Miej marzenie, fanie Celtics

Nie słuchajcie pesymistów, którzy powiedzą o sobie, że są realistami. Boston Celtics naprawdę mają szansę na pozyskanie Kevina Duranta i to wcale nie jest takie niemożliwe. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu Boston był wymieniany gdzieś na drugim, trzecim oddechu wśród kandydatów. Teraz? Celtowie są świetnie przygotowani i wielu ekspertów podkreśla, że mogą być czarnym koniem w tym wyścigu. Wyścigu, w którym chciałaby uczestniczyć cała liga, jednak uczestniczy zespołów tylko kilka – i już choćby samo to jest dobrym powodem, by marzyć. A pesymistom warto wysunąć kilka argumentów za tym, że ta szansa na Duranta rzeczywiście jest – a skoro jest to czemu podcinać sobie skrzydła.

Okej, ustaliliśmy już, że wszyscy chcieliby mieć szansę na Kevina Duranta. Ale nie wszyscy ją dostaną, bo na przykład Houston Rockets odpadli już ponoć w przedbiegach. Najgroźniejszymi rywalami bostońskiej drużyny są m.in. Golden State Warriors, San Antonio Spurs, Miami Heat czy Oklahoma City Thunder. No bo może się przecież okazać, że Durant nigdzie się nie przeniesie i pozostanie w Oklahomie. Spójrzmy więc najpierw na to, dlaczego Durant miałby chcieć zostać lub odejść z Thunder, gdzie gra od początku swojej kariery.

Durant miałby zostać, bo…

  1. Jest związany z Thunder od zawsze, to jest jego zespół i w tym sezonie było taaaak blisko, by awansować do finałów NBA. No i jeśli zdecyduje się zostać to zarobi najwięcej, ale o tym później.

Durant miałby odejść, bo…

  1. Tak, znalazłem tylko jeden, w zasadzie dwa, argumenty za pozostaniem Duranta w OKC, ale jeden z tych argumentów można bardzo łatwo zbić. To w teorii jest oczywiście jego zespół, ale na parkiecie musi dzielić się piłką z Russellem Westbrookiem. No a kolejne już niepowodzenie skutkuje tym, że przez te osiem sezonów KD w NBA tylko raz Thunder zdołali zapewnić mu awans do finałów.
  2. Thunder wybierają co prawda doskonale w drafcie, ale decyzje czysto transferowe i kontraktowe nie zawsze wychodzą im na dobre. Do tej pory odbija im się czkawką transfer Jamesa Hardena, na którego skąpili grosza. Nie robili tego w przypadku… Kendricka Perkinsa ($36 milionów za cztery lata dla zawodnika po zerwanym więzadle ACL) czy Enesa Kantera ($70 milionów za pięć lat dla gracza, który jest rezerwowym i nie potrafi grać w obronie). Można więc powiedzieć, że Thunder przez lata wykazali dużą inkompetencję w próbach zbudowania w Oklahomie mistrzowskiego zespołu.
  3. I to sprowadza się do ostatniej kwestii – zdaje się, że Durant musi pójść ścieżką LeBrona, przynajmniej do pewnego momentu. James także przez długie lata w zasadzie samodzielnie próbował w Cleveland walczyć o tytuł, ale tam też nie doczekał się odpowiedniego wsparcia i przez siedem lat gry również zaliczył tylko jeden finał NBA, w którym podobnie jak Durant w 2012 roku nie miał szans. Dopiero po odejściu do Miami, choć też z problemami, udało mu się w końcu wywalczyć mistrzowski pierścień.

Wracając natomiast do kwestii kontraktowych. Oczywistym jest, że poprzez prawa Birda to właśnie podpisując nowy kontrakt w Oklahomie skrzydłowy zarobiłby najwięcej. No i tam może podpisać umowę na pięć lat, podczas gdy z każdym innym zespołem maksymalnie może być to kontrakt 4-letni. Spójrzmy na cyferki: jeśli Durant przedłuży umowę z Thunder w tym sezonie to za pięć lat gry zarobi ponad $150 milionów dolarów, podczas gdy umowa z innym klubem to „ledwie” $111 milionów dolarów za cztery sezony gry.

