Ray Allen zakończył karierę

Choć w NBA nie zagrał od dwóch lat to jednak dopiero teraz oficjalnie odwiesił buty na kołek – Ray Allen za pośrednictwem The Players’ Tribune poinformował, że kończy karierę. Nie będzie więc już żadnych plotek na temat jego powrotu na parkiety najlepszej koszykarskiej ligi na świecie, a te pojawiały się jeszcze latem tego roku, gdy sam zainteresowany zdradził o rozmowach z Milwaukee Bucks i Boston Celtics. Allen łączony był wcześniej też m.in. z Golden State Warriors, lecz ostatecznie nic z tego nie wyszło i wychodzi na to, że swój ostatni mecz rozegrał w barwach Miami Heat w przegranych finałach w 2014 roku. Zdaje się, że mimo wszystko 41-latek zdołałaby jeszcze w NBA pograć.

Allen grał w NBA od 1996 roku i przez 18 lat gry reprezentował barwy takich zespołów jak Milwaukee Bucks, Seattle Supersonics, Boston Celtics oraz Miami Heat. Zdobył dwa mistrzostwa ligi – w 2008 roku, kiedy to rok wcześniej połączył siły z Paulem Pierce’em i Kevinem Garnettem, tworząc w Bostonie wielką trójkę, a także pięć lat później w barwach Miami Heat, gdzie wylądował w 2012 roku, rozstając się z Celtics w niezbyt przyjaznej atmosferze, przez co do dziś uważany jest przez wielu bostońskich fanów za zdrajcę.

Co by jednak nie mówić, przez te pięć sezonów w Bostonie był bardzo ważną postacią drużyny, wręcz kluczową, kiedy ta zdobywała tytuł w 2008 roku. Trafił wiele niesamowitych rzutów, choć ten największy przyszedł w finałach w 2013 roku, gdy uratował Heat w szóstym meczu serii z San Antonio Spurs. To jednak jako gracz Celtów bił rekord ligi pod względem trafionych trójek. Kilka tygodni temu były rozmowy o jego ewentualnym powrocie do Bucks, gdzie wszystko się zaczęło, albo do Celtics, jednak RayRay postanowił ostatecznie odejść.

W oświadczeniu wydanym przez generalnego menadżera Danny’ego Ainge’a czytamy:

„Jako jeden z najlepszych rzucających obrońców w historii koszykówki, Ray Allen był definicją słowa profesjonalizm. Ray urodził się z wielkim talentem, ale to jego umiejętność liderowania, nieustanne przygotowanie do gry i zaraźliwa etyka pracy uczyniły z niego świetnego kolegę z drużyny i mistrza. Nie zdobylibyśmy tytułu w 2008 roku bez niego.”

Trudno się z tym wszystkim nie zgodzić, bo Allen rzeczywiście niezwykle poważnie podchodził do treningu, dzięki którym zapewne mógłby jeszcze z powodzeniem grać w NBA, bo w wieku 41 lat cały czas jest w lepszej kondycji od wielu 30-latków. Jego rytuał treningowy przeszedł już natomiast do legendy, podobnie zresztą jak niezliczona ilość bardzo ważnych trafień w crunchtime, w których – tak się wydawało – się specjalizował. Ma też Ainge rację, że nie byłoby tytułu w 2008 roku dla Celtics bez Raya Allena. I za to: dziękujemy!