Boston Celtics mają czego żałować po poniedziałkowym spotkaniu z Houston Rockets. Mieli bowiem nie jedną, a aż dwie szanse na zdobycie zwycięskich punktów, lecz najpierw Isaiah Thomas i potem Al Horford, a więc dwóch bostońskich all-starów, nie mieli szczęścia i ich rzuty nie wpadły do kosza, dzięki czemu to Rakiety wygrały wynikiem 107-106 po naprawdę emocjonującej końcówce w Houston. Obie te próby nie byłyby jednak możliwe gdyby nie Marcus Smart, który sprytnie wymusił niesportowy faul Jamesa Hardena i dał Celtom szansę na wygranie tego spotkania. Tym większa szkoda, że się nie udało, ale trzeba mieć nadzieję, że taki mecz tylko i wyłącznie podbuduje drużynę Celtics.
Jasne, że była jeszcze dziwna decyzja sędziów, którzy zakwalifikowali rzut Avery’ego Bradleya w ostatniej minucie meczu jako rzut dwupunktowy, choć powtórka mocno zasugerowała, że była to jednak trójka – a przecież Rockets wygrali właśnie jednym punktem. Wygrali chyba dość niezasłużenie, bo to Celtics jawili się tej nocy jako lepszy zespół. Niekoniecznie po pierwszej kwarcie, ale w trzeciej odsłonie Bostończycy zagrali jak z nut: te 12 minut wygrali 35-19, zrobili run 20-2 i pozwolili rywalom na tylko 1/10 za trzy.
Szalona końcówka sprawiła jednak, że Celtowie oddali kilka punktów prowadzanie, choć występujący w roli głównej James Harden (37 punktów, 18/18 FT, ale i 10 strat) mógł bardzo szybko zejść z nieba do piekła – najpierw kilka chuchnięć Celtics wystarczyło, aby Harden bez problemu zaczął dostawać się na linię rzutów wolnych, a potem zdawało się, że w końcu poradził sobie z defensywą Smarta i trafił daggera. Nic z tego, bo przy stanie 107-104 na 20 sekund do końca i z piłką w ręku, niesportowo faulował Marcusa.
Bostończycy dostali więc jeszcze jedną szansę, co okazało się być dwiema szansami, ale w obu przypadkach piłka nie znalazła drogi do kosza. Isaiah pewnie trafiłby taki layup 8/10 razy, a Horford w takiej sytuacji zapewne zakończyłby 9/10 razy, ale bogowie koszykówki spowodowali, że obaj spudłowali akurat w poniedziałek. Nie ma więc wielkiej wygranej w Houston, z mocnym przecież przeciwnikiem, ale jest solidna gra i pierwsze poważne zmiany w rotacji, bo Jonas Jerebko zastąpił w piątce Amira Johnsona, który zagrał łącznie niecałe pięć minut.
Czas na oceny, dziś czwórka zawodników:
- Isaiah Thomas (20 punktów, 7/18 FG, 3/7 3PT): 4
Niezły mecz Thomasa, który jeszcze w pierwszej połowie doznał lekkiego urazu pachwiny, ale już zdążył zapowiedzieć, że zagra w środowym spotkaniu Celtów. Zabrakło jednak trochę jego wejść pod kosz i walki na rzuty wolne z Hardenem, który sam (!) więcej razy rzucał wolne (18) niż cała bostońska drużyna (12).
- Al Horford (21 punktów, 9/22 FG, sześć zbiórek, 9 asyst, dwa bloki): 4
Tym razem to on miał problemy ze skutecznością i więcej rzutów niż punktów, ale to był kolejny naprawdę dobry mecz Horforda, z którym na parkiecie działo się dużo dobrego. Na wielki plus dziewięć asyst, co potwierdza, że Al w high-post podaje jak mało który podkoszowy. Wielka szkoda tego ostatniego rzutu, bo Horford powinien był trafić – tak jak zrobił to na przykład w Detroit.
- Avery Bradley (
1716 punktów, 8/16 FG, 10 zbiórek): 4
Nie trafił w tym meczu ani jednej trójki, choć jedną tak w zasadzie trafił – tyle że sędziowie zrobili z tego najdłuższy rzuty dwupunktowy w historii ligi. Jest kolejne double-double dla Bradleya, który znów okazał się być bardzo pomocny deskach – dość powiedzieć, że Rockets są jedną z najlepiej zbierających pod koszem rywala drużyn w lidze, a w starciu z Celtics udało im się zdobyć tylko cztery punkty drugiej szansy.
- Marcus Smart (13 punktów, 4/9 FG, 4/5 FT): 4-
Smart zagrał całkiem solidne zawody, raz dając się ograć Hardenowi, by innym razem go zatrzymać. Dołożył do tego fajne 13 punktów w ataku, choć trafił tylko jeden z czterech rzutów zza łuku i o wiele częściej chcielibyśmy go oglądać w akcjach pod kosz. Dodajmy do tego przepiękny blok oraz świetne zachowanie w końcówce, które dało Celtom szansę na zwycięstwo i Smart znów jawi się jako człowiek od zadań specjalnych. I szkoda jedynie, że wolał flopować zamiast choć spróbować dobić ten niecelny rzut Horforda, bo pozycję miał dobrą.
Ławka dała dobre wsparcie i w przeciwieństwie do starterów wszyscy rezerwowi (poza Amirem oczywiście) byli na plusie. Stevens próbował w tym meczu różnych ustawień i warto przy tym pamiętać, że w zeszłym sezonie dopiero w styczniu udało się już na dobre ustalić rotację. Celtics mogą jechać na środowe starcie do Orlando z podniesionymi głowami, bo naprawdę mieli szansę zaliczyć jedno z najlepszych zwycięstw w tym sezonie. Nie udało się i tak bywa, ale to przecież nie koniec świata i przede nie wszystkim nie koniec postępów tej drużyny.