Jest jednak jeszcze jedna opcja – Durant w tym roku jeszcze nie, ale już za rok będzie kwalifikował się do jeszcze wyższych podwyżek w swoim kontrakcie (ze względu na ilość sezonów rozegranych w NBA), a co za tym idzie za rok jego maksymalny kontrakt wyniesie jeszcze więcej, albowiem astronomiczne $208 milionów za pięć lat gry – zakładając oczywiście, że podpisałby go z Thunder. Nic więc dziwnego, że większość ekspertów uważa, że Durant przedłuży kontrakt w OKC na dwa lata, ale ten drugi rok to będzie opcja zawodnika.

Dzięki temu otworzyłby sobie drogę do naprawdę ogromnych pieniędzy (wspomniane ponad $200 milionów od Thunder lub niewiele mniej od innego klubu). Ale pojawiają się też głosy, że Durant nie jest tego typu człowiekiem, który drugi rok z rzędu chciałby bawić się w wolną agenturą. Woli ustabilizowaną sytuację, a przecież niemałym ryzykiem jest wzięcie krótkiego kontraktu – tym bardziej, że KD ma już w kartotece u lekarza poważne kontuzji nogi. A gdzie znajdzie bardziej ustabilizowaną sytuację, niż właśnie w Bostonie?

I tu dochodzimy do tych kwestii, które mogą przemawiać za lub przeciwko Celtom. Skupmy się przede wszystkim na argumentach, które Danny Ainge i spółka spróbują przedstawić na ewentualnym spotkaniu z Durantem na początku lipca tego roku – jeśli oczywiście do takiego spotkania dojdzie, ale wszystko wskazuje na to, że 27-latek da bostońskiej grupie szansę i Celtowie znajdą się wśród niewielu drużyn, które dostaną możliwość złożenia oferty. I już ten fakt jest dobrym powodem, by pochwalić pracę bostońskiego zarządu w ostatnich latach.

Durant miałby trafić do Celtics, bo…

  1. Ten zespół prowadzi przebudowę doskonałą. To dopiero trzeci rok tejże przebudowy, a już są szanse na złowienie bardzo grubej ryby. Jest też nieustanny progres – w sezonie 2014/15 drużyna poprawiła się o 13 zwycięstw, w tym poprzednim o kolejnych osiem i miała sporą szansę, by zakończyć sezon w top3 swojej konferencji. Progres zrobiła też duża grupa zawodników, z Isaiahem Thomasem na czele.
  2. W zespole jest bardzo solidny i młody trzon. Wspomniany właśnie Thomas to all-star. Jae Crowder wyrósł na najlepszego zawodnika C’s na obie strony parkietu. Avery Bradley potwierdził, że jego miejsce jest wśród najlepszych obrońców w lidze. No i jest też młodzież jak na przykład Marcus Smart, który w swoim ledwie drugim sezonie potrafił swoją postawą wygrać Celtom mecz w fazie play-off.
  3. Perspektywy na przyszłość też są bardzo dobre. Potwierdza to nie tylko ranking ESPN, ale po prostu sam fakt, że choćby w tegorocznym drafcie Celtowie mają trzeci wybór, pięć picków w top35 i aż osiem w całym naborze. A to przecież nie wszystko, bo w arsenale Ainge’a są także wybory na kolejne lata. No i jest również fakt, że Boston to zespół z Konferencji Wschodniej, gdzie jest co prawda LeBron James, ale tylko LeBron i to na dodatek coraz starszy LeBron. Na Zachodzie tymczasem rywalizacja zawsze ogromna.
  4. Stabilizacja w zespole jest ogromna. I to też bardzo dobrze wpływa na te wspomniane perspektywy. Danny Ainge jest na swoim stanowisku nieprzerwanie od 2003 roku, mając wielkie wsparcie właścicieli, którzy nie tylko ufają Danny’emu, ale też są skłonni wydawać duże pieniądze. Brad Stevens przedłużył właśnie kontrakt, choć zdołał wypełnić dopiero połowę pierwszego. Będzie w Bostonie co najmniej do 2022 roku, a po tych trzech latach zdążył udowodnić, że ma potencjał na bycie trenerem wielkim, co zostało przez ligę odnotowane. No a jakby tego było mało to C’s kilka tygodni temu ogłosili przecież jeszcze budowę najnowocześniejszych obiektów treningowych.
  5. Nigdzie indziej nie ma takiej tradycji. To jest coś, o czym mówił sam Kevin Durant podczas swojej jedynej wizyty w TD Garden w tamtym sezonie regularnym. Zbudować swoją „legacy” nie jest łatwo, a Boston idealnie się do tego nadaje jako miasto, w którym drużyna koszykówki istnieje od 70 lat, w czasie których najczęściej zdobywała mistrzostwo NBA i wyprodukowała niezliczoną ilość koszykarskich legend. No i to tutaj Durant byłby „tym jedynym”, twarzą organizacji, jej najważniejszym zawodnikiem, podczas gdy w San Antonio mają Kawhi Leonarda i LaMarcusa Aldridge’a, a w Oakland cały czas zachwyca Steph Curry.

