Niektórych żegnaliśmy ze łzami w oczach, z innymi rozstawaliśmy się bez żalu, zaś o wielu już dawno zapomnieliśmy. Każdy z nich dołożył swoją przysłowiową cegiełkę do budowy projektu o nazwie Boston Celtics, a kilku najwybitniejszych przyjęło rolę koszykarskich artystów i łamiąc sobie język, dumnie może cytować słowa pieśni Horacego – „Exegi monumentum aere perennius”. Mowa o byłych Celtach, którzy kontynuują swoje sportowe kariery w różnych, czasami zaskakujących zakątkach światowego basketu. Warto o nich pamiętać i doceniać ich wkład w niemal 70-letnią historię bostońskiej organizacji. W związku z tym co tydzień będziemy podglądać jak nasi byli zawodnicy radzą sobie w swoich aktualnych zespołach.
Na początek kilka słów wyjaśnienia. Pod lupę wziąłem zawodników, którzy rozegrali co najmniej jedno spotkanie w koszulce Celtów na parkietach NBA. Dzięki temu powstała pokaźna lista ponad 80 nazwisk. Porządek musi być!, dlatego została ona podzielona na kilka kategorii, które odpowiadają rozgrywkom lub kontynentom, gdzie obecnie kozłują byli członkowie naszego rosteru. Wszelkie statystyki zostały zaczerpnięte z oficjalnych stron internetowych odpowiednich lig lub drużyn. Tyle tytułem objaśnień przyjętych założeń.
Ależ byliśmy głodni! Przez cztery miesiące trwał sezon ogórkowy, przerywany jedynie smacznymi przekąsami w postaci informacji transferowych, rywalizacji w Summer League czy spotkaniami reprezentacji Polski w ramach eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Co do zasady, od początku lipca nasz koszykarski apetyt był niezaspokojony, powodując nieustanne burczenie w brzuchach. Burczenie o takiej skali, że nieczęsto zakłócaliśmy spokojną podróż w miejskich autobusach, narażając się na gniewne spojrzenia współpasażerów. Tylko nieliczni rozpoznawali w nas fanów basketu, łącząc się z nami w bólu sportowej głodówki będącej efektem koszykarskiej próżni. Cierpliwość jednak popłaca i kilka dni temu w naszym otoczeniu słychać było jedynie szał radości i odgłos używanych sztućców. Wreszcie na naszych stołach pojawiło się wykwintne danie główne serwowane przez najlepszą koszykarską ligę świata, które w tym roku powinno smakować nam – fanom Boston Celtics – najlepiej od kilku lat. Tak zapowiada się bowiem sezon NBA 2016/17, w którym, co nie będzie żadnym nadużyciem, szanse Celtów na zameldowanie się w fazie Conference Finals są realne.
Przez tych kilka słonecznych miesięcy koszykarska restauracja świeciła pustkami, ale od prawie tygodnia panuje tam tłok. NBA rozkręca się na dobre, w dalekiej Azji wystartowała zyskująca z roku na rok na atrakcyjności chińska CBA, zaś w Europie trwa najciekawsza rywalizacja w historii, będąca de facto efektem poważnego konfliktu na linii FIBA – Unia Europejskich Lig Koszykarskich (ULEB). We wszystkich wymienionych powyżej rozgrywkach czynny udział biorą zawodnicy, którzy w przeszłości biegali w zielonych koszulkach po charakterystycznej klepce w TD Garden. Niektórzy z nich w okresie letnim byli bohaterami transferów, często bardzo zaskakujących z uwagi na wybrane przez siebie kierunki, zaś jeszcze inni postanowili przedłużyć kontakty z dotychczasowymi zespołami i podjęli próbę poprawienia osiągnięć sprzed roku. Pora więc ponownie nakierować peryskop i sprawdzić, jak w okresie 24.10 – 30.10.2016 r. wyglądały liczby w basketowych kartotekach ex-Celtów.
