Boston Celtics przerywają swoją dobrą passę porażką 111-112 w Milwaukee z tamtejszymi Bucks. Zadecydował detal, szczegół, instynkt – i tak jak Avery Bradley dał zwycięstwo z Cleveland Cavaliers, tak dał porażkę z Kozłami. Ale on sam kozłem (ofiarnym) być nie może, bo to wina całej drużyny, że w trzeciej kwarcie dała rozmieść się w pył i wielki comeback okazał się być powrotem bez szczęśliwego zakończenia. A szkoda, bo ten comeback zapowiadał się całkiem fajnie i była spora szansa, żeby wyrwać zwycięstwo z rąk Bucks. Nie udało się, przed przerwą na All-Star Weekend jeszcze tylko jeden mecz, czyli szybki powrót do Bostonu i pojedynek w back-to-back z mocnymi przecież Los Angeles Clippers.
To był instynktowy ruch Bradleya, który pacnął w ramię Middletona, kiedy ten próbował złożyć się do trudnego rzutu na jedną sekundę przed końcem przy remisie 111-111. Sędziowie odgwizdali prawidłowy faul, świetny na linii rzutów wolnych Middleton trafił pierwszą próbą, a drugą umyślnie spudłował. Zdarza się – raz się wygrywa, raz się przegrywa. A szanse Celtów na wygranie tego meczu zmieniały się jak w kalejdoskopie – od dobrego startu przez okropną trzecią kwartą aż do nadziei i ostatecznie nieudanego comebacku w końcówce.
C’s prowadzili nawet 10 punktami już w pierwszej kwarcie, grając dobry ofensywnie basket i dobrze rozprowadzając między sobą piłkę. Już w drugiej kwarcie pod koszem niszczył trochę Greg Monroe, ale to dopiero jego erupcja w trzeciej odsłonie spowodowała, że Bucks prowadzili nawet 93-74. Nie radził sobie Sullinger, nie radził sobie Olynyk, zbawieniem nie był też Zeller. Jedynie ten Johnson miewał dobre momenty, ale Monroe nie tylko sam punktował na bloku, ale potem też świetnie dzielił się piłką, gdy C’s podwajali.
Było to możliwe, bo przecież ani Giannis, ani Carter-Williams z dystansu orłami nie są, jednak wielkie brawa dla zawodników Bucks, że nie stali bezczynnie, a zamiast tego ścinali do kosza, byli aktywni i pomagali swojemu podkoszowemu, kiedy ten ściągał na siebie uwagę dwóch bostońskich obrońców. Tymczasem w ataku Evan Turner kompletnie nie radził sobie z długimi rękoma Bucks (z czym problemy miał też Isaiah Thomas), które przekładały się na proste straty (18) i równie proste tracone po nich punkty (25).
C’s przegrali więc trzecią odsłonę aż 40-20 i przed ostatnią przegrywali 19 oczkami, ale w tej sami odpowiedzieli wynikiem 37-19 – wynikiem dobrym, ale nie wystarczającym. Lepiej wyglądała gra po obu stronach parkietu, kiedy w końcu usiadł Monroe i Celtowie grali swoją popisową defensywę. Lepiej rozgrywał Turner (10 asyst), lepiej do kosza atakował Thomas (7/7 FT). I był nawet remis, kiedy Jerryd Bayless bezmyślnie popchnął Kelly Olynyka, który na pewno do piłki rzuconej z autu by nie doleciał. Ale co Bradley daje, to Bradley też zabiera.
Jae Crowder z jednym z lepszych meczów od dawna, czyli 18 punktów, trzy trójki, pięć zbiórek, dwa przechwyty i +15. Nieszczęsny Bradley sam miał 18 oczek, ale także i najlepsze w drużynie +22. Sully znów poszedł rzucać z daleka (2/8 FG), ale miał też 11 zbiórek i pięć asyst w ledwie 20 minut gry. Bardzo dobre wsparcie z ławki od Jonasa Jerebko (13 punktów, 6/8 FG), po 15 punktów zdobyli cichy tym razem Isaiah oraz Olynyk. 12 oczek miał Marcus Smart, ale z nim na parkiecie Celtowie byli najgorsze -23. Czas na Clippers, potem czas na przerwę.