Udane debiuty Horforda i Browna

Mamy już za sobą pierwsze spotkanie sezonu 2016/17, które na całe szczęście zostało przez Celtów wygrane. Nie zwalniamy jednak tempa, bo już w czwartek wieczorem Bostończycy grają w Chicago, gdzie będą mieli okazję zmierzyć się m.in. z… RJ Hunterem, który to przecież podpisał w środę kontrakt z Bykami. Warto jednak zatrzymać się jeszcze chwilę przy dwójce zawodników debiutujących w barwach C’s. Mowa tu oczywiście o Alu Horfordzie oraz Jaylenie Brownie, którzy to wspólnie zdobyli w środę mniej punktów niż sam jeden Isaiah Thomas czy sam drugi Jae Crowder, ale też pokazali, dlaczego kibice w Bostonie coraz głośniej i częściej wyrażają swoją aprobatę, co do dołączenia ich obu do zespołu.

Jeżeli Avery Bradley po jednym meczu obok Ciebie, mówi dziennikarzom, że uwielbia z Tobą grać, to musisz być po prostu bardzo dobrym koszykarzem. I nikt nie ma chyba wątpliwości, że Al Horford właśnie takim koszykarzem jest, a Avery Bradley nadal będzie zachwycać się pozyskanym tego lata 30-latkiem. Ta aprobata, kiedy Horford wybierał Boston ponad Atlantę czy Waszyngton, już była bardzo głośna, ale po jego debiucie w bostońskich barwach jest krzykiem radości i odgłosem oklasków, do których ręce same się składają.

I tu nawet nie chodzi o fajną linijkę statystyczną Horforda, czyli 11 punktów, pięć zbiórek, sześć asyst i cztery bloki, ale raczej o to, jak dobrze wyglądał w swoim przecież debiucie dla Celtics. Zaczął od trafienia zza łuku, czym już od miesięcy podnosi brwi wielu osób, ale potem dołożył do tego jeszcze świetną dystrybucję piłki w ataku, bardzo dobre zachowanie pod koszem przeciwnika i nawet cztery bloki, zamykając na chwilę usta tym, którzy wciąż powtarzają – i często mają po prostu rację – że w Bostonie nie mają rim-protectora.

Znamienne jest natomiast to, że w pierwszym meczu Horforda w barwach Celtics ta drużyna zrobiła aż 36 asyst. W meczu otwarcia nikt tyle nie uzbierał od kilkunastu lat, w samym ostatnim sezonie taki wynik padł zaledwie 17 razy – i jak mówi Avery Bradley, to dlatego, że Al Horford po prostu wie, jak grać w koszykówkę.

„Odnalazłby się w każdym zespole NBA. W każdym zespole. On po prostu wie, jak grać w kosza i gra w odpowiedni sposób. Jest świetnym liderem i jego styl gry jest wręcz zaraźliwy. Kiedy robi dodatkowe podanie to sprawia, że ja czy Jae Crowder też zrobimy dodatkowe podanie, szukając najlepszej pozycji, gdyż wszyscy wiemy, że gramy jeden dla drugiego. Nie ma znaczenia kto zdobędzie punkty, nie ma znaczenia kto odda rzut – wszyscy dostaniemy swoje okazję, jeśli będziemy dzielić się piłką.”

Można by powiedzieć, że jest to system, który Brad Stevens od początku próbował wprowadzić w Bostonie, ale chyba dopiero teraz rzeczywiście jest to system działający w stu procentach, gdyż w zespole są zawodnicy do tego systemu idealnie się nadający. Horford doskonale czuje się w dwójkowych akcjach z Thomasem czy Bradleyem, stawia bardzo dobre zasłony, dobrze roluje do kosza, ale też mądrze czyta grę. Potrafi zrobić jeden kozioł, drugi kozioł, obsłużyć partnera dobrym podaniem w punkt czy rozprowadzić piłkę dalej po obwodzie.

Spójrzcie na te dwa mądre zagrania:

W pierwszej akcji Luis Scola dał się nabrać, bo obrońcy respektują już zasięg Horforda. Wyszła z tego czysta pozycja dla Avery’ego Bradleya. Drugie posiadanie to już Horford jako zawodnik z piłką w akcji pick-and-roll i kolejna czysta pozycja, tym razem dla Jae Crowdera. 30-latek jest dużo lepszy od Jareda Sullingera i rzeczywiście wnosi nową jakość do bostońskiego zespołu. Nową jakość może też już w niedługim czasie wnieść Jaylen Brown, dzięki czemu fani C’s mogą się naprawdę ekscytować.

Topowy wolny agent oraz topowy pick draftu!

Jaylen Brown dość wcześnie pojawił się na parkiecie i przynajmniej póki Kelly Olynyk nie wróci do gry to może liczyć na choćby kilkanaście minut gry z zawodnikami pierwszego składu. W jego przypadku linijka statystyczna nie robi dużego wrażenia, bo był to debiut na dziewięć punktów i dwie zbiórki, ale wrażenie robią za to pojedyncze akcje, którymi to Brown raz po raz przypomina i nadal będzie przypominać kibicom, że drzemie w nim ogromny potencjał, który już za kilka lat może wystrzelić i zrobić z niego świetnego zawodnika.

Mowa tutaj o dwóch blokach, mowa o świetnym podaniu do Thomasa, o bardzo dobrych zejściach pod kosz i o tym kolejnym trafionym rzucie z odchylenia. Brown przyznał po meczu, że był zdenerwowany swoim debiutem, ale ostatecznie ten pierwszy mecz wypadł całkiem dobrze. Trochę jak na ironię było to spotkanie z Brooklyn Nets, a więc z zespołem, który oddał Celtom mnóstwo swoich wyborów w drafcie, wśród których to wyborów jeden został wykorzystany przez Bostończyków właśnie na wybranie świeżo upieczonego 20-latka.

Cieszy też to, że bardzo ciepło przyjęli Browna bostońscy kibice, którzy to przecież w czerwcu nie byli zbytnio przekonani, co do jego osoby. Jak jednak doskonale wie RJ Hunter, kilka miesięcy w NBA to naprawdę długi czas, w czasie którego wiele może się zmienić. Tak czy siak, w Bostonie na pewno są zadowoleni z tego pierwszego meczu, bo udało się wygrać – z problemami, z nerwami w końcówce, ale jednak z sukcesem na koniec. Nic więc dziwnego, że zarówno wśród graczy, jak i wśród kibiców panują optymistyczne nastroje.