Wielu kibiców, w tym także ja sam, po meczu numer dwa, w którym Celtics mocno odczuli brak Avery’ego Bradleya i Kelly’ego Olynyka, łatwo przegrywając w Atlancie, zastanawiało się, czy Boston to drużyna, które może coś ugrać w tegorocznej fazie play-off. Celtowie udowodnili jednak dwoma meczami w Beantown, że nie wolno ich lekceważyć i do Atlanty wracają z remisem 2-2, będąc w niezłym gazie. A przecież te dwa zwycięstwa przyszły bez Bradleya i z bardzo ograniczonym Olynykiem w jednym meczu – zdaje się więc, że bostoński team rozgryzł, jak radzić sobie w osłabieniu, co jest tym bardziej imponujące, że niedzielne zwycięstwo było dla wielu graczy dopiero drugą playoffową wygraną w karierze.
Kontuzje to nieodłączna część tego sportu – zapytajcie choćby Stepha Curry’ego czy najświeższego poszkodowanego, czyli Chrisa Paula. Na razie nie wiemy, czy i kiedy ewentualnie mógłby wrócić Bradley, ale Brad Stevens od początku mówił, że nie ma szans na jego powrót w meczach numer trzy i cztery. Od początku wiadomo było więc, że optymistycznie nastawiony Avery musiał poczekać na pomoc swoich kolegów, jeśli rzeczywiście chciałby zagrać jeszcze w tym sezonie – a ci spisali się na medal, wyrównując stan serii.
Tych bohaterów jest mnóstwo, ale o to właśnie chodzi w fazie play-off, gdzie każdy zawodnik może wnieść na parkiet sporo dobrego, a jeśli suma takich graczy będzie spora to jest duża szansa, że nawet bez jednej wielkiej supergwiazdy uda się wygrać starcia fazy play-off. Choć z drugiej strony, Isaiah Thomas robi w tegorocznych playoffs rzeczy niesamowite – w G3 wziął ofensywnie cały zespół na plecy i zdobył 42 punkty, w G4 zagrał po swojemu, doprowadził do dogrywki, a tam trafił daggera. Jest liderem ligi pod względem średniej punktów.
Ale pomagają mu też inni zawodnicy, którzy w obliczu kontuzji Bradleya i problemów Olynyka potrafią wznieść na wyższy poziom i dać naprawdę solidne wsparcie. Spójrzmy na kilku z nich:
- Jonas Jerebko – świeżo upieczony tata, który nie ma problemów ze snem, bo przecież odkąd tylko pojawił się w lidze to znany jest przede wszystkim z tego, ile energii wnosi na parkiet. Nie inaczej było w tych dwóch meczach w Bostonie. Nie miał dobrej pierwszej połowy w G4, ale w drugiej znów dał o sobie znać, np. zdobywając dziesięć z 12 punktów bostońskiej drużynie na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, dzięki czemu gospodarze wyszli wtedy na prowadzenie. Ostatecznie zaliczył drugie z rzędu double-double. Jego kontrakt na przyszły sezon nie jest gwarantowany, za ten zarobi $5 milionów dolarów. W sezonie regularnym grał mało, po raz ostatni zaczął mecz od pierwszej minuty w marcu 2013 roku. Ale teraz pokazuje swoją wartość, będąc gotowym na wezwanie Stevensa, dzięki całorocznej ciężkiej pracy.
- Marcus Smart – o nim napisaliśmy już sporo, ale zasłużył sobie na to, bo w niedzielę pokazał się całemu światu ze znakomitej strony i udowodnił, że 1) już teraz może pozytywnie wpływać na wynik w takiej fazie sezonu, 2) jest największą nadzieją bostońskich fanów na to, że C’s sami sobie „wyhodują” gwiazdę. O jego defensywnym występie przeciwko Millsapowi kiedyś powstaną poematy – i choć podkoszowy Hawks był odrobinę wyeksploatowany to jednak nie zapominajmy, że Smart był na parkiecie przez ostatnie 26 minut spotkania, dając drużynie wiele dobrego nie po jednej, lecz po obu stronach parkietu.
- Amir Johnson – jak zawsze solidny, prawie nigdy spektakularny, ale robi w tej serii kawał dobrej roboty, tak jak ma to w zwyczaju już przez dwa, może nawet trzy miesiące. Widać, że faza play-off to jego czas, w którym może po prostu robić swoje i pomóc drużynie – tak jak w G4, kiedy zdobył dziewięć punktów (w tym cztery pierwsze w dogrywce), zebrał dziewięć piłek i miał też trzy bloki, bardzo dobrze strzegąc dostępu do paint. Bo Celtowie podobnie jak Hawks zachęcają rywali przede wszystkim do oddawania rzutów zza łuku, trzymając ich z dala od pomalowanego – ale jeśli ci zdecydują się na wjazd to tam czeka na nich Amir.
