Tak w zasadzie to nie ma co podsumowywać, bo Boston Celtics nie zrobili tym razem ani jednego transferu, a zamiast tego zostawili to, co mają i w tym składzie dokończą ten sezon. Nie rozstali się też z żadnym z picków, które posiadają, a do tego według wielu raportów w większości rozmów po prostu sondowali różne opcje. Ale transferów nie zrobili też inni, największe nazwiska czwartku to Jeff Green i Markieff Morris. Są to bowiem jedyni zawodnicy, którzy zmienili klub przed trade deadline, a spędzają w tym sezonie średnio co najmniej 20 minut na parkiecie. Transportu do przeprowadzek nie muszą natomiast zamawiać m.in. Dwight Howard, Kevin Love, Al Horford czy Blake Griffin.
W ostatniej godzinie okienka do Bostonu zadzwonił jeden z menadżerów. Okazało się, że Danny Ainge i jego najbliżsi współpracownicy są w trakcie spotkania. Pewnie pracują nad bombą, nad wielkim transferem, można było pomyśleć. Nic bardziej mylnego – bostoński zarząd myślał już o planach na zbliżające się lato i kolejny sezon. I jak mówi Ainge, znów sporo się działo, ale nie udało się wypracować żadnego transferu, który byłby na tyle dobry, aby pociągnąć za spust. C’s pytali jednak o każdą gwiazdę, która w plotkach się pojawiła.
Ainge raz jeszcze podkreślił jednak, że choć sukces drużyny w trwającym sezonie kusił, aby zrobić ruch, który będzie miał przełożenie na teraźniejszość to koniec końców najważniejsze było nie narazić elastyczności finansowej w przyszłości. Generalny menedżer Celtów dodał też, że nie było takiej opcji, aby „wypożyczyć” pewnych zawodników na te 27 meczów, które pozostało do końca sezonu regularnego i zapłacić za to w przyszłości. I głównie dlatego nie było sensu pozyskiwać Ala Horforda czy tym bardziej Dwighta Howarda.
Ale to, że nie było ruchów w czwartek nie oznacza, że Celtics pogorszyli swoją sytuację. Pisałem o tym w przewodniku przed trade deadline – Danny Ainge nic nie musiał, on po prostu był doskonale przygotowany na ewentualne okazje. Sęk w tym, że takich okazji tym razem nie było, a inni dostępni zawodnicy, którzy ostatecznie zmienili kluby, nie byli warci ryzyka. Poprzez ten pat Celtowie nie tylko wciąż są w bardzo dobrym miejscu pod względem elastyczności finansowej, ale też wciąż będą obserwować zmagania Brooklyn Nets.
Jeśli bowiem ktoś miał wielkie nadzieje i teraz czuje się zawiedziony to niech uświadomi sobie dwie rzeczy: 1) w czwartek nikt nie transferował wielkiej gwiazdy, 2) Boston Celtics są na trzecim miejscu w Konferencji Wschodniej, ale są też najmłodszą w lidze drużyną, która rozpocznie drugą część sezonu jako zespół w top10 efektywności ofensywnej i defensywnej. No i można do tego dodać jeszcze rzecz numer trzy: Celtowie mają jeden z lepszych w lidze wachlarz picków w tegorocznym drafcie. Sytuacja wciąż jest doskonała.
Oczywiście, latem przyjdzie czas decyzji i latem przyjdzie czas na ruchy, bo C’s wszystkich picków (w pierwszej rundzie mają na chwilę obecną trzy, a wybory z tej pierwszej rundy otrzymują przecież kontrakty gwarantowane) nie będą mogli wykorzystać, albowiem już teraz mają spory tłok w składzie. Latem przy odpowiednich ruchach będą też mieli ponad $42 miliony dolarów do wydania na wolnych agentów i być może wtedy zapolują na Horforda. O tym wszystkim będzie jeszcze okazja napisać bliżej tegorocznego offseasonu.
Na teraz Boston Celtics mają szansę zostać pierwszym od 2003 roku zespołem, który wygra serię w fazie play-off i będzie wybierał w top3 draftu. I głównie dlatego 17 maja jest znacznie ważniejszym dniem niż 18 lutego, gdyż to wtedy odbędzie się loteria draftu (ale też wtedy rozpoczną się zmagania w Finałach Konferencji Wschodniej i kto wie, może przy dobrych wiatrach…). Warto tymczasem spojrzeć na ruchy tegorocznego trade deadline i to, w jaki sposób mogą one bezpośrednio wpłynąć na Celtów jeszcze w tym sezonie.
