Bez wątpienia było to spotkanie na miarę Playoffs. Po szalonej końcówce, w której obie ekipy grały na niemal perfekcyjnej skuteczności i właściwie co kilka sekund wymieniały się prowadzeniem, Red Claws przegrali 114-115 z Canton Charge w pierwszym spotkaniu półfinałowej serii na Wschodzie. Afiliacja C’s nie ma już marginesu błędu i aby przedłużyć rywalizację, musi wygrać jutro w Game 2 rozgrywanym w Portland. Podopieczni Scotta Morrisona niemal przez całe spotkanie utrzymywali spokojną przewagę, którą gospodarze zniwelowali rewelacyjną serią rzutów z dystansu w ostatniej kwarcie. Bohaterem MRC mógł zostać Corey Walden, jednak jego game-winner równo z końcową syreną okazał się niecelny.
Wczorajsze spotkanie od początku układało się po myśli afiliacji Celtics, która już po kilku minutach odskoczyła na kilka punktów. Podopieczni Morrisona bardzo dobrze bronili pomalowanego, zmuszając rywali do gry na dystansie, na którym gospodarze prezentowali się poniżej krytyki, notując żenujący wskaźnik 1/10 3P FG. Rozwinąć skrzydeł nie mógł najlepszy strzelec Charge – Quinn Cook, który kompletnie nie radził sobie z agresywną defensywą Corey’a Waldena, w rezultacie rzucając w 1Q zaledwie 4 pts i notując 3 TO. Rolę bezwzględnego egzekutora w ekipie Red Claws przyjął Marcus Thornton, który był naprawdę “hot” i trzykrotnie ukłuł rywali zza łuku, a łącznie w pierwszych fragmentach meczu zdobył aż 11 pts. Patrząc z perspektywy fana MRC, wyglądało to dobrze i co najważniejsze, obiecująco. Trener miejscowych – Jordi Fernández był zmuszony dokonać szybkich roszad i w efekcie na parkiecie w miejsce pierwszego rozgrywającego pojawił się syn legendarnego “Stocka” – Michael Stockton. I rzeczywiście, dzięki niemu Charge nabrali rytmu – 26-latek uruchomił partnerów w strefie podkoszowej oraz świetnie współpracował z Cookiem oraz Johnem Hollandem, którzy w 2Q zaczęli systematycznie trafiać, wykorzystując jego podania i kreowaną przez niego przestrzeń na półdystansie. Red Claws popełnili w drugiej odsłonie aż osiem błędów, jednak nadal dysponowali mocnymi kontrargumentami, dzięki którym utrzymywali bezpieczny dystans. Przede wszystkim nie zawodziła skuteczność, która oscylowała w granicach 50%, a także najmocniejsza broń afiliacji C’s, czyli rzuty zza łuku, która zamiennie była obsługiwana przez Thorntona, Leviego Randolpha, Corona Williamsa, Jamesa Younga i Waldena. Jak na lidera przystało, najlepszym zawodnikiem MRC był Coty Clarke, który już na zakończenie pierwszej połowy mógł pochwalić się double-double w postaci 12 pts i 10 reb, a nadto, dodał to tego 3 ast i 2 stl.
Początek trzeciej kwarty to szybkie 7-0 dla gości, którzy po sześciu minutach od zmiany stron osiągnęli nawet solidną zaliczkę +15. W kolejnych fragmentach gospodarze napędzani przez trio Cook-Holland-Stockton, wykorzystywali nieporadność Red Claws w ataku i przed decydującą odsłoną zmniejszyli nieco straty, wciąż utrzymując nadzieję na końcowy sukces wśród kibiców zgromadzonych w hali Canton Memorial Civic Center. Z matematycznego punktu widzenia decydujący dla losów wczorajszego spotkania okazał się koszmarny błąd sędziów w pierwszych fragmentach 4Q. Pomimo wyraźnej sygnalizacji graczy z Portland, którzy wręcz przestali grać, arbitrzy nie zauważyli, że zegar nie odlicza czasu akcji, w efekcie czego zaliczyli punkty zdobyte w lay-upie przez Hollanda. Przewaga podopiecznych Morrisona była jeszcze w miarę bezpieczna, w związku z czym protesty nie były gwałtowne, choć trzeba przyznać, że ten epizod wywarł istotny wpływ na dalszą rywalizację. Od tego momentu Charge przeszli niewytłumaczalną, wręcz magiczną metamorfozę.
