#6 What’s up guys?

Niektórych żegnaliśmy ze łzami w oczach, z innymi rozstawaliśmy się bez żalu, zaś o wielu już dawno zapomnieliśmy. Każdy z nich dołożył swoją przysłowiową cegiełkę do budowy projektu o nazwie Boston Celtics, a kilku najwybitniejszych przyjęło rolę koszykarskich artystów i łamiąc sobie język, dumnie może cytować słowa pieśni Horacego – „Exegi monumentum aere perennius”.Mowa o byłych Celtach, którzy kontynuują swoje sportowe kariery w różnych, czasami zaskakujących zakątkach światowego basketu. Warto o nich pamiętać i doceniać ich wkład w niemal 70-letnią historię bostońskiej organizacji. W związku z tym co tydzień będziemy podglądać jak nasi byli zawodnicy radzą sobie w swoich aktualnych zespołach.

Na początek kilka słów wyjaśnienia. Pod lupę wziąłem zawodników, którzy rozegrali co najmniej jedno spotkanie w koszulce Celtów na parkietach NBA lub zostali wybrani przez bostońską organizację w drafcie. Dzięki temu powstała pokaźna lista ponad 80 nazwisk. Porządek musi być!, dlatego została ona podzielona na kilka kategorii, które odpowiadają rozgrywkom lub kontynentom, gdzie obecnie kozłują byli członkowie naszego roster. Wszelkie statystyki zostały zaczerpnięte z oficjalnych stron internetowych odpowiednich lig lub drużyn.

Tyle tytułem objaśnień przyjętych założeń. Pora sprawdzić, jak w okresie 22-28.02.2016 r. wyglądały liczby w basketowych kartotekach ex-Celtów.

Po zeszłotygodniowej podróży dookoła basketowego świata, podczas której zwiedziliśmy kilka kontynentów, celem przeanalizowania i zaopiniowania formy sportowej prezentowanej przez byłych członków roster Boston Celtics, w tym tygodniu nie będziemy szaleć. Konto opustoszało, banki nie wierzą w naszą zdolność kredytową, a nawet chwilówki powoli odwracają się do nas plecami. W portfelu pozostało jednak kilkanaście złotych, które standardowo spożytkujemy w najlepszy możliwy sposób, kupując zimne piwko i opłacając dostęp do Internetu na spółkę z kumplami, dziewczynami lub żonami. W związku z powyższym, tym razem przyziemnie, z perspektywy wygodnego fotela i bez abstrakcyjnej taksówki sponsorowanej przez Boeinga i Airbusa, przyjrzyjmy się, jak grali w ostatnich dniach ex-Celtowie.

P.S. Czytając powyższy wstęp stwierdzam z pełnym przekonaniem, że Ci z Was, którzy nie mieli okazji przeczytać #5 What’s up guys?, czyli poprzedniego odcinka cyklu, zapewne pomyśleli, że jestem pacjentem psychiatryka. Postanowiłem od razu rozwiać wątpliwości i oznajmić, że nawet tam nie bywam, tym samym robiąc wyjątek od wpojonej w gimnazjach i liceach reguły, iż postscriptum umieszczamy na końcu formy pisanej.

W Ameryce Południowej, gdzie na co dzień występuje skromna, bo zaledwie sześcioosobowa grupa ex-Celtów, aż trójka z nich pauzowała z powodu kontuzji. Z perspektywy trybun poczynania swoich kumpli obserwowali Fab Melo, Dwayne Jones i Troy Bell. Ten ostatni opuścił dwa spotkania San Lorenzo, które brak Amerykanina odczuło boleśnie, przegrywając ważne i prestiżowe starcie z Cielista Olimpio de La Banda. Mimo porażki zespół z Buenos Aires nadal utrzymuje prowadzenie w tabeli grupy Sur w LigaA i buduje mocną pozycję przed decydującą walką o mistrzowski tytuł w Argentynie. Po krótkiej przerwie w rozgrywkach, do gry wróciły drużyny w lidze portorykańskiej. W związku z tym swoje umiejętności mógł zaprezentować Chris Johnson, który zaledwie kilkanaście dni temu, po trwającym kilka miesięcy rozbracie z basketem, trafił do roster Capitanes de Arecibo. Chłopak nie błysnął, a można nawet rzec, że mocno nadszarpnął zaufanie, którym obdarzyli go działacze i fani zespołu ze stutysięcznego miasteczka położonego nad Oceanem Atlantyckim. Średnie 31-latka z dwóch zeszłotygodniowych wyglądają słabiutko: 3,5 pts, 20% FG, 9 reb, 2 ast, 2 TO. Przed chłopakiem wiele pracy, aby grać przynajmniej na przyzwoitym poziomie. Na razie wygląda to blado i przypomina raczej urlop w fajnej okolicy niż poważne kozłowanie.