Od dwóch sezonów powtarzam, że dobrze jest być fanem Boston Celtics, bo ta drużyna idzie w dobrym kierunku i naprawdę fajnie jest jej kibicować, patrzeć jak się rodzi i jak kształtuje się jej charakter. Ale dziś napiszę, że dobrze jest być także zawodnikiem Boston Celtics, bo widoki na przyszłość tego zespołu są naprawdę niezłe. Warto natomiast wrócić jeszcze trochę na chwilę do tego, jak to się w ogóle stało, że Celtowie są w tej konwersacji i w jaki sposób Ainge dał Bostończykom szansę na pozyskanie byłego MVP ligi.

Można powiedzieć, że zaczęło się już w 2007 roku, kiedy to Celtics tankowali nieudanie, choć ostatecznie i tak wyszło z tego Big Three. W drafcie z jedynką wybrany został Greg Oden, zaraz po nim właśnie Durant. Gdyby jako pierwsi wybierali Celtowie historia byłaby zupełnie inna. Już wcześniej NBA ukarała Ainge’a za siedzenie obok mamy KD podczas jednego z półfinałów jego akademickiej drużyny, a Austin Ainge zdradził, że jego tata jako jeden z niewielu postawiłby wtedy właśnie na Duranta z pierwszym wyborem draftu.

Można więc powiedzieć, że Ainge od zawsze miał Duranta na celowniku. Wtedy w loterii piłeczki nie odbiły się jednak tak jak życzyliby sobie Celtics, ale tak czy siak piąty pick posłużył za sprowadzenie Raya Allena, dzięki czemu na transfer do Bostonu zgodził się Kevin Garnett – Paul Pierce to było za mało. I o tym też warto pamiętać w kontekście Duranta – assety to rzecz dobra, ale one reprezentują tylko pewne możliwości. Talent trzeba zwabić talentem i choć obecny skład Celtów wygląda całkiem nieźle to jednak tego talentu brakuje.

Była szansa, aby ten talent dodać już rok temu, ale Ainge sięgnął tylko po Amira Johnsona, któremu dał tak skonstruowany kontrakt, że ubezpieczył się na tym samym na zbliżające się lato. Johnson nie był wielką rybą, jednak dał sporo wsparcia i Celtowie wykonali kolejny krok naprzód. Tego samego lata podpisano podobny kontrakt z Jonasem Jerebko, za przecenę przedłużono umowę Jae Crowdera, a wcześniej (też po przecenie) pozyskano Isaiaha Thomasa i dogadano się z Averym Bradleyem, co do jego nowego kontraktu.