W Ameryce Południowej jeszcze sennie, choć zaczęto już wydawać medium-well steka z argentyńskiej wołowiny. Większość ex-Celtów wypoczywa w luksusowych apartamentach na gorących karaibskich wyspach, delektując się kilkunastoletnią szkocką przy rozmyślaniach nad stanem swoich kont bankowych. Kilku graczy ma jednak spore problemy ze znalezieniem nowego pracodawcy. Przykładem może być przyzwoicie spisujący się w lidze argentyńskiej Troy Bell, który po zdobyciu tytułu mistrzowskiego postanowił odejść z ekipy San Lorenzo de Almagra. Na chwilę obecną ten doświadczony rozgrywający wraz ze swoim agentem nerwowo przeczesuje rynek, celem załapania się być może na swój ostatni kontrakt w karierze. Nie ulega wątpliwości, że ex-Celtem, który w naszych zeszłosezonowych podróżach po południowoamerykańskiej koszykówce skupiał naszą największą uwagę był J. R. Giddens. Ten 31-latek, który został wybrany przez Celtics z 30 pickiem w 2008 roku, zaś dwa lata później wywalczył mistrzostwo Polski w barwach Asseco Prokomu Gdynia, był jednym z najlepszych zawodników biegających po parkietach argentyńskiej Liga Nacional de Básquet. Coraz więcej na portalach poświęconych basketowi w tym regionie świata pisze się, że Giddens w nadchodzących rozgrywkach będzie bronił barw dominikańskiego Leones de Santo Domingo, do którego był wypożyczony na przełomie maja i czerwca. I również na Dominikanie potrafił trafiać seryjnie z dystansu, a także trochę polatać.
W połowie listopada będziemy mogli zweryfikować czy postępy poczynił Fab Melo, który jeszcze niespełna trzy lata temu był uznawany przez Celtics za niezwykle obiecującego środkowego, z którym wiązano nadzieje na lepszą przyszłość w bostońskiej strefie podkoszowej. Melo już taki młody nie jest – jego licznik wskazuje 26 lat, więc nadchodzący sezon może być jego ostatnią szansą na wypromowanie swojego nazwiska i powrót do rosteru jednego z klubów NBA lub załapanie się na ciekawą umowę na Starym Kontynencie. Swój cel będzie chciał osiągnąć w rodzimej Brazylii, gdzie już za dwa tygodnie zadebiutuje w barwach UNICEUB Brasilia na parkietach NBB. Jedynym byłym Celtem, który w poprzednim tygodniu grał już na poważnie był Dwayne Jones. I to może zaskakiwać, ponieważ ten 33-latek przez prawie rok pozostawał bez pracodawcy po epizodzie w wenezuelskim Guaiqueríes de Margarita. Raz na wozie, raz pod wozem – to powiedzenie świetnie wpisuje się w metrykę Jonesa, który po okresie bezrobocia, w wakacje podpisał kontrakt z najbardziej utytułowanym klubem w Argentynie – Atenas Cordoba. Na razie jednak ex-Celt daleki jest od pochwał, ponieważ w zeszłym tygodniu w spotkaniu przeciwko Instituto Atletico Central Cordoba w ponad 22 min zanotował urlopową linijkę o wartościach 4 pts, 2/4 FG, 8 reb, 1 blk. Szansa na rehabilitację już za kilka dni.
Sezon ogórkowy trwa jeszcze w D-League, choć błyskawicznie zmierza ku końcowi i już na dniach będzie oficjalnie zamknięty. I dobrze, ponieważ rozgrywki bezpośredniego zaplecza NBA zapowiadają się bardzo ciekawie. W NBA Development League po raz pierwszy w historii zagrają aż 22 drużyny, dzięki poszerzeniu ligi o Greensboro Swarm (afiliację Charlotte Hornets), Long Island Nets (afiliację Brooklyn Nets) oraz Windy City Bulls (afiliację Chicago Bulls). To będzie naprawdę fajna rywalizacja, którą ponownie będzie można za totalną darmochę śledzić za pomocą oficjalnego kanału rozgrywek na YouTube. Polecam, szczególnie spotkania naszej afiliacji, która w tym roku znowu będzie liczyć się w walce o fazę PlayOffs. Naprawdę warto, ponieważ czasami można trafić na takie niespodzianki jak Tim Frazier, który przebojem przebił się do starting line-up New Orleans Pelicans po kapitalnych występach w barwach Maine Red Claws. Niestety, najprawdopodobniej w nadchodzących rozgrywkach nie zobaczymy ex-Celta Vandera Blue. W wakacje 24-latek flirtował z Dallas Maverkicks podczas Summer League w Orlando i flirt ten był bliski zakończenia się poważnym związkiem. Ostatecznie Blue dość zaskakująco jak na wicekróla strzelców D-League 2015/16, bliski jest związania się z chińskim Guangxi Weizhuang Rhinos. Ruch dziwny, bo taki gracz powinien mieć jednak ambicje na poziomie gry w NBA, tym bardziej, że predyspozycje i umiejętności ma ku temu wystarczające. No ale cóż, ponownie przekonaliśmy się, iż sport na każdej płaszczyźnie pozbawiony został wyższych uczuć kosztem zer w kontraktach.