Dla nikogo nie będzie niespodzianką, że najlepszym byłym C’s na kontynencie południowoamerykańskim, kolejny tydzień z rzędu był J. R. Giddens. W trzech zeszłotygodniowych spotkaniach swojego Instituto Atletico Central Cordoba, Amerykanin grał na wysokim poziomie, notując m.in. solidne double-double 23 pts, 12 reb przeciwko Atletico Argentyno Junin oraz przyjemną dla oka linijkę 24 pts, 8/15 FG (5/7 3PM/A), 6 reb, która walnie przyczyniła się do cennego zwycięstwa jego ekipy nad zdecydowanie wyżej notowanym zespołem La Union. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się znaleźć jakikolwiek highlights występu Giddensa w lidze argentyńskiej. Na razie nie miałem tego szczęścia. Pomyślałem jednak, że skoro ten gość ma pewne miejsce w niniejszym cyklu, to wypadłoby Wam go jakoś przypomnieć.

W Azji coraz głośniej o ex-Celtach, którzy z tygodnia na tydzień coraz śmielej zaznaczają swoją obecność w azjatyckim zakątku basketowego globu. Z świetnej strony w tajwańskiej SBL zaprezentował się Patrick O’Bryant, zakładający obecnie trykot TTL Tajwan Beer. Center, który w barwach C’s wystąpił 26 razy w sezonie 2008/09, agresywnie polował na triple-double w spotkaniu przeciwko Dacin Tigers, jednak ostatecznie zabrakło zaledwie dwóch asyst – 16 pts, 19 reb, 8 ast. Kolejny dobry mecz w barwach libańskiego Champville rozegrał Marcus Banks. Tym razem było jeszcze lepiej niż w debiucie, o którym wspominałem w poprzednim odcinku, i doświadczony 34-letni rozgrywający uzbierał 26 pts, 6/10 FG (3/5 3PM/A). Szkoda, że najprawdopodobniej pobyt Banksa w tym egzotycznym zespole nie będzie wiązał się ze sportowymi sukcesami, ponieważ obecnie drużyna, która powstała zaledwie szesnaście lat temu, z bilansem 2-9 zajmuje ostatnie miejsce w tabeli libańskiej Pepsi LBL, zaś nieźle brzmiący bilans 1-1 przekłada się na drugie miejsce w klasyfikacji jednej z grup rozgrywek WABA, w ramach której rywalizują ekipy z kilku państw Bliskiego Wschodu. Ciekawi mnie na jak długo starczy mu motywacji. Satysfakcja z dobrych występów indywidualnych może nie wystarczyć, choć trzeba zaznaczyć, że Banks pozostawał bez klubu od końca sezonu 2014/15, po którym rozwiązał kontrakt z francuskim Nancy.

Największą uwagę na wschodniej półkuli koszykarskiej planety tradycyjnie przykuwają Lester Hudson i Shavlik Randolph, którzy pewnie zmierzają po mistrzostwo Chin. W minionym tygodniu ex-Celtowie rozpoczęli walkę w półfinale fazy Playoffs chińskiej CBA. W pierwszych dwóch spotkaniach poprowadzili swój zespół Liaoning Leopards do dwóch zwycięstw nad ekipą Guangdong i są już o krok od awansu do wielkiego finału rozgrywek. Choć rywalizacja z czwartą drużyną sezonu zasadniczego nie jest i nie będzie w kolejnych meczach spacerkiem, co potwierdził mecz numer jeden, zakończony szczęśliwą wygraną w dogrywce 116-114. Starcie numer dwa zakończyło się już piętnastopunktowym zwycięstwem, choć do połowy 3q wynik oscylował blisko remisu. Kartoteka Hudsona z przytoczonych spotkań jest naprawdę imponująca. Wybrany przez C’s z numerem 58 w drafcie 2009 roku, grał na poziomie 29 pts, 8 reb, 4 ast, 5 stl oraz 31 pts, 7 reb, 7 ast, 3 stl. Randolph pomagał notując solidne 23 pts, 6 reb oraz double-double 19 pts, 11 reb. Obiecałem sobie, że ewentualny finał CBA z udziałem dwóch byłych C’s będzie na tyle ciekawym wydarzeniem, że poświęcę trochę czasu i zaspokoję swoją ciekawość oglądając transmisję na wspominanym już przeze mnie jakiś czas temu kanale YouTube.

