Ależ to był sezon

Sezon 2015/16 już za nami. Obiecałem, że będzie coś na pokrzepienie serc, więc oto jest. Choć tak w zasadzie to tych serc pokrzepiać nie trzeba, zrobili to sami Boston Celtics swoim wspaniałym sezonem. Oczywiście, porażka zawsze zostawia gorzki posmak w ustach i wszyscy chcieliby, żeby ta drużyna grała dalej, ale… to przecież dopiero początek. To dopiero trzeci rok przebudowy w Bostonie. I już jest dobrze. A powinno być jeszcze lepiej, patrząc na to, jakie rzeczy dzieją się w Beantown. O wakacyjnych planach będziemy jeszcze pisać, teraz jednak skupmy się przede wszystkim na docenieniu tego, co osiągnęli Boston Celtics 2015/16, którzy zostali jedną z moich ulubionych drużyn ever. Dlaczego?

Bo zaprzeczyli wszystkiemu i zrobili to głównie swoim serduchem. Łącznie z playoffs wygrali aż 50 meczów. Nie wiem, czy wszyscy zdają sobie sprawę, jak ciężko jest tego dokonać w NBA. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że ten sezon był porażką. A jeśli tak powie to najwidoczniej stawiał swoje oczekiwania zbyt wysoko. Jeszcze trzy lata temu Celtowie odpadali z pierwszej rundy w zupełnie innym składzie, bez kontuzjowanego Rajona Rondo i z wtedy wciąż niezłymi Paulem Pierce’em i Kevinem Garnettem. Minęły tylko trzy lata.

Trzy lata i Boston Celtics znów wrócili na mapę NBA. Brad Stevens mówił po G6, że są dwa etapy budowania drużyny: pierwszy to ten, w którym drużyna staje się mocnym, walczącym zespołem, który jest w top10-15 zarówno pod względem obrony, jak i ataku. I po tym sezonie można z dużą dozą pewności stwierdzić, że Boston Celtics takim zespołem się stali. Teraz przed nimi ten drugi etap, znacznie trudniejszy: trzeba przerodzić się w zespół zdolny do walki o mistrzostwo. Tym zespołem C’s nie byli, ale mają wszystko, by się takim stać.

Będą mieli osiem wyborów w drafcie, miejsca w salary cap na dwa maksymalne kontrakty i wielu solidnych zawodników na bardzo przyjaznych kontraktach. Loteria draftu już 17 maja, draft odbędzie się 23 czerwca, a okres wolnej agentury rozpoczyna się 1 lipca. Te daty trzeba sobie zakreślić i sporo się jeszcze o tym wszystkim napiszemy. Jest też jeszcze Brad Stevens, który w tym sezonie wyrósł na trenera-gwiazdę, a Evan Turner wprost mówi, że to Stevens na nowo rozpalił w nim miłość do koszykówki. Bo taki to jest trener.

Mogli przecież Celtowie nawet wygrać pierwszą rundę, gdyby nie kontuzje i problemy kluczowych zawodników. Nie udało się, ale nie można odmówić im walki – przecież te 42 punkty Isaiaha Thomasa w meczu numer dwa to jest niesamowita historia. 60. pick w drafcie, 175 centymetrów wzrostu, całe życie pod górkę i gra w krainie wielkoludów. Wszystko, co potrzebował Thomas to docenienie i kibice w Bostonie docenili go w sposób niesamowity, dzięki czemu potem mieliśmy okazję oglądać takie rzeczy. Ale Thomas nie był zadowolony.

Po meczu siedział smutny w szatni, miał łzy w oczach. Wszyscy próbowali go pocieszyć, bezskutecznie. Evan Turner szybko chciał się zwinąć, by nie musieć rozmawiać z dziennikarzami, ale gdy zobaczył Thomasa to wrócił do szatni i zaczął pocieszać swojego kumpla. Że zagrał świetny sezon, że wiele udowodnił, że stał się świetnym liderem i że wszystko przed nim. Że to nie koniec i że przyszłość rysuje się w jasnych barwach. Podobne rzeczy można by odnieść do całego bostońskiego zespołu, bo nie sposób patrzeć na to inaczej.