Jest więc trzeci wybór w tegorocznym drafcie, jest mnóstwo innych picków, jest też kilku zawodników z wyrobioną już marką na bardzo dobrych kontraktach. Jest dobra sytuacja w salary cap, co jest efektem wcześniej wymienionych ruchów i bardzo dobrego zarządzania w bostońskim sztabie, który jakby przewidział ten ogromny wzrost progu salary cap i zareagował w doskonały sposób. W innych klubach znajdziemy bowiem sporo miejsca w salary cap, ale nie znajdziemy tego trzonu. A w Bostonie jest i miejsce, jest i trzon, są i dobre kontrakty.

płaca w sezonie 2016/17
Zawodnik rzeczywista procentowa
Amir Johnson $12,000,000 13.0%
Avery Bradley $8,269,663 9.0%
Isaiah Thomas $6,587,132 7.2%
Jae Crowder $6,286,408 6.8%
Jonas Jerebko $5,000,000 5.4%
Marcus Smart $3,578,880 3.9%
Tyler Zeller $3,695,169 4.0%
Jared Sullinger $3,270,004 3.6%
Kelly Olynyk $3,094,013 3.4%
Terry Rozier $1,906,440 2.1%
James Young $1,825,200 2.1%
Jordan Mickey $1,223,653 1.2%
RJ Hunter $1,200,240 1.2%
John Holland $874,636 0.1%
GWARANTOWANE: $33,971,629 37.0%
SUMA: $59,975,117 65.2%
SALARY CAP: $92,000,000 100%
CAP SPACE: $58,028,371 63.0%

Oferta kwalifikacyjna / Umowa niegwarantowana

Aby podsumować, co jasno wynika z tego zestawiania: Celtowie będą mieli prawie $60 milionów dolarów na wolnych agentów, mając tylko niecałe $34 miliony dolarów w gwarantowanych kontraktach na przyszły sezon – w tym zawierają się niskie umowy dla Crowdera, Thomasa i Bradleya, czyli trójki starterów oraz dla dwóch kluczowych rezerwowych w osobach Kelly’ego Olynyka i Marcusa Smarta. Gwarantowane umowy na kolejny rok rozgrywek mają też James Young (draft 2014) i trójka z ubiegłorocznego naboru (Rozier, Hunter i Mickey).

Celtowie będą mieli czas do 3 lipca, by zdecydować, co dalej z Amirem Johnsonem i Jonasem Jerebko, bowiem to po tej dacie ich umowy na przyszły sezon stają się gwarantowane. Ale do tego czasu Ainge i spółka powinni już wiedzieć, w jakim kierunku to wszystko zmierza – a przy tych $60 milionach środków Bostończycy mają przecież możliwość podpisania nie jednego, a dwóch zawodników z maksymalnym kontraktem. Albo też zaszalenia na rynku transferowym, mając taką elastyczność finansową i interesujące rzeczy na wymianę.

Przedstawiciele Duranta mieli się bowiem spotkać z obozem C’s i wręczyć listę zawodników, których skrzydłowy Thunder uważa za wzmocnienie. Nie wiadomo, na ile jest to potwierdzona informacja, ale prawie wszystkie plotki sugerują jedno – jest duże prawdopodobieństwo, ż Durant rzeczywiście zmieni tego lata klub. Warto więc spojrzeć jeszcze na dwie rzeczy, a mianowicie na inne zespoły, które się wyścigu po KD liczą oraz na zawodników, którzy na tej liście Duranta mogą się znajdować – ale o tych graczach porozmawiamy bliżej lipca.