W D-League nieco spokojniej niż w poprzednim odcinku niniejszego cyklu. Duet Vander BlueRyan Gomes poprowadził LA D-Fenders do trzech kolejnych zwycięstw i w głównej mierze to dzięki tej dwójce zespół z Kalifornii kontynuuje serię sześciu wygranych. Trzeba jednak zaznaczyć, iż obaj ex-Celtowie zagrali bez fajerwerków. Co prawda Blue utrzymywał bardzo wysoki poziom, dwukrotnie rzucając w minionym tygodniu na poziomie 30 pts, ale w obu przypadkach trafiał na słabej skuteczności i ciułał punkty z linii osobistych, na której pojawiał się po swoich charakterystycznych, agresywnych wjazdach pod kosz. Aby nie być gołosłownym, przykładem niech będzie jego występ Idaho Stampede, w którym aż siedemnastokrotnie wykonywał „wolne” i szesnaście jego prób było skutecznych. Z kolei Gomes sam sobie wysoko ustawił poprzeczkę, uzyskując kilka dni temu fenomenalne tiriple-double, i w zeszłym tygodniu nie potrafił nawet zbliżyć się do tego pułapu. Najlepszą linijkę – 17 pts, 8 reb, 4 ast, zanotował przeciwko Erie BayHawks.

Kolejny tydzień z rzędu dobre wrażenie zrobił Dahntay Jones, wybrany przez nas z numerem 20 w drafcie 2003 roku. Doświadczony gracz, który według oficjalnych statystyk rozegrał w swojej karierze 671 meczów na poziomie NBA, wyróżnia się na tle roster przeciętnego Grand Rapids Drive. Amerykanin zachwycił w starciu z Canton Charge, w którym podczas czterdziestopięciominutowego występu zgarnął 26 pts, 10/16 FG, 8 reb, 4 ast, 2 stl, 0 TO, +28 PER. Szczególną uwagę zwraca brak jakiejkolwiek straty, podczas tak wielu minut spędzonych na parkiecie.

To był dobry tydzień w wykonaniu byłych graczy Celtics na parkietach NBA. Kilku z nich podtrzymuje solidną dyspozycję i stanowi o sile swoich aktualnych drużyn. Zaczniemy jednak od absurdalnej wymiany, która w dzień trade deadline dokonała się pomiędzy Detroit Pistons a Houston Rockets. Owy deal został anulowany, ponieważ Donatas Montiejunas, będący częścią rozliczenia, nie przeszedł testów medycznych w zespole Tłoków. Tym samym Houston nie otrzyma picku od Detroit oraz Joela Anthony’ego. Zastanawia mnie, jak można w ogóle pomyśleć o handlowaniu gościem, który jest niezdolny do gry. Ba, jak można ten fakt ukrywać, bo przecież nie wierzę, aby sztab medyczny Rockets nie wiedział o problemach Litwina. Co dziwi mnie najbardziej, po zablokowaniu wymiany władze Houston zwolniły Marcusa Thorntona, który razem z Montiejunasem miał przeprowadzić się do Motor City. Serio? Gościa, który nieśmiało zgłaszał swoją kandydaturę do Sixth Man of the Year Award? Gościa, który w ostatnim czasie z ławki potrafił wspierać Hardena bardziej efektywnie niż starterzy? Houston – macie problem…

W trudnej i zażartej walce o Playoffs w Eastern Conference ekipę Chicago Bulls wspiera jak może E’Twaun Moore, który w poprzednim tygodniu obchodził 27 urodziny. Dość nieoczekiwanie, przy nieobecności Derricka Rose’a i Jimmy’ego Butlera, to właśnie na nim spoczywa odpowiedzialność za grę ofensywną Byków. I co ciekawe, ten gość całkiem nieźle sobie radzi. W poprzednim odcinku cyklu wspominałem o jego najlepszej nocy w karierze, podczas której rzucił 24 pts w starciu z LAL. W ostatnich dniach było nieco gorzej, ale nadal bardzo solidnie: 17 pts, 8/16 FG vs WAS oraz 19 pts vs POR. Bardzo pozytywnie zaskakuje Phil Pressey, który w pojedynku rozgrywających podczas starcia PHX-LAC, postawił mocne warunki Chrisowi Paulowi. Nasz niedawny znajomy rozdał aż dziesięć kluczowych piłek, dodając do tego dwa przechwyty, które napędzały kontry Suns. Kto wie, może właśnie tym występem Pressey przedłużył swój pobyt w Arizonie.

https://youtu.be/dG1R8w5hOaw

Kolejny raz na słowa uznania zasługuje Brandon Bass, z którego postawy w ostatnim czasie z pewnością mogą być zadowoleni fani LAL. W poprzednim tygodniu sympatyczny ex-Celt zagrał dwukrotnie na poziomie 11 pts i ponad 60% FG, a ponadto dokładał do tego średnio 5,0 reb/mecz. Niby nic specjalnego, ale porównując przysłowiowe tu i teraz do początkowej fazy sezonu, to różnicę widać gołym okiem. I to mnie niezmiernie cieszy, ponieważ Brandon był jednym z moich ulubionych Celtów w ostatnich latach, a co najważniejsze, pomimo trzydziestki na karku, nadal ma szanse wywalczyć kontrakt w lepszym zespole. Za co mocno i szczerze ściskam kciuki!

