie. Wielu kibiców zapomina, że czasami żaden ruch to też dobry ruch. Albo że lepiej nie robić nic niż zrobić coś złego. I tak też postąpili w czwartek Boston Celtics.
Zrobili tak, bo po prostu mogli. Celtics byli w tej uprzywilejowanej sytuacji, że mogli z jednej strony pytać o gwiazdy pokroju Butlera czy George’a, ale z drugiej strony nie musieli za wszelką cenę takich gwiazd pozyskiwać. Celtowie są na drugim miejscu w konferencji, natomiast pozyskanie któregokolwiek z tej dwójki – przy jednoczesnym oddawaniu kilku graczy z obecnego trzonu – nie stawia Celtów w rzędzie z największymi faworytami do zdobycia tytułu w NBA. Pogrozić palcem Cavs może by się udało, ale przeskoczyć Warriors już raczej nie.
Dlaczego więc Ainge w ogóle rozmawiał? Bo ten chciwy Danny Ainge wystawił dwa wybory od Nets na stół i próbował swoich szans, starając się wyciągnąć Butlera lub George’a w dealu, który by go satysfakcjonował. Nie w takim dealu, w ramach którego Indiana Pacers przejmują trzech graczy z czwórki w osobach Marcusa Smarta, Jae Crowdera, Avery’ego Bradleya i/lub Jaylena Browna. I również nie w takim dealu, w ramach którego Bulls robią “przebudowę na szybko”, zyskując za Butlera nie jednego, a kilku graczy z obecnego trzonu Celtics.
Pozyskanie jednego z tej dwójki przy jednoczesnym zachowaniu większości – nie całego, większości – trzonu z pewnością sprawiłoby, że Celtowie z miejsca staliby się faworytami do finałów konferencji. Ale też w obu przypadkach były znaki zapytania co do samych zawodników – czy Jimmy Butler rzeczywiście pasuje do drużyny, tym bardziej kiedy Isaiah Thomas wystrzelił tak mocno w górę? Czy Paul George przedłużyłby w Bostonie kontrakt latem 2018 roku, kiedy Adrian Wojnarowski donosi, że jest on zainteresowany grą w Los Angeles Lakers?
Celtowie nie zrobili więc nic, choć to też może być zarzut, bo rywale z konferencji się wzmocnili – Wizards pozyskali Bojanovica na ławkę, a Raptors najpierw dodali Serge’a Ibakę, a przed trade deadline skończyli projekt z Jaredem Sullingerem, odsyłając go wraz z dwoma wyborami w drugiej rundzie do Phoenix Suns w zamian za PJ Tuckera. Ten był łączony z Celtami, podobnie jak m.in. Andrew Bogut, który też był “do wyjęcia”, ale Ainge nie zareagował ani w jednym, ani w drugim przypadku. O australijskiego podkoszowego jeszcze jednak powalczy.
Dlaczego więc ten brak ruchu to dobry ruch? Przede wszystkim dlatego, że Celtics byli w tej luksusowej pozycji, aby zrobić ruch, wykorzystując to, co mają nazbierane, albo po prostu nie robić nic i dalej mieć mnóstwo opcji. Bo są wysokie picki w drafcie, jest utalentowana młodzież, jest miejsce w salary cap i wciąż jest też możliwość prób transferowania po gwiazdy w kolejnych miesiącach. Wszak za kilka miesięcy Bulls mogą być bardziej zdeterminowani, by dealować Butlerem, a Pacers bardziej skłonni, by jednak wymienić George’a.
Nikt za bardzo nie wie bowiem, co się dzieje w Chicago, a już w ogóle po transferze, jakiego dokonali w czwartkowy wieczór. Bird z kolei może żądać już znacznie mniej, jeśli okaże się, że George w Indianie jednak przedłużenia nie podpisze. Nie wiadomo bowiem, czy zakwalifikuje się do tego maksymalnego maksa, a Pacers wcale nie pokazali w czwartek, że chcą budować na nim zespół, skoro w zasadzie dopiero na kilkanaście minut przed trade deadline wycofali się z rozmów na jego temat, o czym sam zainteresowany mówił jeszcze tego samego dnia.
Boston ma najlepsze assety w lidze i wie o tym każdy GM, nawet ten z Sacramento. I choć z jednej strony to dla Celtics rzecz kapitalna to jednak z drugiej to przekleństwo, bo wszyscy chcą zedrzeć z Ainge’a jak najwięcej. Potwierdza to choćby właśnie sytuacja z DeMarcusem Cousinsem, bo Ainge miał otrzymać telefon od Kings, ale ci rzucili tak wysoką cenę, na dodatek nie do negocjacji, że nie było o czym rozmawiać. Dodatkowo, wyciągnięcie gwiazdy to cel dla Celtów, ale nie za wszelką cenę, kiedy do mistrzostwa zbliża ledwie o krok.