- Tobias Harris, Donatas Motiejūnas, Marcus Thornton do Pistons: Stan Van Gundy został ogłoszony zwycięzcą tegorocznego trade deadline i rzeczywiście zrobił kilka dobrych ruchów, ale jest jedno ale – te ruchy muszą wypalić, bo na razie wyglądają dobrze tylko na papierze. Harris został pozyskany za dziwnie małą cenę, a w Detroit na jego pozycji są jeszcze przecież Marcus Morris oraz Stanley Johnson. Matejunas jest bardzo solidnym wzmocnieniem, ale tylko wtedy, kiedy gra, a z tym ma ostatnio sporo problemów. Thornton od początku roku trafia mniej niż 30 procent trójek. Odeszli za to stretch-four w osobie Ilyasovy oraz jedyny rezerwowy rozgrywający w osobie Jenningsa. Pistons z bilansem 27-27 są obecnie na dziewiątym miejscu w Konferencji Wschodniej. Magic z walki o playoffs odpadają już chyba na dobre.
- Markieff Morris do Wizards: W Waszyngtonie swoje problemy mają, bo z bilansem 24-27 próbują gonić pierwszą ósemkę, a tymczasem dokładają potencjalnie kolejny problem w postaci ziółka Markieffa. Ale to ryzyko może im się opłacić, bo Morris jest zawodnikiem utalentowanym i Marcin Gortat powinien umieć wpłynąć na swojego byłego kolegę z Phoenix. Dlatego wydaje się, że jest całkiem spora szansa, iż przynajmniej jeden z braci Morris w fazie play-off się w tym roku zamelduje. Tymczasem chyba osłabili się Suns, którzy przed przerwą na All-Star Game zrównali się bilansem (14-40) z Brooklyn Nets, choć z drugiej strony może bez Kieffa większa będzie radość z gry, czy też po prostu z przychodzenia do pracy.
- Courtney Lee do Hornets: Stary znajomy opuścił Grizzlies (kibice C’s wyłapali, że żegnając się z Bostonem napisał litanię, a dla Memphis zebrał ledwie kilka słów) i przeniósł się do Michaela Jordana w Charlotte. Szerszenie z bilansem 27-26 są obecnie na ósmym miejscu w Konferencji Wschodniej, ale po raz drugi w tym sezonie stracili Kidda-Gilchrista, który od czasu powrotu dawał naprawdę świetne wsparcie. Lee pomoże tę lukę wypełnić, będąc typowym graczem 3-and-D, dlatego też Hornets pozostają w walce o najlepszą ósemkę, a kto wie, czy niedługo Chicago Bulls nie padną od swoich kontuzji.
- Channing Frye do Cavaliers: Ruch w sumie taki sobie, bo Frye grał w tym sezonie mało i jedyne, co wciąż robi to dobrze rzuca zza łuku. Dzięki temu wciąż jest zresztą graczem NBA. Cavs wielce się wiec nie wzmocnili, bo Frye nie jest zawodnikiem, który potrafi zmienić oblicze serii w fazie play-off.
- Jeff Green do Clippers: Doc Rivers jest śmiesznym GM-em, bo albo trejduje po swoją rodzinę, albo po byłych zawodników (tu czasami, tak jak w przypadku Greena, musi też byś masochistą), albo po graczy, którzy dobrze spisywali się w meczach przeciwko jego drużynie. Ten transfer jest o tyle ważny w kontekście Celtics, że ci mają ich pick od Grizzlies – najwcześniej w 2018 roku, bowiem najpierw wybór od Grizzlies muszą zrealizować Denver Nuggets (a do kolejnej realizacji trzeba poczekać dwa lata). Mają na to szansę w tym sezonie, jeśli Grizzlies wylądują w przedziale 6-14, czyli poza fazą play-off, ale nie wśród najgorszych. A przy kończącej Marca Gasola i oddaniu Lee i Greena jest to coraz bardziej możliwe.
- Sean Marks do Nets: Na Brooklynie mają nowego GM-a, który objął posadę na kilka godzin przed końcem okienka i zapowiedział, że „potrzebuje czasu” na ewaluację składu, zanim podejmie jakiekolwiek ruchy. Cóż, czasu nie było, ale Marks to człowiek, który uczył się w San Antonio, więc fani C’s mogą mieć pewne obawy. Sęk w tym, że przebudowa trwa kilka lat, a sam Prochorov przyznał przecież, że pewnych rzeczy (np. mistrzostwa NBA) kupić się nie da. Nets do 2018 roku contenderem raczej więc nie będą.
Zapowiada się bardzo ciekawa druga część sezonu, w którą C’s wejdą z niezmienionym składem (David Lee się nie liczy, jak zresztą już od ponad miesiąca), a więc nie została rozbita chemia tej drużyny, a to na pewno bardzo dobra informacja. Celtowie są w naprawdę niezłej pozycji, mają dobre rokowania na zapewnienie sobie przewagi parkietu przynajmniej w pierwszej rundzie, a do tego cały czas wszyscy możemy ekscytować się pickiem od Nets, który potencjalnie może przynieść gwiazdę. Przyszłość wciąż rysuje się w zielonych barwach.