Azjatycki basket, a konkretnie chińska CBA zatrudnia na najwyższych szczeblach naprawdę dobrych fachowców, którzy sprawiają, że produkt ten idzie w dobrym kierunku i ma coraz więcej do zaoferowania. W najlepszych koszykarskich rozgrywkach w tej części świata z roku na rok zwiększa się liczba graczy z uznanymi nazwiskami, którzy trafiają do nich z Europy lub NBA. W tym roku na chińskich parkietach będzie można oglądać kolejne nowe twarze, m.in. Jimmera Fredette oraz Carlosa Boozera. Nie zobaczymy z kolei Jordana Crawforda, który wrócił do Stanów Zjednoczonych i już za kilkanaście dni przywdzieje trykot afiliacji Detroit Pistons – Grand Rapids Driver, co może stanowić dla niego furtkę do powrotu na parkiety NBA. W poprzedniej kampanii ten 28-latek grał na poziomie 43,1 pts/mecz i bezapelacyjnie został MVP regular season. Do znudzenia można oglądać highlights z jego występu, podczas którego zaszalał, wcielając się w postać z PlayStation i osiągając kapitalne 72 pts!
Napisać, że wokół całej społeczności zgromadzonej przy ekipie Liaoning Flying Leopards kipi olbrzymia chęć rewanżu, to nic nie napisać. Zespół prowadzony przez świetny duet ex-Celtów Lester Hudson – Shavlik Randolph dość nieoczekiwanie przegrał 1:4 w finałowej serii z Sichuan Blue Whales i po raz drugi z rzędu, a szósty w swojej historii, musiał zadowolić się wicemistrzostwem kraju. Gepardy z prawie trzymilionowego Yingkou wciąż marzą o zapisaniu się w annałach azjatyckiego basketu i postawieniu w klubowej gablocie trofeum za pierwszy tytuł mistrzowski. Ponownie będą starali się dokonać tego wyczynu z Randolphem i Hudosnem, którzy przedłużyli swoje umowy. W minioną niedzielę poczynili ku założonemu celowi pierwszy mały krok, pokonując na wyjeździe, w inauguracyjnym spotkaniu sezonu, ekipę Jiangsu 115:110. Standardowo Hudson zanotował game-high z 33 pts, zaś Randolph uzbierał solidne double-double na poziomie 16 pts i 11 reb, grając przy tym bezbłędnie na półdystansie (7/7 2PFG).
https://www.youtube.com/watch?v=iTkOB856IzU
Pierwsze mecze również za innymi ex-Celtami, którzy na co dzień zmuszeni są znosić wątpliwej jakości chińskie kulinaria. Dobre występy indywidualne MarShona Brooksa (32 pts, 5/10 3PFG, 7 reb, 5 ast, 5 stl) oraz weterana Stephona Marbury’ego (27 pts, 11/19 FG, 6 reb, 4 ast) nie przełożyły się na zwycięstwa ich drużyn. Przy okazji azjatyckiego etapu naszej podróży warto wspomnieć o zaskakującym ruchu Henry’ego Walkera, który po udanym sezonie w barwach Cedevity Zagrzeb zdecydował się na grę w filipińskim NLEX Road Warriors. Koszykarski krok w tył, tym bardziej, że jeszcze kilka miesięcy temu Walker był w stanie grać na naprawdę dobrym poziomie na arenie europejskich pucharów. Na Filipinach będzie miał okazję sprawdzić się na tle innego ex-Celta – Kevinna Pinkney’a, który figuruje w roster Phoenix Fuel Masters. Z kolei w Iranie pierwsze spotkania za Seanem Williamem, ale w jego przypadku taki kierunek kariery nie powinien dziwić, gdyż w jego CV widnieją epizody w Chinach, Portoryko, Turcji, Izraelu czy Meksyku. Na razie jego forma przyzwoita – w sobotę rzucił 14 pts dla swojego Tebrizu, dodając do tego 9 reb, 4 ast, 4 stl.