Wreszcie! Trwało to bardzo długo, ale udało się – Jason Terry zasłużył, aby jego nazwisko pojawiło się w pozytywnym kontekście. „The Jet” przypomniał sobie, że wciąż potrafi i nadal ma przy pełnej koncentracji tę magiczną swobodę przy rzutach zza łuku. Terry walnie przyczynił się do wygranej Rockets w szalonym spotkaniu z Trail Blazers, dodając z ławki 11 pts, 4/8 FG (2/4 3PM/A). Kilka dni później zagrał jeszcze lepiej na tle samych Spurs: 15 pts, 6/10 FG (3/6 3PM/A), ale tym razem, oprócz dobrego występu indywidualnego, nie mógł cieszyć się ze zwycięstwa zespołu. Najprzyjemniej było jednak w meczu z Utah Jazz, w którym Terry został bohaterem, trafiając arcyważną trójkę na niespełna dziesięć sekund przed końcem, doprowadzając tym samym do dogrywki.

Świetnie w zespole Mavericks odnajduje się David Lee, który błysnął już double-double w postaci 14 pts, 14 reb przeciwko DEN oraz solidnym występem 13 pts, 6/9 FG, 9 reb na tle MIN. Tęsknicie? Miałem wobec niego olbrzymie oczekiwania. Podczas preseason prezentował się solidnie, a szczególnie w oczy rzucała się jego dobra współpraca z Bradley’em, którą mogłem z bliska zaobserwować podczas wizyty w Mediolanie. Regular season to była zupełnie inna bajka podczas jego przygody w TD Garden i moim zdaniem nie ma co żałować. To uznany gracz, ba, to przecież mistrz NBA, który ma jeszcze w baku dużo paliwa, ale będzie je wykorzystywał gdzie indziej. U nas za wiele go nie zużył.

Trzech ex-Celtów miało w minionym tygodniu możliwość sprawdzenia swojej formy na tle obecnego roster C’S. Aczkolwiek trzeba jasno przyznać, iż była to możliwość teoretyczna. Jerryd Bayless, zajmujący piątą pozycję w ligowej klasyfikacji najskuteczniej rzucających graczy zza łuku, nadal leczy kontuzję lewego kolana. Doświadczony Tayshaun Prince standardowo niczym się nie wyróżnił, choć jego Minnesota Timberwolves niespodziewanie wyrwała nam pewny win. Gerald Green zagrał katastrofalnie, nie trafiając dla Heat żadnego z sześciu oddanych rzutów z gry, a pisząc jaśniej, oddał nam aż sześć posiadań. Przy osobie Greena proponuję chwilę się zatrzymać, ponieważ za tym gościem najprawdopodobniej najgorszy tydzień w zawodowej karierze. Chłopak, który jeszcze niedawno czarował nasze oczy efektownymi dunkami, w trzech meczach rozegranych przez Miami w ostatnich siedmiu dniach, i teraz uwaga, popisał się skutecznością 0/14 FG. Dramat, który od razu został zauważony przez szkoleniowca zespołu z Florydy i Gerald dostał wolne. Zapewne przymusowe. Skorzystać może na tym Joe Johnson, który otrzymał swoją szafkę w szatni Miami po tym, jak pożegnał się z Brooklyn Nets solidnym występem przeciwko Portland, notując 14 pts, 7/14 FG, 8 reb, 4 ast.

Częścią wielkiej historii jest Leandro Barbosa, który w minionym tygodniu dawał przyzwoite wsparcie gwiazdom GSW, notując z ławki 7 pts/mecz. Miejsce w starting line-up Memphis Grizzlies na stałe wywalczył Brandan Wright, który błysnął liczbami w starciu z LAL: 15 pts, 7/10 FG, 6 reb, 2 blk. Jego klubowy kumpel – Tony Allen, rzadko pojawiający się ostatnio na parkiecie, został zaszczycony świetny prezentem i otrzymał jeden z największych komplementów w swojej przygodzie z basketem. Kobe Bryant podarował 34-latkowi swoje buty z własnoręczną dedykacją. O jakiej treści? Sprawdźcie poniżej.

