Isaiah Thomas prawie jak Allen Iverson wziął zespół na swoje barki, zaliczył najlepszą noc w karierze i nie pozwolił Celtom umrzeć w tej serii. A w pomeczowym wywiadzie wprost przyznał, że po dwóch pierwszych meczach dostał wiele wiadomości, m.in. właśnie od Iversona czy Isiaha Thomasa, którzy mieli dla niego proste przesłanie: walcz dalej. No więc walczył i wywalczył swoje pierwsze playoffowe zwycięstwo. Celtics odparli bowiem ataki Hawks w szalonej czwartej kwarcie, a daggera rzucił właśnie Thomas, który zakończył mecz z rekordowymi dla siebie 42 punktami na koncie. 111-103, ta seria wróci jeszcze do Atlanty. Pytanie tylko, czy w meczu numer cztery Thomas będzie miał okazję swój wynik poprawić.
To był niesamowity mecz, w którym działo się naprawdę wiele. I to był przede wszystkim najbardziej playoffowy mecz tegorocznych rozgrywek. Dwa faule techniczne, aż trzy przewinienia niesportowe i nie było chyba zawodnika, który w jakimś momencie tego spotkania nie leżałby na parkiecie. Intensywność była ogromna, jak choćby w czwartej kwarcie, która była pokazem fantastycznej koszykówki – cios za cios, akcja za akcję i tak już prawie do końca. TD Garden był świetny, atmosfera naprawdę pomogła Celtom rozwinąć skrzydła.
Skrzydła, na których Celtics polecieli aż do najlepszej pierwszej kwarty w fazie play-off od 1990 roku. Pisałem przed meczem, że kluczowy będzie start do tego spotkania – i po tych dwóch koszmarnych wejściach w Atlancie, tym razem zupełnie nowa bostońska piątka z Evanem Turnerem i Jonasem Jerebko weszła w mecz w iście piękny sposób. Dość powiedzieć, że wynik efektowną dobitką otworzył właśnie Jerebko, który odegrał w tym starciu rolę kluczową. Tymczasem bostoński team zdobył 37 punktów w pierwszej odsłonie.
To więcej niż w pierwszych kwartach G1 i G2 łącznie, ale to też więcej niż w pierwszych połowach tych dwóch meczów. Rzecz niesamowita, ale Celtics zaczęli po prostu trafiać. Czterech graczy miało na koncie jedną celną trójkę, Isaiah tylko w pierwszej odsłonie zapisał 16 oczek i Celtowie mieli 17-punktową przewagę, którą szybko powiększyli nawet do 20 punktów. Kibice w Ogródku wiedzieli jednak, że Hawks nie mogą przez cały mecz nie trafiać zza łuku (1/10 w pierwszej kwarcie, 2/17), więc cały czas dopingowali swoich ulubieńców.
A ci po wyjściu na 20-punktowe prowadzenie jakby troszeczkę odpuścili. Przede wszystkim początek drugiej połowy, na którą Celtics wychodzili z wynikiem 57-45, pozwolił Hawks wrócić do tego meczu, kiedy na siedem punktów Bostończyków z rzędu odpowiedzieli runem 14-2. Mocno we znaki dawali się Celtom głównie Dennis Schroeder i Jeff Teague, a do tego powróciły demony z meczów w Atlancie, bo gospodarze znów mieli ogromne problemy z kreowaniem ataków pozycyjnych, będąc zmuszanym przez defensywę Hawks do trudnych rzutów.
Hawks zdołali więc doprowadzić nawet do remisu, w międzyczasie było sporo playoffowej, brudnej gry – najpierw niesportowe przewinienie otrzymał Sullinger za faul na Schroederze, choć to akurat nie był jedyny błąd Sully’ego, który spędził na parkiecie tylko 11 minut. Potem to podkoszowy C’s był niesportowo faulowany przez Paula Millsapa. W końcu, ukarany przewinieniem niesportowym za faul na Thomasie został także Schroeder, choć kto wie, czy to niestety nie Isaiah miał w tym meczu najbardziej niesportowe zachowanie.
Wiele osób spekuluje, że za to uderzenie będzie wykluczenie na mecz numer cztery. Wiele osób mówi też jednak, że to nie było na tyle mocne uderzenie, żeby Thomas mógł obawiać się o jakąś surową karę. On sam mówi, że się kary nie obawia, z kolei Schroeder był po meczu bardzo sfrustrowany i wyraził tę frustrację na swoim twitterze, choć swój wpis szybko usunął. Warto jednak obserwować, co się tutaj będzie działo – bo ewentualny brak Thomasa w G4 byłby wielkim ciosem dla Celtics, tym bardziej po tym, co widzieliśmy w piątek.
A widzieliśmy rzeczy wielkie od Thomasa. Wcześniej wielkie rzuty trafiali Marcus Smart, ale i Kyle Korver, który jednak miał sporo pomocy od ruchomych zasłon Horforda. Rzucający Hawks miał problemy z faulami i stąd też najgorszy flop stulecia od Smarta, który był po prostu żenujący. Ale i tak trudno go nie kochać, bo ten flop nie może przecież zdefiniować całego jego występu. Swoje zrobili też m.in. Terry Rozier czy Amir Johnson i tylko ten biedny Jae Crowder (1/11 z gry, 1/7 za trzy) wciąż ma ogromne problemy na parkiecie.
Na dwie minuty przed końcem spotkania to jednak Crowder uratował piłkę, przekazał ją Thomasowi, a ten w swoim stylu ponad rękoma Teague’a wpakował swoją piątą w meczu trójkę, zdobywając przy tym swój 40 punkt w meczu. Potem zaliczył jeszcze przechwyt w rogu boiska, po którym miał swój moment z tak bardzo kochającymi go fanami w Ogródku, a następnie domknął mecz na linii rzutów wolnych. Hawks na 35 sekund przed końcem się poddali – Brad Stevens nigdy nie pozwoliłby na to swojej drużynie.
Brad Stevens też był świetny.
Steve Clifford w świetnym stylu odpowiedział ostatnio dziennikarzom o tzw. usprawnieniach, o tym co drużyna musi poprawić i robić lepiej. Bo czasami to jest tak, że po prostu w jednym meczu dany gracz zrobi trafi 4/16, by w drugim trafić 12/24. Stevens nie odkrył Ameryki, ale dobrze, że od pierwszej minuty zrezygnował z wysokich ustawień i poszedł w Jonasa Jerebko, który wniósł do gry mnóstw, naprawdę mnóstwo energii. Hawks odpuszczali obwód i tym razem to ich pokarało. Liczymy na powtórkę w niedziele. To jest BOSTON właśnie.