Jasne jest, że w Bostonie potrzebują więcej talentu, o czym przypomnieli im Hawks. Ale trzeba docenić progres tej drużyny, trzeba docenić progres drużyny Brada Stevensa przez te trzy lata – choć sam Stevens ani na minutę nie pozostanie zaspokojony, bo już po meczu numer sześć mówił, że trzeba pracować dalej i ta praca zaczyna się od niego. A przecież już w tym sezonie Boston znów poprawił swój bilans, wygrał osiem meczów więcej i był tylko jedno zwycięstwo od zakończeniu sezonu w top3 konferencji. Progres widoczny gołym okiem.

Isaiah Thomas zagrał w meczu gwiazd i znalazł sobie miejsce wśród najlepszych tej ligi. Jae Crowder rozwinął się jako być może najlepszy gracz Celtics na obie strony parkietu. Avery Bradley znów wrócił do grona najlepszych obrońców w lidze, a i polepszył się w wielu aspektach. Marcus Smart nie umiał rzucać, ale tak świetnie radził sobie ze wszystkim innym. Evan Turner rozegrał kapitalny sezon, za który powinien być może dostać statuetkę dla najlepszego rezerwowego. Kelly Olynyk do czasu kontuzji był graczem unikatowym.

Ale jeśli spojrzymy na ten zespół jako na całość to zobaczymy grupę złożoną z odrzutków, graczy dorzuconych w transferach, młodych zawodników, jednego liliputa i jednego grubego. Przed sezonem znalazły się na przykład takie opinie, że lepiej od Celtów zaprezentują się New York Knicks czy Los Angeles Lakers. Jak bardzo można było się pomylić? 48 zwycięstw w sezonie regularnym, a wśród nich wielki comeback na koniec sezonu, buzzer-beater w Cleveland czy przerwana najdłuższa seria wygranych w domu najlepszej drużyny w historii.

I kolejne dwa zwycięstwa w fazie play-off, już z problemami zdrowotnymi, ale cały czas z wielkim serduchem do gry. Bo pomimo, że ten zespół był tylko zgrają solidnych zawodników to ci właśnie zawodnicy noc po nocy wychodzili na parkiet i zostawiali tam serce, emocje, energię, pokazywali wielki charakter, prowadzeni przez nietuzinkowego trenera walczyli do samego końca, w każdym momencie dążąc do tego, aby być jak najlepszym. Nie musieli przecież tego robić, a wszystkim bostońskim fanom dali niesamowicie wiele. Także wspomnień.

Bo byli jak taka wakacyjna miłość – od początku było wiadomo, że ślubu (tytułu) z tego nie będzie, ale tu przecież chodziło o fajne spędzenie czasu, o wspomnienia, o radość. Ten zespół nie był idealny, nie był spodziewany, ale gdy już poznało się go bliżej to nie sposób było im nie kibicować i nie zachowywać sobie niektórych momentów na później, by móc cieszyć się nimi i by móc po prostu się nimi delektować. Nie będziemy wspominać Boston Celtics 2015/16 jako drużyny, która zdobyła tytuł. Będziemy to robić ze względu na te pojedyncze momenty.

Miejmy nadzieję, że zapamiętamy też ten zespół jako początek czegoś wielkiego. Że za kilka lat wskażemy: to tutaj, to w tym sezonie narodził się mistrzowski duch. Zapowiada się ekscytujące lato i mamy podstawy, by marzyć o rzeczach wielkich. Ale na ten moment wróćmy jeszcze na chwilę do TEJ drużyny, która zamiast wstrząsnąć ramionami i odebrać wypłatę, grała momentami wielki basket i dokonała wielu wspaniałych rzeczy, wprowadzając po drodze tego liliputa do Meczu Gwiazd. To naprawdę fajny czas, by być kibicem Boston Celtics.

DZIĘKUJEMY.

#WeAreTheCeltics