Na Starym Kontynencie kuchnia otwarta 24h przez 7 dni w tygodniu. Kelnerzy nie nadążają wydawać zamawianych dań, bo w tym sezonie koszykarskie menu w Europie jest naprawdę rozległe i w porównaniu z zeszłym sezonem, bogatsze o kilka fajnych pozycji. Podobno to zgoda i porozumienie mają siłę twórczą. Paradoksalnie źródłem polepszenia poziomu europejskiej koszykówki był konflikt, który zrodził się pomiędzy FIBA a Euroligą. W efekcie w sezonie 2016/17 możemy śledzić aż cztery rozgrywki o randze międzynarodowej – Turkish Airlines EuroLeague, 7days EuroCup, FIBA Basketball Champions League oraz FIBA Eurocup. Ciekawą formę rywalizacji przewidziano właśnie w Turkish Airlines EuroLeague. Występuje w niej szesnaście najlepszych zespołów Starego Kontynentu, które rozgrywają rundę zasadniczą, składającą się z trzydziestu meczów, po której wyłoniona zostanie ósemka tworząca pary Playoffs. Rozwiązanie rodem z NBA, które w moim przekonaniu uatrakcyjnia rozgrywki o najcenniejsze trofeum w europejskiej koszykówce. Co ciekawe, w poprzednim tygodniu, po raz pierwszy w historii, rozegrano aż dwie kolejki w ramach Euroligi w środku tygodnia. Zwiększenie intensywności gier jest nie tylko świetną wiadomością dla osób, które lubią zawiesić oko na baskecie granym przez np. FC Barcelona Lassa czy CSKA Moskwa, ale również może stanowić pewne przygotowanie do podjęcia próby zorganizowania europejskiej konferencji w lidze NBA. Moim zdaniem, poprzez takie ruchy władze europejskiej koszykówki pokazują, że wspomniany powyżej pomysł, który przecież funkcjonuje już przez kilka dobrych lat w środowisku koszykarskim, może zyskiwać coraz więcej przemawiających za jego sensownością argumentów.
Ale przejdźmy do konkretów – miniony tydzień był naprawdę dobry w wykonaniu ex-Celtów. Świetną partię w weekend zagrał Luke Harangody, który był najlepszym graczem w spotkaniu ligi tureckiej Darussafaka Stambuł vs Trabzonspor. Amerykanin uzbierał 23 pts, 9/12 FG, 11 reb, 4 ast, 2 stl i z pewnością jego szkoleniowiec David Blatt przybił mu mocną piątkę. Udane wejście w drużynie Unicaja Malaga ma Oliver Lafayette, który latem zamienił Mediolan na andaluzyjskie wybrzeże. 32-letni rozgrywający rozdał aż 10 asyst w wygranym spotkaniu ligi ACB przeciwko naszpikowanej gwiazdami Baskonii, w której pierwsze skrzypce grają znani z NBA – Shane Larkin oraz Andrea Bargniani. Przyzwoicie grał również Chris Babb uzyskując średnio 13pts/mecz i walnie przyczyniając się do wygranych jego Ratiopharmu Ulm w 7days EuroCup z Lokomotivem Kubań 77:62 oraz w lidze niemieckiej z Giessen 46ers 79:75.
