Dobre dni na Zielonej Wyspie

Dobrze jest być ostatnio kibicem Boston Celtics. To oczywiście szybko może się zmienić, jednak fakty są takie, że w ostatnich tygodniach można wyciągnąć naprawdę sporo pozytywów z tego, co dzieje się wokół Celtics. Weźmy choćby pierwszy od 2013 roku wybór bostońskiego zawodnika do All-Star Game, czy też wyrównanie najlepszego w erze Brada Stevensa odsetka zwycięstw i porażek w bilansie zespołu. C’s z bilansem 26-21 są bowiem o pięć meczów powyżej .500 i zajmują obecnie piąte miejsce w Konferencji Wschodniej. A jakby tego było, z optymizmem mogą patrzeć w przyszłość, bowiem wydaje się, że najcięższa część terminarza już za nimi i teraz powinno być z górki. I oby rzeczywiście tak było.

Wszystko wskazuje jednak na to, że Boston Celtics w końcu znaleźli odpowiedni rytm i są na fali wznoszącej, nie mając zamiaru zatrzymywać się w najbliższym czasie. Za nimi już ponad połowa sezonu i nastroje są całkiem niezłe, ale warto przypomnieć, że rok temu przed All-Star Weekend sytuacja Celtów była zupełnie inna. Wtedy drużyna wciąż nie wiedziała, gdzie tak właściwie się kieruje, ale pozyskanie Isaiaha Thomasa wszystko zmieniło, a C’s po przerwie na Weekend Gwiazd już do końca sezonu regularnego grali dobrze.

Wtedy byli zresztą jedną z najlepszych drużyn w NBA, dlatego też jest nadzieja, że i teraz uda im się podtrzymać dobrą passę i także w tej drugiej części sezonu zaliczyć dobry wynik. Podstaw do optymizmu jest wiele, ale największą jest chyba po prostu dużo łatwiejszy terminarz. Okazuje się bowiem, że 20 z pozostałych 36 spotkań będzie z rywalami, które na ten moment mają ujemny bilans. Do czasu siedmiu dni przerwy (11-19 luty) Celtowie rozegrają jeszcze tylko dwa mecze z naprawdę mocnymi drużynami (Clippers, Cavs).

Taki terminarz sprawia, że Bostończycy są w naprawdę dobrej pozycji, aby w dobrym stylu wejść w drugą część sezonu i tam tylko poprawiać sobie swój bilans, walcząc o udział w fazie play-off z jak najlepszej pozycji wyjściowej. A te ostatnie mecze – C’s wygrali siedem z ostatnich dziewięciu – powodują, że naprawdę można być optymistą. Pierwszy raz od 1997 roku bostońska drużyna notuje serię dziesięciu meczów, w których zdobywa co najmniej 100 punktów. Pierwszy raz od 2004 roku notuje 20+ przechwytów w czterech kolejnych meczach.

Celtics znaleźli solidną ofensywę oraz wrócili do tej świetnej obrony z początku tego sezonu. O defensywie sporo już pisaliśmy i nadal pisać będziemy, ale to jest naprawdę niesamowita rzecz, jak Brad Stevens bez centra z prawdziwego zdarzenia potrafi ustawić zespół tak, aby ten bronił lepiej niż 27-28 zespołów w lidze. Ratingi wskazują bowiem, że równych sobie nie mają San Antonio Spurs, ale już na przykład Golden State Warriors prezentują bardzo podobny poziom co Celtowie. Poniższa akcja to kwintesencja bostońskiej defensywy.

To jest piękno koszykówki obronnej, obrony tego wieku. Można się rozmarzyć, gdy widzi się tak płynnie przechodzących do zmian krycia zawodników C’s. Jeden przejmuje drugiego, drugi przejmuje trzeciego. Wizards naprawdę nie wiedzą, co mają zrobić z piłką, bo dostęp do pomalowanego mają zablokowany, a za każdym razem, gdy coś zrobić próbują to napotykają się na zawodnika w zielonym trykocie. Ostatecznie decydują się więc na niebezpieczne podanie, które zostaje przecięte i ląduje w rękach Tylera Zellera.

