Cel na niedzielę jest prosty: wygrać drugi kolejny mecz w Bostonie i jechać do Atlanty z remisem 2-2. Zadanie jednak nie będzie łatwe, bo ta seria tylko potwierdza, że spotykają się dwie bardzo wyrównane drużyny – tym bardziej, że w trzecim meczu mieliśmy naprawdę wielkie emocje i wygraną Celtów dopiero po zaciętej końcówce. Dobra wiadomość jest taka, że w G4 zagra Isaiah Thomas, który nie został zawieszony. W meczu numer trzy dochodziło bowiem do wielu scysji między zawodnikami, a przy jednej z takich sytuacji Thomas uderzył w głowę Dennisa Schroedera. Skończyło się na szczęście bez zawieszenia, a Isaiah będzie miał okazję poprawić swój rekordowy wynik 42 punktów, jakie zdobył w piątek.
Cichym, choć może nie aż tak cichy, bohaterem tego pierwszego meczu w TD Garden był Jonas Jerebko, który wskoczył do pierwszej piątki i zaczął mecz od mocnego uderzenia, zdobywając pierwsze punkty po efektownej dobitce. Potem były jeszcze efektowna asysta behind-the-back czy trafienie równo z końcową syreną trzeciej kwarty, ale to przede wszystkim ta energia, którą Szwed wniósł od pierwszej minuty sprawiła, że był tak wartościowym graczem w tym starciu numer trzy. 11 punktów, 12 zbiórek i cztery asysty.
Jerebko nigdy wcześniej w karierze nie miał meczu na takim poziomie, ale jeśli spojrzymy na jego statystyki per36 w Bostonie to okaże się, że on właśnie to robi. W meczu numer trzy był też najwyższe w drużynie +14, ale już od zeszłego sezonu wiemy, że ze Szwedem na parkiecie dzieją się rzeczy dobre. Powodów jest kilka: choćby ten, że rozciąga grę w ataku i choćby ten, że potrafi bronić na kilku pozycjach w obronie. O tym ostatnim przekonali się np. Schroeder i Teague, którzy przeciwko Jerebko trafili tylko dwa z dziewięciu rzutów.
Ten potrafi bowiem bardzo dobrze i szybko przesuwać się na nogach, przejmując krycie niższych zawodników. A o wiele lepiej jest widzieć Teague’a czy Schroedera rzucających z daleka niż wbijających pod kosz. I pierwszym pojedynku w Bostonie działało to doskonale, bo bostońska defensywa z Jerebko to doskonałe 95.4 traconych punktów na 100 posiadań. Co więcej, ze skrzydłowym Celtics byli lepsi od rywali o ponad 16 punktów na 100 posiadań – nic więc dziwnego, że Jerebko > Jared Sullinger w tej serii.
Bo Szwed pozwala też Celtom iść w tzw. small-ball, będąc takim przeciwieństwem Sullingera (choć przecież też jest niezłym zbierającym). Jest wszechstronnym obrońcą, może grać nawet jako center i w ustawieniu z Jae Crowderem jako silnym skrzydłowym Celtowie mogą zmieniać krycie na każdym zawodniku. Doskonale pamiętamy, że właśnie te niskie ustawienia były bardzo efektywne rok temu i aż dziw, że Brad Stevens nie zdecydował się na nie już w drugim meczu, kiedy było wiadomo, że niezdolny do gry jest Kelly Olynyk.
Olynyk najprawdopodobniej nie zagra też w niedzielę, ale Stevens już wie, że Jerebko powinien w tej serii grać naprawdę sporo. W meczu numer dwa w Atlancie aż 84 procent posiadań Thomasa był wtedy, gdy na parkiecie nie było Jonasa. W meczu numer trzy? Już tylko co trzecie. To głównie dlatego, że nie ma Olynyka, który jest jednym z lepiej rozciągających grę wysokich w lidze, ale też dlatego, że Jerebko potrafi robić rzeczy bardzo podobne – i kto wie, czy w dużej mierze to właśnie 29-latek nie odmieni losów tej serii.
Oczywiście, jest też Isaiah Thomas, bez którego Celtowie byliby ugotowani – w meczu numer trzy Isaiah zagrał najlepiej w karierze, będąc świetnie wykorzystywanym bez piłki (miał przecież tylko jedną asystę). Poniżej skrót jego niesamowitego występu, warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób C’s wyprowadzali go na pozycje.
Jego obowiązki na piłce przejął bowiem Evan Turner, który sam miał zresztą bardzo dobre spotkanie, wcinając się w linie podań i zaliczając kilka bardzo ważnych akcji punktowych, by ostatecznie skończyć mecz z bardzo fajną linijką statystyczną (17 punktów, siedem asyst, pięć przechwytów). Jedyne, czego w tym wszystkim brakuje to skuteczności Jae Crowdera, który cały czas nie może dojść do siebie po feralnej kontuzji kostki.
Sprawa wygląda następująco: Crowder odwala kawał świetnej roboty w defensywie, mierząc się z Paulem Millsapem, ale poza tym często jest mocno zagubiony. W ataku trafia mało, żeby nie powiedzieć, że prawie wcale – i to nawet z tych otwartych, czystych pozycji. Nic dziwnego, że po meczu numer trzy, w którym spudłował sześć z siedmiu trójek, nie mógł wysiedzieć w domu, lecz zamiast tego o pierwszej w nocy wybrał się z kumplem na salę treningową, by przez kilkadziesiąt minut po prostu porzucać. Niestety, kontuzja będzie mu dolegać.
Lekarze powiedzieli bowiem, że kostka nie zaleczy się najprawdopodobniej aż do końca sezonu, a do tego wyraźnie widać, że ma po prostu problemy z kondycją, bo przecież po kontuzji przez jakiś czas był uziemiony. Jego skuteczność w tej serii woła o pomstę do nieba (19.4 procent ogółem, 16.7 procent zza łuku – to już nawet Marcus Smart trafił w tych trzech meczach 38 procent swoich trójek), jednak koledzy z drużyny i także Brad Stevens pozostają pozytywni, chcą aby Jae pozostał agresywny i wierzą, że rzuty zaczną wpadać.
Miejmy nadzieję, że zaczną wpadać już od niedzieli i ta dodatkowa praca przyniesie efekty, bo jeśli Celtowie pójdą w niskie ustawienia z Crowderem jako silnym skrzydłowym to w ataku będą potrzebować jego punktów – nie można przecież liczyć, że Isaiah Thomas utrzyma pułap 40 punktów na mecz. W tej serii nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte, tu cały czas sporo się jeszcze może wydarzyć, ale jeśli Celtowie myślą o awansie do kolejnej rundy to muszą wygrać w Bostonie mecz numer cztery. I pojechać do Atlanty z wyrównanym stanem serii.