Brzydka wygrana z Mavs

To po prostu był brzydki mecz, który momentami bardzo ciężko się oglądało. Prowadzony w wolnym tempie, jakie narzucili zawodnicy Dallas Mavericks, z mnóstwem rzutów z wyskoku i z mnóstwem niecelnych prób, a jedyne, co tak w zasadzie ten mecz uratowało to końcówka, w której mimo wszystko były emocje, a w której to raz jeszcze świetnie spisał się Isaiah Thomas, który po prostu ten mecz przejął. I zrobił to w typowy dla siebie, efektowny i efektywny sposób, zdobywając tylko w czwartej kwarcie aż 22 punkty po bardzo słabej pierwszej połowie. Celtowie wciąż grają bez Crowdera i Horforda, ale akurat Mavs doskonale wiedzą, jak to jest, bo sami grali w osłabionym składzie, a kolejnej kontuzji doznał JJ Barea.

BOXSCORE

Celtowie dobrze zaczęli, mieli nawet 12-punktowe prowadzenie w pierwszej kwarcie, ale potem ten mecz zszedł do taki niskiego tempa, że Mavs koniec końców nie zdobyli nawet jednego punktu z kontry, bo chyba ani jednego szybkiego ataku nie przeprowadzili. Mieli też ogromne problemy z trafianiem i dobrze dla Celtów, że kontuzjowany achilles nie pozwolił zagrać w tym meczu Dirkowi, który w przeszłości wielokrotnie sprawiał Bostończykom spore lanie i sam zresztą mówił kilka dni temu, że TD Garden to jedna z jego ulubionych hal.

Po gorącym początku Celtics dostosowali się więc skutecznością do przeciwników, którzy w czwartej kwarcie zdołali nawet wyjść na prowadzenie, bo ani Marcus Smart, ani Avery Bradley nie potrafili poradzić sobie z izolacjami Barnesa. Wtedy jednak mecz przejął Thomas, który w ostatnie sześć minut gry zdobył 20 punktów, udało się też Smartowi wygrać jeden pojedynek z byłym zawodnikiem Warriors, a przestrzelony layup Jamesa Andersona pod koniec spotkania był doskonałym obrazkiem podsumowującym te zawody.

Naprawdę ciężko jest ostatnio oceniać Celtów:

  • Isaiah Thomas (30 punktów, 7/18 FG, 3/5 3PT, 13/16 FT, sześć asyst): 4

Przez długi, długi czas miał ogromne problemy przy wjazdach na kosz, czego efektem jest słabiutka skuteczność i dopiero gdy udało mu się złapać Andrew Boguta na szósty faul to jakoś tak bardziej rozwinął swoje skrzydła. W czwartej kwarcie był po prostu świetny, trafiał bardzo ważne rzuty i nie pozwolił Celtom tego meczu przegrać. Wisienką na torcie okazała się być asysta między do nogami do Bradleya. Thomas cały czas gra z kontuzją palca, w tym meczu było to momentami widać nawet bardzo, ale i tak jest… wielki.

  • Avery Bradley (18 punktów, 8/19 FG, 2/6 3PT, 13 zbiórek): 4

Bradley z kolejnym solidnym meczem, w którym można było na niego liczyć po atakowanej stronie parkietu i kolejnym niesamowitym występem pod względem zbiórek. Zbiera w tym sezonie tak, jak jeszcze nikt inny w historii Celtics i za to należą mu się naprawdę wielkie słowa uznania, bo statystyki robią ogromne wrażenie, jeśli porównamy, jak to wyglądało u niego w poprzednich latach. Dość powiedzieć, że do startu tego sezonu miał tylko dwa double-double w karierze, a więc tylko dwa razy udało mu się zebrać 10 lub więcej piłek.

I w tym miejscu tak w zasadzie oceny się kończą, bo pozostali zawodnicy Celtics niczym szczególnym się nie wsławili poza pojedynczymi akcjami jak wspomniany już przechwyt Smarta. Ławka znów nie dała zbyt dobrego wsparcia, w pewnym momencie na boisko wysłany został nawet Gerald Green, który o dziwo dał całkiem solidną zmianę. Co ciekawe, mimo miażdżącej wygranej na tablicach (53-32) tu i tak nie było mowy o pewnej wygranej. Ale hej, zwycięstwo to zwycięstwo. W piątek w Bostonie zagrają Golden State Warriors.