Jae Crowder ma za sobą jeden z najlepszych meczów w tym sezonie, co najpewniej miało związek z oklaskami bostońskich kibiców dla Gordona Haywarda na przedmeczowej rozgrzewce. W trakcie spotkania mieliśmy też faul zawodnika Jazz na skrzydłowym Celtics i odrzucenie przez Crowdera pomocnej ręki Haywarda. Ale prawdziwa drama miała miejsce dopiero po zakończeniu wtorkowego starcia. Wtedy to bowiem Crowder wylał swoje żale na twitterze, zaczynając od potępienia oklasków dla zawodnika drużyny przeciwnej, a kończąc na oznajmieniu, że nie miałby problemu żeby z Bostonu odejść. O co więc tak właściwie chodzi w tej całej sytuacji? Powodów frustracji Crowdera może być sporo.
No bo nikt nie ma chyba wątpliwości, że jest to przede wszystkim przejaw frustracji. I pod wieloma względami można Crowdera zrozumieć, ale aby rzeczywiście móc to zrobić to trzeba przy tym pamiętać o paru rzeczach. Przede wszystkim o tym, że Crowder to ogień, że jest walczakiem i taką właśnie ma naturę. Ale też o tym, że od kiedy tylko pojawił się w lidze to ma coś do udowodnienia i także w związku z tym przyjął postawę “ja przeciwko wszystkim”, wykorzystując przy okazji wielkie pokłady wiary w siebie.
Profil psychologiczny Crowdera już mamy, no to teraz przejdźmy do sedna problemu. Na to sedno może składać się spraw kilka i są to między innymi:
- fakt, że Crowder gra za stosunkowo śmieszne pieniądze, patrząc na to, co wzrost progu salary cap zrobił z kontraktami w ostatnich latach i jacy zawodnicy dostali ogromne pieniądze,
- fakt, że Crowder od miesięcy wymieniany jest przez wielu fanów Celtics, a jeśli wierzyć doniesieniom to był też w paczce do Chicago Bulls, kiedy Jaylen Brown nie był jeszcze Jaylen Brownem, lecz trzecim wyborem w ubiegłorocznym drafcie,
- fakt, że Crowder gra w tym sezonie naprawdę dobrze i efektywnie, a tymczasem wiele osób nadal uważa, że Gordon Hayward znacznie przybliżyłby Celtów do mistrzostwa,
- fakt, że Celtics promują za pośrednictwem mediów społecznościowych trzech swoich zawodników z pierwszej piątki i nie ma wśród nich Crowdera.
Trudno jest się więc dziwić, że Crowder jest sfrustrowany, jeśli słyszy swoje nazwisko w plotkach transferowych, przy czym jest to akurat szara rzeczywistość w NBA i nie ma w Bostonie zawodnika nietykalnego. Tej frustracji można dać upust na parkiecie. I nie musi się Crowderowi podobać, że niektórzy bostońscy kibice ciepło przywitali Gordona Haywarda – mi to akurat też się nie podoba, bo nie uważam, aby Hayward był w Bostonie potrzebny. Nie można natomiast zrozumieć, dlaczego Crowder dał upust swoim żalom na twitterze.
W jaki sposób? Spójrzcie sami.
Sam Crowder zrozumiał dzień później, że wszystko to było niewłaściwe. Tłumaczył, że poniosły go emocje, jednak całej tej dramy w ogóle nie powinno być. Brad Stevens sam był zaskoczony tymi wpisami, bo jak przyznał, codziennie widzi, ile dla Crowdera znaczy zakładanie bostońskiego trykotu. A sam zainteresowany dodał, że żałuje swoich czynów i w czwartek oficjalnie przeprosił za swój “wybuch”, dodając jednocześnie, że cały czas jest zdania, że fani nie powinni się tak zachowywać w stosunku do graczy innych drużyn.
Były też zapewnienia o tym, że nie chce stąd odchodzić i o tym, że bostońscy fani bez wątpienia traktowali go bardzo dobrze. Smród jednak pozostał i 26-latek z pewnością zraził do siebie wielu kibiców, zachowując się niezbyt dojrzale. Jego złość i frustracja łatwo jest co prawda zrozumieć, bo przecież można w tym przypadku powiedzieć, że “cudze chwalicie, a swego nie znacie” – Jae Crowder nie jest lepszym zawodnikiem niż Gordon Hayward, ale nie jest dużo gorszy i trzeba docenić to, co wnosi do drużyny. A jest tego naprawdę dużo.
Począwszy od wielkiego poświęcenia, z jakim gra zawsze, poprzez świetną obronę, a skończywszy na coraz pewniejszym rzucie zza łuku. Crowder wyrósł w Bostonie na naprawdę dobrego zawodnika, startera mocnego przecież zespołu, a w tym sezonie trafia świetne 43 procent przy 5.3 próbach zza łuku mecz (w obu względach jest to rekord kariery). Dlatego też miejmy nadzieję, że cała ta sytuacja nie wpłynie ani na Crowdera, ani też na zespół czy jego chemię, a bostońscy fani nieco mocniej zaczną w końcu doceniać to, co mają.