To już w zasadzie oficjalna informacja, no bo przecież Adrian Wojnarowski podaje prawie tylko takie informacje, a jeśli macie wątpliwości to spójrzcie, jak wraz z Shamsem Charanią rozbili tegoroczny draft. A więc raz jeszcze: Boston Celtics są wśród pięciu pierwszych zespołów, które spotkają się z Kevinem Durantem i spróbują przekonać go do podpisania kontaktu. Ta szansa to coś, na co bostoński sztab od dawna pracował. I już sam fakt, że do tego spotkania dojdzie to duży sukces Celtów, bo przecież taką okazję dostanie najprawdopodobniej tylko 1/6 klubów w lidze. Pisałem już wcześniej, dlaczego fani Celtics mogą i dlaczego powinni zrobić sobie nadzieję. Czas na małą aktualizację po drafcie.
To swoją drogą jest jedna rzecz, o której bardzo często w kontekście draftu się zapominało – celem numer jeden dla Boston Celtics nadal jest pozyskanie Kevina Duranta, a więc ruchy w trakcie naboru także musiały mieć to na uwadze. Jasne, że dodanie do składu Jimmy’ego Butlera czy prawdopodobnie nawet Nerlensa Noela lub Jahlila Okafora zrobiłoby lepsze wrażenie na KD niż wykorzystanie sześciu z ośmiu wyborów, w tym wzięcie z trójką Jaylena Browna. Ale tym sposobem Celtowie zachowali sobie coś, czego nie mają inne zespoły.
Na ten moment w zespole jest dziewięciu zawodników z kontraktami na przyszły sezon. Dodajmy do tego wybranego z trójką Browna, który na pewno w ciągu najbliższych tygodni podpisze kontrakt z Celtics i robi się dziesiątka. Ustalona z góry płaca dla trzeciego wyboru w pierwszym roku jego kontraktu wynosi w przyszłym sezonie nieco ponad $3.5 miliona dolarów, ale można i zwyczajem jest, że kwotę tę podnosi się o 20%, dlatego Brown dostanie ok. $4.7 miliona. Tych dziesięciu graczy zarobi więc wspólnie ok. $39 milionów dolarów.
Nie wiadomo natomiast na razie, kto jeszcze z pozostałej piątki zawodników wybranych w drafcie znajdzie się w bostońskim składzie na przyszły sezon. Abdel Nader nie ma szans, jest stashem do D-League. Ben Bentil i Demetrius Jackson powalczą o to miejsce w składzie, ale jako zawodnicy z drugiej rundy w swoich ewentualnych umowach dostaną orzeszki. Gwarantowane kontrakty mają za to Guerschon Yabusele oraz Ante Zizić, wybrani przecież w pierwszej rundzie, ale obaj mogą być kandydatami do stashu na Starym Kontynencie.
Danny Ainge na razie powiedział, że sprawa jest całkiem skomplikowana i nie jest jeszcze pewien, jak to wszystko się rozwinie. Yabusele jest otwarty na taką propozycję, natomiast Zizić wolałby chyba zostać w USA i już od przyszłego sezonu biegać po parkietach NBA. Gdyby obaj zostali jednak odesłani do Europy to Celtics zachowaliby dwa miejsca w składzie, a do tego nie płaciliby im ani dolara za przyszły sezon. Gdyby obaj zostali? Yabusele mógłby zarobić $1.9 miliona dolarów, a Zizić około $1.4 miliona – a w składzie byłaby dwunastka.
Ten ostatni scenariusz zakłada więc, że w zespole mamy dwunastu zawodników, którzy wspólnie zarobią około $43 miliony dolarów – przy czym warto pamiętać o tym, że na ten moment cała trójka wyborów z pierwszej rundy wlicza się już do salary cap jako tzw. cap holds, czyli kwoty z rookie scale, niepodniesione jeszcze o te 20%. A to oznacza, że Celtowie najpierw postarają się zrobić swoje na rynku wolnych agentów, a gdy sytuacja będzie już jasna to dopiero wtedy podpiszą (lub nie) swoje wybory. I teraz sytuacja robi się bardzo ciekawa.
Przy progu salary cap, który na przyszły sezon ma wynosić $94 miliony, Celtowie będą mieli około $50 milionów środków na wolnych agentów – oczywiście po wykonaniu innych niezbędnych ruchów, jak m.in. zrzeczenie się praw do Evana Turnera, Jareda Sullingera i Tylera Zellera (wszyscy wliczają się na razie do salary cap właśnie jako cap holds) oraz niezagwarantowanie umów na przyszły sezon w przypadku Amira Johnsona oraz Jonasa Jerebko. To wszystko sprawi, że Danny Ainge będzie mógł zaoferować DWA maksymalne kontrakty.
Jest to coś, czym Celtowie powinni chwalić się przede wszystkim, bo żaden inny zespół spośród pozostałej czwórki nie będzie w takiej sytuacji. A przypomnijmy, że Ainge chyba doskonale wie, z kim Durant chciałby grać, odkąd Celtics są ponoć w posiadaniu sławnej już „listy Duranta”. Zach Lowe twierdzi, że na tejże liście znajduje się Al Horford – ten sam Al Horford, który był łączony z Bostonem jeszcze przed trade deadline i którego Zieloni mają spore szanse pozyskać w wolnej agenturze, jak oznajmił kilka miesięcy temu Wojnarowski.
Są też w Bostonie oczywiście dobry trener, stabilny zarząd i świetni kibice. I wciąż jest bardzo duża stabilność finansowa, która zmniejszyłaby się wraz ze sprowadzeniem na przykład Nerlensa Noela czy też głównie Jimmy’ego Butlera, za którego na dodatek trzeba by oddać wszystkie najlepsze assety i jeszcze więcej. Kibice czasami zapominają, że przebudować się w NBA nie jest łatwo i że tu trzeba mieć bardzo szeroką perspektywę. Taki obrót spraw jak w 2007 rok to był idealny zbieg okoliczności, który nie trafia się co rok.
Isaiah Thomas wierzy, że Celtowie mają szansę na Duranta. Czy większą niż inne zespoły, w tym wymieniani jako faworyci w tym wyścigu Spurs i Warriors? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić, bo nie wiemy, co rzeczywiście będzie najważniejszym faktorem przy decyzji KD. Ale już samo spotkanie będzie wielkim sukcesem bostońskiego sztabu, bo skoro ktoś taki jak Kevin Durant rozważy grę dla Boston Celtics to znaczy, że przebudowa idzie w dobrym kierunku. Na tyle dobrym, że Celtowie liczą się w konkurencji o byłego MVP ligi.
p.s. coraz więcej osób myśli, że Durant – mimo że ten mówi, iż wolałby nie powtarzać wolnej agentury za rok – weźmie umowę 1+1, czyli zostanie jeszcze na sezon w Oklahoma City, a po jego zakończeniu się wyoptuje i dopiero wtedy podpisze maksymalny kontrakt – z Thunder lub z kimś innym. Zespoły, które przygotowują się do spotkań z KD mają się czuć tak, jakby przygotowywały plan nie na teraz, ale na za rok. To jednak nie działa wcale przeciwko Celtom, bo trzon zespołu ma umowy do co najmniej sezonu 2017/18.