Celtics szokują świat w Oakland

14 miesięcy, 54 mecze, rekord ligi. I bum, Boston Celtics. W chyba najlepszym meczu za kadencji Brada Stevens przerwali niesamowitą serię Golden State Warriors i po niezwykłym meczu wygrali 109-106. To jest ten mecz, który powinien powędrować na półkę i być odkurzany co jakiś czas. Cios za cios, rzut za rzut, punkt za punkt. Tym większe brawa dla Celtów, że potrafili odpowiedzieć na każde uderzenie Warriors. Co w tym wszystkim jest najbardziej szalone? Ostatnia porażka Wojowników w Oracle Arena miała miejsce, gdy Isaiah Thomas nie był jeszcze graczem Celtics. A ten, po nie zdobyciu ani jednego punktu w pierwszej połowie, w drugiej zdobył team-high 22 oczka i poprowadził swój team do wielkiego zwycięstwa.

BOXSCORE

Celtics przegrali w czwartek z Portland Trail Blazers i mieli tylko kilkanaście godzin, aby przygotować się na starcie z drużyną numer jeden w lidze. Ale gameplanu zbytnio nie musieli zmieniać – w Oregonie ten plan zakładał ograniczenie podstawowego backcourtu Blazers w osobach McColluma i Lillarda przy jednoczesnym daniu większej swobody innym zawodnikom. Al-Farouq Aminu odpowiedział najlepszym w karierze meczem. I zdawało się, że podobna sytuacja szykuje się w Oakland, gdzie C’s zachęcali do rzucania Draymonda Greena.

A ten rozpoczął mecz od dwóch trafień zza łuku i kto wie, czy nie powinien rzucać także w końcówce, ale o tym zaraz. Warriors od początku mieli jednak ogromne problemy z opanowaniem piłki – parkiet był śliski, to raz, ale dwa, że w poczynaniach gospodarzy mnóstwo było nonszalancji i wariackich zagrań. Dość powiedzieć, że koniec końców popełnili aż 22 straty, po których Celtowie zdobyli 27 punktów. Dodatkowo, dobrze spisywała się defensywa Celtics, bo Splash Brothers zdobyli do przerwy wspólnie ledwie 11 punktów z 13 rzutów.

Warriors z kolei po 24 minutach gry jako team mieli ledwie 15 trafień z gry i aż 13 strat, przegrywając dwoma punktami. Avery Bradley dobrze ograniczył Stepha Curry’ego, który w pierwszej połowie więcej miał strat (7) niż punktów (6). Ale swoje problemy miał też Isaiah Thomas (0/7 z gry), którego Warriors bardzo dobrze podwajali, a czasem nawet potrajali przy wejściach pod kosz. Co zrobił więc Isaiah? Zmienił buty i drugą połowę rozpoczął w świetnym stylu, zdobywając 13 z pierwszych 15 punktów bostońskiej drużyny.

Trzecia kwarta była zresztą jedną z lepszych 12-minutowych batalii tego sezonu i tzw. must-see dla wszystkich fanów NBA. Kibiców do czerwoności rozgrzewał pojedynek Curry’ego, który wykorzystał kilka błędów Bradleya, ale też po prostu trafiał niesamowite rzuty oraz Thomasa, który po zmianie butów w końcu zaczął robić swoje – grać szybko, grać do kosza i grać skutecznie. Starcie rozgrywających zakończyło się wynikiem 21-18 dla Curry’ego, ale to Celtowie wygrali trzecią kwartę 37-36 i Brad Stevens nie mógł być bardziej dumny z drużyny.

Stevens cały czas powtarzał swoim zawodnikom, że wygrają to spotkanie. Zawodnicy przyznali, że pokazywał więcej emocji niż zwykle, bardzo chwaląc swojego coacha, że ani przez chwilę w nich nie zwątpił. A ten odwdzięczył się im, mówiąc po meczu, że nie było żadnego gracza, który zagrałby słabo. Jared Sullinger trafiał zza łuku i to było coś wielkiego. Avery Bradley dał świetne wsparcie w ataku i w obronie. Evan Turner był jak ten, na którego zawsze można liczyć. Terry Rozier, och, jakże on latał na tablicach. Zwycięstwo całego zespołu.

Czwarta kwarta przyniosła mnóstwo emocji, dobrze grający drugi unit łatwo poradził sobie z rezerwowymi Warriors i wypracował nawet 10 punktów przewagi (Marcus Smart <3), ale Wojownicy oczywiście zerwali się do powrotu. W całym meczu trafili aż 20 trójek i nikt nigdy w historii tylu trójek Celtom nie rzucił. Był błąd Turnera, gdy za głęboko zszedł do paint i Barnes zmniejszył straty do jednego punktu. I było mnóstwo ryzyka w podaniu Smarta, które jednak zakończyło się celnym rzutem Isaiaha. Warriors mieli dwie próby, ale obie zmarnowali.

Celtics już drugi raz w tym sezonie stawili mistrzom bardzo trudne warunki. W Bostonie mieliśmy dwie dogrywki, ale też przecież rzuty na zwycięstwo dla Celtów. Tymczasem w Oakland grali w back-to-back, bez swojego najbardziej wszechstronnego zawodnika w osobie Jae Crowdera, a mimo to udało im się wygrać i co by nie mówić, zszokować cały świat. Piękna wygrana dla drużyny, dla sztabu trenerskiego, dla całej organizacji – tym większa radość, że mecz był transmitowany na ESPN. Chcieliście statement win? No to macie.

BOSTON CELTICS.