Pewna drużyna grająca na Brooklynie gwarantuje pick w top4. W drafcie, który zdaniem wielu jest historycznie dobry. A jest jeszcze pick na draft 2018, podczas gdy nic nie wskazuje na to, aby Nets grali w przyszłym sezonie lepiej. Dobrze rozwijają się Marcus Smart czy Terry Rozier, a Jaylen Brown biegając rysuje na parkiecie napis superstar. Coraz więcej uznania w lidze zbiera Ante Zizic, wobec którego Celtics mają wielkie plany. Tymczasem średnia wieku zespołu nie przekracza 26 lat i wśród najważniejszych graczy tylko Al Horford jest 30+.
Tymczasem mija dopiero czwarty rok od transferu z Brooklyn Nets i wielkich pożegnań z Paulem Pierce’em oraz Kevinem Garnettem. To też ostatni taki transfer w NBA, w którym to jeden z zespołów skupił się za bardzo na tym, co tu i teraz, poświęcają tym samym swoją przyszłość. Na rzecz czego? Danny Ainge nie chciał tego błędu popełnić i nie poszedł w żaden duży deal, zostawiając sobie jednak otwarte drzwi do budowania w Bostonie drużyny mocnej. Drużyny będącej w pozycji, by przejąć Konferencję Wschodnią po LeBronie gdzieś za 3-4 lata.
Z drugiej strony, Raptors i Wizards wzmocnili się na tu i teraz, oddając swoje wybory w drafcie. Bogdanovic będzie wolnym agentem, podobnie jak i Serge Ibaka czy PJ Tucker. Dodatkowo, w Toronto muszą jeszcze zmaksować Kyle’a Lowry’ego, który jest tym samym rocznikiem co Al Horford, ale jako rozgrywający chyba nie będzie starzeć się tak dobrze jak choćby Al Horford. Boston tymczasem ma drugi seed, który będzie zaciekle bronić, a powrót do gry Avery’ego Bradleya będzie niejako tym wzmocnieniem, na które wszyscy fani C’s czekali.
Jedyne, czego tu zabrakło to dodanie do składu pomocy w postaci np. Boguta lub Tuckera. Mówi się o tym, że Terrence Jones jest zainteresowany Bostonem. Zwolniony z Phoenix ma być Jared Sullinger, a więc jak na ironię najlepszy zbierający Celtów w zeszłym sezonie. Danny Ainge raz jeszcze daje jednak znać, że Celtowie nie chcą dodawać do składu nikogo, kto poprawi jeden element, ale zaszkodzi na przykład w ofensywie. Tak czy siak, Bostończycy nie rozwiązali przed trade deadline swoich największych w tym sezonie problemów.
To nie zmienia jednak faktu, że Celtics są w bardzo dobrej pozycji. Z jednej strony mogą walczyć nawet o finały konferencji, z drugiej mają w zasadzie już pewną szansę na wybór w top4 przyszłorocznego draftu, posiadając w składzie pick z top3 ubiegłorocznego. Ainge znów szukał swojej szansy, znów był aktywny, ale zgodnie z zapowiedziami nie stało się nic wielkiego. Fajerwerków zapowiadanych przez Wyca Grousbecka nie ma od lat, ale trudno jest nie ekscytować się tym, co dalej przed Bostonem – nawet jeśli nie ma w Bostonie kolejnej gwiazdy.
Można bowiem śmiać się z tego, że Celtics czekają na emeryturę LeBrona czy koniec Golden State Warriors, ale fakty są takie, że nie ma w NBA lepiej przygotowanej na to wszystko drużyny. Potrzeba jeszcze w Bostonie dużo szczęścia, wliczając w to odpowiednie odbicia piłeczek i ten legendarny, nigdy niewidziany numer jeden w drafcie dla Celtics. Ainge i spółka chcą jednak tego szczęścia spróbować, bo jeżeli wszystko – lub nawet większość – rzeczywiście potoczy się po ich myśli to w Bostonie mają podwaliny pod coś w rodzaju dynastii.
I głównie dlatego Celtics nie musieli teraz robić nic albo prawie nic. Prawie, bo na ten moment nie wiemy jeszcze, czy rzeczywiście nie zrobią nic i z tym składem dokończą sezon, czy też poszukają wzmocnień wśród wykupionych graczy, co jednak oznaczać będzie konieczność zwolnienia któregoś z graczy obecnych w aktualnym składzie (choć np. taki Demetrius Jackson to i tak gra głównie w D-League). Pozyskanie gwiazdy byłoby fajne, ale nie robiąc nic Celtowie nie zrobili też nic głupiego i nadal mają przed sobą bardzo ekscytującą przyszłość.
