Przed G6: sezon na szali

Boston Celtics pojechali do Atlanty pewni siebie i z dwoma zwycięstwami z rzędu, dobrze zaczęli mecz i po raz pierwszy w tej serii pierwsze 12 minut należało do drużyny przyjezdnej. Ale potem było już tylko gorzej. Ostatecznie skończyło się na tym, że Kris Humphries w cztery minuty gry miał osiem punktów, podczas gdy Isaiah Thomas w prawie pół  godziny uciułał najgorsze dotychczas siedem oczek. Dobry start – w odróżnieniu od dwóch poprzednich meczów w Atlancie – to wszystko, na co było Celtów stać we wtorek, lecz aby awansować do kolejnej rundy trzeba będzie znacznie więcej. Perspektywa meczu numer siedem na wyjeździe to jedno, ale najpierw trzeba obronić swój własny parkiet.

Tam Celtowie spisują się naprawdę dobrze i można mieć spore nadzieje, że w tej serii dojdzie do siedmiu meczów. No chyba, że tak samo jak we wtorek żaden bostoński zawodnik nie wyjdzie ze swoją grą przed szereg. To aż dziwne, że drużyna, która potrafi tak walczyć, potrafi też przegrywać w taki sposób – porażka w G5 była chyba najgorszą dla Celtów w całym sezonie, przynajmniej biorąc pod uwagę różnicę punktową w pewnym momencie spotkania. A wielka szkoda, bo przecież Bostończycy prowadzili nawet 10 punktami.

Było 20-15 po pierwszej kwarcie i 29-19 po kilku minutach drugiej. Hawks podwajali Thomasa, ale ten dobrze dzielił się piłką i wydawało się, że nawet Jared Sullinger zagra solidnie. Co się więc stało? Hawks nie przestali podwajać Thomasa, a ten wyłączony z gry oddał tylko cztery rzuty w pierwszej połowie i zabrakło Celtom lidera, kogoś, kto pociągnąłby ofensywę. No i Hawks w końcu zaczęli wykorzystywać czyste pozycje, które w G5 stanowiły ponad 50 procent ich wszystkich rzutów (50/96). Kiedyś musieli zacząć.

Thomas mówił po meczu, w którym oddawał piłkę w trzech na cztery posiadania, że rzucanie na niego kilku obrońców i trapowanie w pick-and-rollu to sygnał wysyłany przez Hawks, że ci nie respektują pozostałych graczy Celtics. Rozgrywający chciał tym zmotywować swoich kolegów i to z pewnością jest dobre podejście. Wielka szkoda, że Bostończycy nie są w pełni zdrowi, bo Kelly Olynyk jako opcja pick-and-pop przy tych pułapkach czy Avery Bradley jako spot-up shooter to byłyby odpowiedzi idealne.

Podopieczni Stevensa muszą sobie jednak radzić w takich, a nie innych warunkach – Olynyk wyraźnie nie jest sobą i najprawdopodobniej nie będzie, jeśli w zasadzie cały czas boi się, że bark znów wyskoczy. Bradley z kolei był optymistą i są szanse, że wróci jeszcze w tej serii, ale Danny Ainge przyznał ostatnio, że są to szanse minimalne. Ale przecież i Hawks zmagają się z problemami – bo na przykład taki Al Horford też odczuwa dyskomfort i nie gra na swoim poziomie, kiedy pudłuje pierwszych osiem rzutów w G5.

To też był jeden z powodów, dla których Budenholzer zdecydował się iść w small-ball i Mike Scott tak jak w G1 znów odegrał wielką rolę. Niższe ustawienia Hawks wywróciły ten mecz do góry nogami – zatrzymali kilka akcji Celtics, szybko przechodzili do ataku, a tam świetnie dzielili się piłką i przede wszystkim trafiali z otwartych pozycji. Stevens próbował różnych sposobów, wystawiając m.in. strefę 2-3 czy Olynyka i Sullingera w tym samym czasie, ale to na nic się nie zdało – Hawks kończyli drugą kwartę z jedenastoma kolejnymi trafieniami.

Celtowie wyszli na G5 skupieni i przygotowani, co udowodnili najlepszym startem w trzech wyjazdowych meczach. Tym razem nie potrafili jednak tego utrzymać na przestrzeni całego meczu, pozwalając Hawks na wyjęcie ich ze spotkania – a Hawks dużo w zasadzie robić nie musieli, wystarczyło trapować Thomasa i trafiać rzuty, reszta zrobiła się sama, gdy pozostali Celtowie swoich rzutów nie trafiali. Coś w tym jest, gdy Danny Ainge mówi, że na razie bostońskiemu zespołowi jest stosunkowo łatwo „zabrać” ich grę.

A przecież mogło być naprawdę pięknie, gdyby tylko Celtowie trafiali – wtedy zbudowaliby jeszcze wyższe prowadzenie niż dziesięć punktów, ale pudłując 14 z 18 trójek do przerwy pozbawili się szansy na przywiezienie do Bostonu cennego zwycięstwa. Thomas podkręcił kostkę w czwartej kwarcie, ale nie było to nic poważnego i pomeczową konferencję prasową rozpoczął od uśmiechu. Miejmy nadzieję, że po czwartkowym meczu powód do uśmiechu będzie już tylko jeden: G7 w Atlancie. W innym razie to koniec sezonu C’s.

#WeAreTheCeltics