To nie koniec dobrych wieści. Udanie w barwach UCAM Murcia zaprezentował się Vitor Faverani, który z linijką 15 pts, 7/14 FG był jednym z ojców minimalnej wygranej hiszpańskiego zespołu z faworyzowanym Zenitem Sankt Petersburg. Z kolei lubiany przez nas Luigi Datome swoimi 13 pts, 3/3 3PFG wraz ze swoimi kumplami z Fenerbahce Stambuł rozbił w derbowym hicie ekipę Galatasaray 103:87. Najwięcej działo się jednak jednak we Włoszech, gdzie ex-Celtowie szturmem zdobywają koszykarski rynek. Marcus Landry wyrasta na jedną z najważniejszych postaci Brescii i w zeszłym tygodniu wyszedł nawet w staring line-up, odwdzięczając się 14 pts oraz 7 reb. Jeszcze lepiej wypadł Allan Ray, który miał dzień konia notując 31 pts, choć dokonał tego na zapleczu włoskiej ekstraklasy. Z koleri w Serie A kapitalnie od początku rozgrywek prezentuje się D.J. White, będący niekwestionowanym liderem Auxilium Torino. W tym tygodniu zagrał na poziomie 16 pts, 7/10 FG, 8 reb, ale co najistotniejsze, jego stabilna forma spowodowała, że kilkanaście dni temu został wybrany zawodnikiem tygodnia Serie A.
To co najsmaczniejsze w koszykówce serwowane jest za Oceanem Atlantyckim. Wiadomo. Czekaliśmy całe wakacje na start kolejnego sezonu NBA. Podobnie jak liczna grupa ex-Celtów, która wciąż hasa po boiskach najlepszej koszykarskiej ligi świata. Niektórzy nasi byli gracze mają trudności z aklimatyzacją w nowych zespołach i pierwszy tydzień kampanii 2016/17 nie był dla nich udany. Courtney Lee wciąż szuka sobie miejsca obok Dericka Rose’a, Brandon Bass stara się przekonać Doca Riversa, że zasługuje na więcej minut, Al Jefferson jeszcze chyba nie wylądował w Indianapolis, zaś pokładanych nadziei nie spełnia Evan Turner, który w Portland miał być cennym uzupełnieniem rotacji i w poprzednim tygodniu tylko raz zagrał przyzwoicie – w starciu z Denver Nuggets zgromadził linijkę 11 pts, 5/9 FG, 3 reb, 2 ast. Osobiście szkoda mi przede wszystkim Turnera, który był jednym z moich ulubionych graczy Celtics, głównie ze względu na swoją umiejętność dostosowywania tempa gry do boiskowych wydarzeń i stoicki spokój w gorących momentach.
W kratkę spisują się również inni, którzy mieli odbudowywać swoje nazwiska u nowych pracodawców. Jeff Green tylko raz zagrał bez wtopy, notując dla Orlando Magic skromne double-double na poziomie 10 pts – 10 reb w przegranym starciu z Cavaliers. Jeżeli ktoś z góry, podobnie jak ja, założył, że Rajon Rondo będzie dyrygentem BIG3 w Chicago, ten grubo się pomylił i przyjął na głowę wiadro lodowatej wody. Na razie Rondo gra słabiutko, a jego debiut przeciwko Celtics na poziomie 0/7 FG był po prostu żenujący. W każdym razie trzymamy kciuki – może triple-double gromadzone przez Jamesa i Westbrooka staną się dla R9 dodatkową motywacją. Na dniach powinniśmy zobaczyć jak Rondo po raz pierwszy odgrywa na dystans do RJ Huntera. Inaczej sprawy mają się z Jaredem Sullingerem, który nadal przechodzi rehabilitację po kontuzji stopy i jego powrót do gry jest datowany na początek 2017 roku. Jeśli przy Nowym Roku jesteśmy, to na sylwestra szykuje się już chyba Paul Pierce, który całą ligę zaskoczył swoją solówką podczas spotkania LAC vs PHX.
https://www.youtube.com/watch?v=gN0eD0XtP7o
Na koniec garść dobrych wieści. Solidne mecze mają za sobą David Lee, który pod okiem Grega Popovicha wyraźnie odżywa po niezbyt udanych przygodach w Bostonie oraz Dallas, a także Jaamer Nelson oraz Leandro Barbosa. Ale najlepszym ex-Celtem minionego tygodnia był Joe Johnson, który błysnął wielką formą. 35-latek grał niczym natchniony nastolatek głodny kolejnych punktów i w pojedynku przeciwko Trail Blazers uzbierał dla Jazzmanów linijkę o wartościach 29 pts, 12/16 FG, 3/4 3PFG, 4 reb, 3 ast. Warto poświęcić kilka minut i obejrzeć, jak weteran daje solidną lekcję basketu kilku młokosom.
https://www.youtube.com/watch?v=lunzXJ00TRc