52 punkty Thomasa przeciwko Heat

Isaiah Thomas ledwie kilka meczów temu świętował pobicie swojego rekordu kariery, zdobywając 44 punkty w wygranym po dogrywce starciu z Memphis Grizzlies. Nikt więc chyba nie przypuszczał, że tak szybko pobije także ten rekord i ustanowi kolejny – zdobywając aż 52 punkty w wygranym pojedynku z Miami Heat. To się nazywa skończyć rok z przytupem, jako że był to ostatni w 2016 roku mecz Celtów. Thomas otarł się nawet o rekord samego Wilta Chamberlaina, zdobywając aż 29 punktów w czwartej kwarcie. W całej historii NBA tylko legendarny Wilt zdołał uzbierać więcej, kiedy w trakcie swojego słynnego 100-punktowego występu miał 31 oczek w jednej odsłonie. Co za mecz Thomasa!

BOXSCORE

Isaiah do przerwy miał 19 punktów, więc można powiedzieć, że zapowiadało się całkiem zwyczajnie. Pod nieobecność chorego Avery’ego Bradleya rolę drugiej strzelby przejął z kolei Al Horford i w końcu nieco się odblokował, punktując bardzo dobrze już od pierwszej kwarty. Heat jednak mieli jakby swój dzień, a w szczególności ich rezerwowi zdawali się trafiać wszystkie swoje rzuty w obliczu absencji Gorana Dragicia. Do przerwy Celtowie prowadzili więc tylko 52-48, choć prowadzenie zmieniało się w tym spotkaniu bardzo często.

Po trzech kwartach to zresztą Heat prowadzili czterema oczkami, mimo tego, że Celtics byli 11/21 zza łuku i znacznie częściej dostawali się na linię rzutów wolnych. Heat po prostu trafiali. Thomas wziął więc sprawy w swoje ręce i grając od początku czwartej kwarty zaczął seriami zdobywać punkty. Trafiał trójkę za trójkę, a w crunchtime po kolejnym trafieniu z około ośmiu metrów Ogródek wręcz eksplodował. Dawno już nie widzieliśmy czegoś takiego. Z tak dysponowanym Isaiahem drużyna z Miami w końcu musiała uznać wyższość rywala.

Czas na oceny, dziś nie może być inaczej:

  • Isaiah Thomas (52 punkty, 15/26 FG, 9/13 3PT, 13/13 FT): 6

Jest szóstka dla Thomasa, który był w tym meczu po prostu wielki. 29 punktów w czwartej kwarcie? Nie ma rzeczy niemożliwych. Filigranowy rozgrywający zagrał na świetnej skuteczności, trafił aż dziewięć trójek i znów był bezbłędny na linii rzutów wolnych. Tommy mógł sobie pokrzyczeć i powiedział nawet, że Thomas jest obok Russella, Cousy’ego oraz Birda w gronie tych graczy, którzy najbardziej zachwycali Ogródek. A to naprawdę potężne stwierdzenie, które niekoniecznie musi być heinsonowską hiperbolą. OGIEŃ!

  • Al Horford (21 punktów, 8/12 FG, 3/6 3PT, 4 asysty): 5-

19 punktów do czwartej kwarty, potem już tylko dwa oczka z rzutów wolnych, bo Horford znów nam trochę w crunchtime zniknął, choć można go usprawiedliwić, bo pozostali gracze Celtics odsunęli się po prostu trochę w cień dla Thomasa, który miał swój dzień, swoją noc i swój mecz, a Bostończycy doskonale o tym wiedzieli i bardzo dobrze tego Thomasa karmili. Tymczasem Horford do trzeciej kwarty był naprawdę skuteczny i to jest bardzo dobra wiadomość, bo w poprzednich meczach zdawał się być w dołku strzeleckim.

I to by było na tyle, bo żaden z pozostałych zawodników Celtics nie przekroczył tym razem granicy dziesięciu oczek. Fajne wsparcie z ławki od m.in. Jaylena Browna oraz znów Jonasa Jerebko, był też powrót do gry Terry’ego Roziera i wyjątkowo cichy (i krótki) występ Gerald Greena. Ale jedyne, o czym po tym meczu można mówić to oczywiście tylko i wyłącznie Isaiah Thomas, który był po prostu fenomenalny i wzniósł się na wyżyny swoich możliwości. Chociaż zdaje się, że dla niego nie ma limitu… Szczęśliwego Nowego Roku!