Boston Celtics w drugim kolejnym meczu mogli zrobić niesamowity comeback, tym razem wracając z 19 punktów straty, lecz w końcówce spotkania nie potrafili zamienić dobrych pozycji rzutowych na punkty, czyli wrócili wspomnieniami do swojej najgorszej połowy w całym sezonie, rozpoczynając tegoroczną fazę posezonową od zdobycia ledwie 34 punktów i trafienia tylko 12 z 52 prób z gry. To jednak nie przegrana boli najbardziej, bo Celtowie stracili w czwartej kwarcie Avery’ego Bradleya, który z wielkim bólem i przy pomocy innych opuścił parkiet, doznając kontuzji ścięgna podkolanowego. Na razie nie wiadomo, czy bostoński guard zdoła jeszcze w ogóle zagrać w tegorocznej fazie play-off.
27 procent z gry po 12 minutach, 23 procent z gry po 24 minutach. Oddajmy Hawks, że wykonali kawał dobrej roboty, trzymając Celtów z dala od pomalowanego. Ale było sporo dobrych pozycji na obwodzie, których Bostończycy po prostu nie potrafili przekuć na punkty. A od początku wiedzieliśmy, że kluczem w tej serii będzie trafianie z półdystansu, z dystansu. Celtics trafili więc tylko 12 rzutów w pierwszej połowie i zdesperowany Brad Stevens w poszukiwaniu punktów sięgnął nawet po rookie R.J. Huntera, który zagrał parę minut.
Celtics przegrywali więc 34-51 i co wiedzieliśmy po tej pierwszej połowie?
- tylko 2/16 zza łuku, po jednej trójce trafili… Smart i Sullinger,
- 3/15 przy obręczy, gdzie Hawks bardzo dobrze kontestują,
- Jae Crowder z jednym celnym trafieniem na dziesięć,
- 0-10 w kontrach, brakuje punktów po wymuszeniach strat (tylko 4),
- nie chcecie patrzeć na shot-chart z tych 24 minut.
Stevens zmienił więc wyjściową piątkę i na drugą połowę wyszedł Turnerem zamiast Amira Johnsona, choć Celtowie w zasadzie już po paru minutach pierwszej kwarty (także ze względu na problemy z faulami) przeszli w niższe ustawienia, mając zazwyczaj na parkiecie tylko jednego wysokiego. Kelly Olynyk nie był sobą i obił sobie ramię, w drugiej połowie w zasadzie nie zagrał. Ale obudził się za to Isaiah Thomas, a to niskie ustawienie z Turnerem w końcu pozwoliło Celtom na szybszą, efektywniejszą grę – i ci powoli wracali do tego meczu.
Po drodze Stevens złapał gdzieś dopiero drugi faul techniczny w karierze (poprzedni w lutym 2014), a Marcus Smart żyły sobie wypruwał i nawet zza łuku trafiał. Hawks z kolei byli jak Celtics w pierwszej połowie, bo pudłowali sporo dobrych, czystych pozycji – chyba jest coś nie tak z obręczami w Atlancie. Ale świetnie spisywał się Jeff Teague, który raz po raz udowadniał, że Crowder wciąż nie jest sobą, a do tego Al Horford robił Celtom naprawdę sporo niedobrego pod ich własnym koszem, wliczając to aktywną i skuteczną walkę na tablicach.
W czwartej kwarcie Celtics po trójce Crowdera wyszli nawet na prowadzenie 83-80, ale chwilę potem z wielkim bólem z grą pożegnał się Avery Bradley. I to był ten cios, bo Bostończycy grali wtedy naprawdę dobrze, mieli 14 minut bez straty, a w końcówce magik Stevens wypracował trzy świetne pozycje do rzutu – rzut Smarta był niecelny, Jerebko mimo okoliczności jak podczas treningu nie trafił, a Evan Turner w całym sezonie trafił tylko sześć z 39 trójek na wprost kosza i chyba nie był tym, który powinien oddać rzut. Isaiah?
Thomas podawał na lepszą pozycję, ale w takiej sytuacji to on sam powinien był rzucać i wziąć odpowiedzialność w swoje ręce. Tego zabrakło, potem zabrakło też lepszego zachowania Smarta, który źle zapamiętał zegar i na 36 sekund przed końcem umyślnie faulował, by wysłać Bazemore’a na linię – Stevens złapał się za głowę, bo ten faul był zupełnie niepotrzebny. Drugoroczniak przyznał po meczu, że myślał, że do końca zostało mniej niż 24 sekundy, dodając przy tym, że zdaje sobie sprawę ze swojego błędu.
Isaiah Thomas na 27 punktów, osiem asyst. Avery Bradley miał 18 oczek, ale był tylko 1/7 zza łuku. Marcus Smart z 15-punktowym wsparciem z ławki. Sully spędził na parkiecie nieco ponad 19 minut, Amir nieco ponad 22. Olynyk niecałe 12 minut, ale to głównie ze względu na uraz. Dla gospodarzy trzech graczy (Kent Bazmore, Al Horford i Jeff Teague) miało co najmniej 23 punkty, po 14 zdobyli natomiast Paul Millsap i Mike Scott. Nieźle ograniczony Kyle Korver był 1/10 z gry i nie trafił ani jednego z siedmiu rzutów zza łuku.
Oczywiście, Celtowie walczyli do końca. I prawie dokonali cudu, kiedy Thomas wielką trójką zmniejszył straty do punktu i na zegarze zostały dziesiąte sekundy do końcowej syreny. Smart przejął nawet podanie z autu i rzucił, co byłoby najbardziej niesamowitym trafieniem w historii tego sportu. Ale nie było. Pierwsza połowa była koszmarem, w drugiej był za to wielki bostoński charakter. W końcówce zabrakło po prostu lepszej egzekucji, ale od początku wiedzieliśmy, że: przeciwko Hawks trzeba trafiać z tych dobrych pozycji. Game 2 we wtorek.