Jeśli w sobotę mówiliśmy sobie po pierwszej połowie, że gorzej być już nie może to we wtorek Boston Celtics udowodnili nam, że byliśmy w błędzie. Grający bez kontuzjowanych Avery’ego Bradleya oraz Kelly Olynyka bostońscy zawodnicy zdobyli zaledwie siedem punktów przez 12 minut pierwszej kwarty, ustanawiając tym samym niechlubny rekord NBA pod względem najgorszej pierwszej odsłony w historii. Do przerwy gra Celtów wcale nie uległa zmianie, bo Hawks raz jeszcze zablokowali dostęp do pomalowanego i wystarczyło im kilka dobrych minut gorącego nagle Kyle’a Korvera, bo sami nie grali wcale dobrze. A w końcówce po parkiecie biegał debiutujący w NBA skrzydłowy John Holland.
Korver prawie nie istniał w pierwszym meczu, ale gdy zabrakło Bradleya to mógł sobie porzucać i porzucał, bo już w pierwszych minutach trafił cztery trójki, wyprowadzając Celtom pierwsze ciosy. Kolejne zostały wyprowadzone przez defensywę gospodarzy – Celtics mieli siedem punktów po pierwszej kwarcie i 28 do przerwy. Trafili 32 procent swoich rzutów (28/88) i tylko 18 procent trójek (5/28). Szczęścia nie znaleźli też przy obręczy, gdzie Hawks zablokowali rekordowe dla siebie 15 rzutów. To był po prostu jeden wielki nokaut.
Choć mógłby być jeszcze większy, ale Hawks poza eksplozją Korvera też w ataku nie błyszczeli. Może najdziwniejszą rzeczą z tego meczu był fakt, że Hawks nie zdobyli ani jednego punktu przez ponad pięć minut w pierwszej kwarcie, a i tak prowadzili 17 oczkami. Brakuje Celtom talentu, tym bardziej przy absencji kluczowych zawodników, jednych z niewielu, którzy potrafią seriami trafiać zza łuku. Smart 1/11. Crowder 1/9. Isaiah 4/15. Wspólnie trafili dwie trójki na 16 prób. Terry Rozier był 2/3 zza łuku na 10 punktów. Czy w tej serii nie będzie 0-4?
Amir chciał bardzo, był chyba najlepszym Celtem na parkiecie. Ale czasami to nie wystarcza :(
Celtics wracają do Bostonu w podłych nastrojach. W pierwszym meczu mieli jeszcze szansę, w drugim uwidoczniły się ich największe problemy. Brakuje talentu przede wszystkim w ataku, gdzie Isaiah Thomas to niestety za mało – a hasło “We’re ONE superstar” brzmi fajnie, ale w playoffach to tak niestety nie działa. Ainge mówił przed startem play-off, że ten team nie jest jeszcze contenderem i to się na razie potwierdza. Oczywiście, trzymajmy dalej kciuki, kibicujmy bostońskiej drużynie, która ma szansę wyrównać stan serii w Bostonie.