Durant mógłby też rozważyć…

  1. Pozostanie w Oklahomie, o czym już pisałem.
  2. Golden State Warriors. Musieliby się sporo natrudzić, by zyskać tyle miejsca w salary, aby starczyło im na Duranta. Gdyby odpuścili sobie po prostu swoich wolnych agentów to i tak w najlepszym razie mieliby tylko $17 milionów wolnych środków. W grę musiałyby też więc wejść transfery, a to już trudniejsza sprawa. No i zabrakłoby chyba piłki, gdyby do obecnych Warriors miałby jeszcze Kevin dołączyć. Tam byłby zresztą jednym z wielu i światło reflektorów musiałby dzielić z dwukrotnym MVP w osobie Curry’ego.
  3. San Antonio Spurs. Oni też nie mają tylu środków, by zaproponować Durantowi umowę maksymalną. W składzie posiadają przecież już Leonarda (który na dodatek gra na tej samej pozycji co KD) oraz Aldridge’a, którzy zarabiają sporo i tutaj również fit zdaje się być niezbyt dla Duranta dobry.
  4. Washington Wizards. Będą mieli środki, ale Durant już w trakcie sezonu mówił, że powrót w rodzinne strony to opcja, która niezbyt mu się podoba. Wizards od lat szykowali się na wolną agenturę 27-latka, mają też w składzie Johna Walla, a więc jednego z lepszych rozgrywających w lidze, ale może się okazać, że to, czym mieli przyciągnąć najbardziej – gra blisko domu – podziała na Duranta zupełnie przeciwnie.
  5. Miami Heat. To też kolejna ciekawa opcja, bo i organizacja stabilna, a i region bardzo fajny, natomiast przed Heat trudna decyzja odnośnie przyszłości Hassana Whiteside’a, do którego posiadają tzw. prawa Early Bird, a więc nie są to pełne prawa Birda, dzięki którym mogliby znacznie łatwiej go zatrzymać – a jeśli go zatrzymają to środków na Duranta raczej już mieć nie będą. Zespół jest z kolei oparty na starzejącej się gwieździe Dwyane’a Wade’a, podczas gdy nie wiadomo tak w zasadzie do końca, czy Chris Bosh zagra jeszcze kiedykolwiek w NBA, a to przecież ta dwójka stanowi trzon drużyny po odejściu LeBrona.
  6. Los Angeles Lakers. Są drużyną, która dzięki odejściu z ligi Kobe’ego Bryanta będzie miała najwięcej miejsca w salary cap, bo w najlepszym razie aż około $60 milionów dolarów. Mogą zachęcić Duranta do przyjścia nie tylko palmami, ale też faktem, że w zespole nie ma już prawdziwego lidera jakim był Bryant i teraz to KD może stać się twarzą organizacji. Mają też trochę młodzieży i drugi wybór w drafcie, ale tam znajdą najprawdopodobniej Brandona Ingrama, który nie bez powodu jest do Duranta porównywany.

Miejsca na dwa maksymalne kontrakty mogą mieć też Mavericks, choć wtedy musieliby się chyba pożegnać z m.in. Chandlerem Parsonsem. Sporo środków będą także mieli 76ers czy Magic, ale te zespoły raczej w walce o Duranta się nie liczą. Podobnie jak i Rockets, którzy już ponoć wiedzą, że nie dostaną nawet możliwości spotkania z KD. Ogółem aż 17 zespołów może mieć więcej niż $30 milionów dolarów na wolnych agentów, co jest oczywiście efektem wzrastającego progu salary cap. Ale tylko kilka ma realną szansę na Duranta.

I wśród tych zespołów bez wątpienia są Boston Celtics, bo jakkolwiek mała by ta szansa nie była to ona jest. I to się w tym momencie liczy, bo gdyby takiej szansy nie było to nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Isaiah Thomas już zapowiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, a lokalne interesy prześcigają się w pomysłach na dogodzenie Durantowi. A my po prostu trzymajmy kciuki, bo Danny Ainge i spółka stworzyli nam do tego idealną okazję, za co należą im się słowa uznania. Miej marzenie, fanie Celtics, o Kevinie Durancie w Twoim zespole.