W pierwszych trzydziestu sześciu minutach ich wskaźnik rzutów trzypunktowych wyniósł 11% (3/27 3P FG) i każdy zespół dawno porzuciłby myśli o kolejnych próbach zza łuku. Gospodarze jednak nie zamierzali zamknąć się w klatce racjonalności i nie pękli psychicznie, co zaowocowało seryjnym trafianiem z dystansu. W efekcie przeprowadzili run 12-2 i po “trójce” Nicka Minneratha na 3:36 min przed końcem, wyszli na pierwsze prowadzenie podczas wczorajszego pojedynku. No i się zaczęło! To była gratisowa przejażdżka solidnym rollercoasterem, którą fan koszykówki chciałby przeżywać co wieczór. Zawodnicy obu zespołów imponowali stalowymi nerwami i lekkością, z jaką przychodziło im zdobywanie punktów, nawet z niezwykle trudnych pozycji. Prowadzenie zmieniało się co kilka sekund, a presja przechodziła z jednej na drugą stronę. Charge dwukrotnie wychodzili na +3 po “trójkach” Cooka, jednak w grze Red Claws trzymał niezawodny Clarke, który najpierw odpowiedział rzutem zza lini 7,24 m po efektownym pump fake, a następnie łatwo wykończył akcję po spin move’ie. Na 36.9 sek przed końcem Walden odzyskał prowadzenie indywidualną szarżą, która miała źródło po efektownym bloku Omariego Johnsona na szalejącym Cooku. Ale radość trwała bardzo krótko, gdyż Holland wykorzystał dobry ball-movement swoich kolegów, łatwo ograł Clarke’a i na 28.1 sek przed zakończeniem MRC znowu byli -1. Lider afiliacji C’s za wszelką cenę chciał zrehabilitować się za swój błąd i dopiął swego. Dokładnie na dziesięć sekund przed rozbrzmieniem ostatniej syreny, Clarke trafił w niesamowicie trudnej sytuacji i wydawało się, że nie możemy tego przegrać. Szkoleniowiec gospodarzy poprosił o timeout, po którym w naszych szeregach zabrakło koncentracji w obronie. Cook zbyt łatwo otrzymał piłkę wyrzuconą zza linii bocznej przez Stocktona, wykorzystał bierną postawę Johnsona i zdobył punkty po dynamicznym wjeździe pod kosz. Na zegarze pozostawało wówczas 6.6 sek do końca. To mnóstwo czasu, który Red Claws mieli przeznaczyć na zagrywkę rozrysowaną przez Morrisona. Nie trzeba było być jednak jasnowidzem, aby przewidzieć, że akcja będzie grana pod Clarke’a. Doskonale wiedzieli o tym również gospodarze, którzy skutecznie blokowali możliwości dostarczenia piłki do jego rąk i wymusili, aby decydującą próbę wykonał Walden. Niestety, rzut naszego rozgrywającego był niecelny i zwycięstwo zostało w Canton.
Wielka szkoda, bo ten mecz był do wygrania, to oczywiste. Naturalnym więc jest odczuwanie rozczarowania i uczucie niedosytu. Co było kluczem do porażki? Wraz z upływem czasu, Red Claws zgubili swój największy atut i w drugiej połowie zaledwie czterokrotnie celnie odpalili zza łuku, zaś Charge w tym elemencie rozkręcali się z rozwojem sytuacji i weszli na poziom 7/10 3P FG w ostatniej kwarcie. Innymi słowy “kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Trudno w to uwierzyć, ale aż 103 ze 115 punktów afiliacji Cavaliers rzuciła czwórka zawodników (Holland 30 pts, Cook 26 pts + 10 ast, Minnerath 25 pts + 10 reb i Stockton 21 pts + 10 ast), na których podopieczni Morrisona nie mogli znaleźć skutecznej recepty. Najwięcej problemów stwarzał Stockton, który od momentu pojawienia się na parkiecie na starcie 2Q, ani razu nie zszedł na ławkę rezerwowych. To obrazuje, jak świetnie kreował grę swojej drużyny. W szeregach MRC aż siedmiu graczy osiągnęło dwucyfrową zdobycz, a wśród nich błyszczał oczywiście Clarke (25 pts, 16 reb). Najlepszy występ od kilku tygodni zanotował Walden, który w trudnych momentach potrafił wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności i dwukrotnie notował serię siedmiu kolejnych punktów Red Claws. Przykro to pisać, ale zawiedli ci, którzy dzięki uprzejmości Brada Stevensa pojechali wczoraj do Canton. Co prawda, linijka 16 pts, 7/12 FG, 8 reb wykręcona przez Jordana Mickey’a nie brzmi najgorzej, jednak po 21-latku można było spodziewać się zdecydowanie więcej, szczególnie pod własnym koszem, a o jego postawie niech świadczy fakt, że zanotował najgorszy wskaźnik Player Efficiency Rating (-8). Może byłoby lepiej, gdyby nie problem z faulami już na początku 3Q, kiedy to Mickey zanotował czwarte przewinienie i sięgnął po bidon. Dyspozycji z końcówki regular season nie potwierdził Young, który tylko w drugiej kwarcie pokazał się z dobrej strony, rzucając dwie “trójki”.
Już jutro w hali Cross Insurance Arena w Portland mecz prawdy. Sytuacja jest klarowna – zwycięstwo przedłuża szanse na awans do Eastern Conference Finals oraz doprowadza do decydującego Game 3, zaś porażka kończy serię i stanowi początek wakacji dla większości graczy Red Claws. Początek spotkania o godzinie 1:00 czasu polskiego. Transmisja oczywiście na oficjalnym kanale D-League na YouTube.
https://youtu.be/fXtdnc61O2Q