- Evan Turner – tak jak Jerebko awansował do pierwszej piątki i ze swojej nowej roli wywiązuje się znakomicie. Brakuje troszeczkę lepszej skuteczności, ale poza tym jest mnóstwo dobrego – ważne punkty, zbiórki, asysty i nawet ta zaskakująco dobra obrona. Najważniejszą rzeczą, jaką zrobił jednak Turner było zdjęcie dużej części obowiązków playmakera z Isaiaha Thomasa, który szczególnie w G3 grał mnóstwo bez piłki i zdobył w ten sposób aż 42 punkty. Wszyscy pamiętacie też zapewne, kto podawał do rogu do Thomasa, gdy ten wbijał sztylet na 102-95 w niedzielę. Co ciekawe, tylko w czwartym meczu Celtowie mieli aż 51 wjazdów, po których wygenerowali 64 punkty, co jest rekordem w tegorocznej fazie play-off.
I tu też przechodzimy do tych dwóch – jak się okazuje – świetnych zmian wprowadzonych przez Stevensa. Celtics stracili dwóch swoich najlepszych strzelców zza łuku (Olynyk zagrał tylko cztery minuty w G4 i nic nie wskazuje na to, aby to miało się w najbliższym czasie zmienić) i po drugim meczu w Atlancie mogłoby się wydawać, że Hawks znaleźli patent na Bostończyków. Jerebko dodał jednak jakże potrzebny spacing i kilka jakże ważnych trafień na mecz, a Turner mógł zdjąć ciężar z Thomasa, który był w centrum uwagi Hawks.
A po tych dwóch meczach w Bostonie wydaje się, że Hawks umierają od własnej broni. Początkowo to bowiem oni świetnie zagęszczali pomalowane, woląc rzucających zza łuku Celtics. Ale ci zaczęli w końcu trafiać, podczas gdy Hawks po czterech spotkaniach tej serii mają na koncie tylko 37 trafień na 134 próby zza łuku (28 procent). Wyjmijmy mecz numer dwa, czyli ich najlepszy pod tym względem występ (11/29) i okaże się, że to Jastrzębiom brakuje strzelb dystansowych, bo trafiają marne 25 procent swoich trójek.
Jest oczywiście Kyle Kover i to chyba głównie dzięki niemu Hawks w sezonie regularnym uplasowali się tuż za pierwszą dziesiątką, a więc na niezłym miejscu pod względem skuteczności zza łuku, trafiając ponad 35 procent swoich prób. Korver trafiał swoje, a do tego swoją osobą dawał też sporo miejsca kolegom – ale w serii przeciwko C’s tak łatwo już nie jest, bo Bostończycy to przecież jeden z lepiej broniących obwód zespołów w lidze, nawet bez kontuzjowanego Bradleya. Co ciekawe, Korver mimo 0/7 w G1 ma 40-procentową skuteczność.
Ale sam Korver to za mało, bo Celtowie zachęcają do rzucania m.in. Jeffa Teague’a czy Dennisa Schroedera – ten pierwszy pokarał Bostończyków w G4, kiedy najpierw trafił dwie trójki pod koniec meczu, a potem jeszcze jedną w dogrywce (były to jednak jedyne punkty Hawks w dodatkowym czasie). Ale wcześniej był 1/11 zza łuku. Swoją pierwszą trójkę w tej serii dopiero w niedzielę trafił natomiast Schroeder i jest 1/12 zza łuku w tej serii. Kent Bazmore też ma wielkie problemy i w czterech meczach trafił tylko pięć z 24 prób.
Czy może być to efekt lekkich urazów, z jakimi zmagają się Hawks? Bazmore ma problemy z kolanem, Schroeder skręcił kostkę w G2, a u Ala Horforda odzywa się pachwina – podkoszowy Jastrzębi był świetny w G1, niezły w G2, ale już w dwóch meczach w Bostonie mało widoczny, oddając łącznie tylko 18 rzutów przy 17, jakie miał w samym meczu numer jeden. Ciekawe też, jak po 45 punktach w niedzielę zaprezentuje się Millsap, który wcześniej był dobrze powstrzymywany i nie miał też udanej końcówki G4, gdzie także został wyłączony.
Plan na wtorek jest w teorii prosty: grać swoje i ukraść zwycięstwo z Atlanty, by spróbować zakończyć serię u siebie. Jest to zadanie wykonalne i miejmy nadzieję, że Celtowie nie prześpią startu, tak jak zrobili to w dwóch poprzednich meczach w tamtejszej hali – tym bardziej, że chyba znacznie trudniej byłoby ukraść wygraną w meczu numer siedem, w którym ciśnienie i presja sięgną zenitu. Celtics bardzo dobrze odpowiedzieli w Bostonie i do Atlanty polecieli pewni siebie i w dobrych nastrojach. Oby przekuli to w kolejne zwycięstwo.