Jest też ten Marcus Smart, który potrafi mieć 0/5 z gry, ale pomimo to ogromnie wpłynąć na grę bostońskiego zespołu. Można z politowaniem spojrzeć w stronę Los Angeles Lakers, gdzie D’Angelo Russell nie ma pojęcia, co robić i o co pytać Byrona Scotta przez co jest kompletnie zagubiony jako rozgrywający. Tymczasem nasz Smart powoli rozwija się w tym elemencie, czego dowodem jest choćby fakt, że coraz częściej potrafi zejściem na kosz wygenerować czystą pozycję swojemu koledze. Poniżej korzysta Avery Bradley.

Stevens coraz częściej stara się też wykorzystać siłę Smarta, który przecież budową nie przypomina typowego obrońcy. I tak jak Evan Turner wykorzystuje swój wzrost oraz przegląd pola, często grając tyłem do kosza, tak Smart w ostatnich tygodniach coraz częściej pakuje się w sytuacje post-up, korzystając właśnie ze swojej siły. Jest to coś, co Stevens próbuje wykorzystać jako opcje ofensywne drugiego unitu i choć na razie Smart nie robi tego często to jednak widać kolejne próby, które często kończą się inaczej niż na poniższym przykładzie.

Smart schodzi do paint pod pretekstem stawiania zasłony dla Olynyka, ale tak naprawdę zajmuje sobie dogodną pozycję do oddania rzutu. Wykorzystuje siłę, by nie zostać wypchniętym z paint i akurat z tym radzi sobie doskonale. Dostaje piłkę, szybki obrót i próba zdobycia punktów, która akurat tutaj nie zakończyła się sukcesem, ale np. przeciwko Sixers podobna akcja przyniosła efekty. Jest to bardzo dobry sposób na zdobywanie punktów, kiedy na parkiecie nie ma tego, bez którego bostońska ofensywa często mocno krwawi.

Mowa oczywiście o Thomasie, który został all-starem i udowodnił, że ciężka praca popłaca oraz że w lidze dla wielkoludów znajdzie się miejsce dla małego. Co by nie mówić, Thomas po prostu zasłużył na występ w Meczu Gwiazd i nie ma nawet sensu przytaczania statystyk, o ile lepsza jest ofensywa C’s z Thomasem na parkiecie, bo to widać gołym okiem. Warto jednak raz jeszcze przypomnieć, że w ostatnich tygodniach Thomas zaczął być bronią także bez piłki, czemu poświęciłem nawet osobną analizę jakiś czas temu.

Thomas biega więc po zasłonach, często sam je stawia i pozostaje najważniejszym graczem Celtics w ofensywie, potrafiąc samemu stworzyć sobie sytuację i będąc tak w zasadzie jedynym prawdziwym kreatorem gry po koźle. To czasami przekleństwo, odkąd jest tylko jeden i ma zaledwie 175 centymetrów wzrostu, ale Stevens znajduje coraz to więcej sposobów, aby wykorzystać już nie tylko szybkość Isaiaha, ale też jego coraz lepszy przegląd gry. Tu poniżej zobaczmy, jak wartościowe zasłony stawia Amir Johnson.

A tu zobaczmy, jak Thomas wykorzystywany jest w grze off-ball, kiedy nagle przejmuje piłkę, zabiera ze sobą dwóch obrońców i podaje do niekrytego Kelly Olynyka, którego zostawienie samego na obwodzie w ostatnich tygodniach graniczy z pozostawieniem granatu w rękach dziecka. Olynyk staje się powoli bowiem tym, kim miał się stać, kiedy trafiał do C’s w 2013 roku: nie zbawcą na jednorożcu, ani też nie nowy Dirkiem Nowitzkim, lecz po prostu rozciągającym grę podkoszowym, który samą obecnością generuje zamieszanie.

Oczywiście, aby to zamieszanie wywoływać to trzeba trafiać trójki, ale Olynyk to właśnie ostatnio robi. Od 18 grudnia nie ma w NBA lepiej rzucającego zza łuku zawodnika. I to jest kolejny powód do optymizmu, bo C’s nie tylko wygrywają i jednocześnie rozwijają graczy, nie tylko mają utalentowanego coacha, ale też są w posiadaniu wielu picków w drafcie, które przecież często są podstawą przy przebudowie. Celtowie cały czas są w tej przebudowie, ale na Zielonej Wyspie rośnie już coraz więcej palm, a słońce świeci naprawdę coraz jaśniej.