Ostrzyliśmy sobie zęby na starcie LAC-SAC, podczas którego naprzeciwko siebie mieli stanąć najwybitniejsi z grona aktywnych ex-Celtów. Ostatecznie musieliśmy obejść się smakiem, ponieważ z powodów rodzinnych na derby Kalifornii nie poleciał Paul Pierce, a Rajona Rondo z gry wykluczył uraz kciuka. Na parkiecie pojawili się więc Doc Rivers, który wciąż podkreśla, jak bardzo liczy na ściągniętego do Los Angeles w ostatniej chwili trade deadline Jeffa Greena. Szef wynagrodził nam braki pozostałych byłych C’s i zagrał na naprawdę fajnym poziomie. Pytanie tylko, czy uda mu się ustabilizować formę. Szczerze i przy całej sympatii dla niego, wątpię.

https://youtu.be/b-zQoWq73z8

Europejscy ex-Celtowie w minionym tygodniu nie zachwycali i nie zrobili niczego nadzwyczajnego, co mogłoby wprowadzić nas w stan osłupienia i zachwytu. To jednak wniosek generalny, od którego jest kilka wyjątków. Znalazła się bowiem nieliczna grupa byłych C’s, który zaprezentowali się z dobrej strony i warto poświecić ich występom kilka słów. Przede wszystkim udany tydzień mają za sobą byli C’s, którzy aktualnie grają we Francji. Kris Joseph walnie przyczynił się do wygranej swojego zespołu Entente Orleans nad Gravelines, uzyskując 21 pts, 8/11 FG (2/3 3PM/A), 3 stl. Najlepszą partię od wielu miesięcy rozegrał Mickael Pietrus. 34-letni skrzydłowy uchronił Nancy przed kompromitującą porażką ze zdecydowanie najgorszą ekipą we francuskiej ProA – Le Havre, notując przy swoim nazwisku 19 pts, 7/14 FG (3/4 3PM/A). We Włoszech pierwsze skrzypce w rękach trzymali Oliver Lafayette i D.J. White. Pierwszy mocno wspierał pierwszą piątkę Olimpii Emporio Armani Milano w starciu przeciwko Virtus Obrettivo Lavoro Bologna i podczas zaledwie siedemnastominutowego pobytu na parkiecie zdołał zdobyć 14 pts, 5/6 FG (4/5 3PM/A)! Drugi błysnął 20 pts, 10/14 FG, 9 reb, jednak na niewiele się to zdało, ponieważ jego Axilium Torino ponownie musiało uznać wyższość rywala i obecnie plasuje się na ostatniej pozycji w tabeli włoskiej Serie A. Zostając jeszcze przez chwilę na Półwyspie Apenińskim, muszę wspomnieć o JaJuanie Johnsonie, który tym razem zagrał słabiutko, jednak pozostaje jednym z najbardziej efektownych ex-Celtów na Starym Kontynencie. Co ciekawe, grę 27-latka z bliska może podziwiać wychowanek ŁKS Łódź – Jakub Wojciechowski, który stara się przebić do rotacji Acqua Vitasnella Cantu.

Interesująco było w minionym tygodniu również w Turcji. Świetny mecz w Eurolidze rozegrał Luke Harangody (21 pts, 8/13 FG, 3/3 3PM/A, 8 reb), tym samym prowadząc Darüşşafaka Istanbul do wysokiej wygranej z hiszpańską Unicaja Malaga. W tym samym starciu wyróżnił się także Semih Erden, dorzucając z ławki 9 pts, przy stuprocentowej skuteczności 4/4 FG. Po raz pierwszy od 24 grudnia 2015 roku smak porażki poczuł Luigi Datome, którego Fenerbahce Stambuł uległo po efektownym spotkaniu Panathinaikosowi Ateny. Warto zobaczyć skrót z tego spotkania i przekonać się na własne oczy, jaki klimat potrafią stworzyć greccy kibice podczas euroligowych klasyków.

Warto odnotować również solidny występ Jiri’ego Welscha w barwach CEZ Nymburk. Czech uzyskał 12 pts, 4/5 FG, 6 stl!, ale jego drużyna przegrała z VEF Riga w ramach Zjednoczonej Ligi VTB. Z kolei na koniec potwierdzenie, że karma wraca. Filmy przedstawiające egzekucje na rywalach w wykonaniu Henry’ego Walkera kilkakrotnie pojawiały się w niniejszym cyklu. W poprzednim tygodniu to ex-Celt znalazł się na plakacie. I to takim, o dużych wymiarach.