Boston Celtics przerwali swoją serię czterech porażek z rzędu i w domowym meczu z Indiana Pacers wygrali 103-94 po szalonej końcówce, w której udało im się zagrać dobrze i wygrać spotkanie. Czy to jest ten punkt zwrotny w sezonie Celtics? Bardzo byśmy tego chcieli, ale przed bostońską drużyna jeszcze sporo pracy do wykonania, choć pierwszy krok został zrobiony w dobrym stylu i w końcu na własnym parkiecie. Ofensywę Celtów wspólnie poprowadzili Isaiah Thomas oraz Jae Crowder, natomiast w defensywie niczym Kevin Garnett był Amir Johnson, który rozegrał swój chyba najlepszy jak do tej pory mecz w barwach Celtics. Kolejna potyczka w sobotę, zostajemy w TD Garden, a rywalem Phoenix Suns.
Scenariusz był bardzo łatwy do przewidzenia. Celtics prowadzili w zasadzie całe spotkanie, kiedy jeszcze w pierwszej kwarcie zrobili run 22-2, a w drugiej bardzo dobrze spisali się rezerwowi. Ale w czwartej odsłonie prowadzenie znów zaczęło wyślizgiwać się spod kontroli Bostończyków. Tym razem jednak Celtom udało się wygrać, bo zamiast go-to-guya mieli go-to-defense, notując trzy przechwyty z rzędu i potem także czwarty, kiedy Paul George przy jednym punkcie przewagi C’s przejął nieudane podanie z autu Marcusa Smarta.
Wtedy świetnie bronił Jae Crowder, który podwoił próbującego wchodzić pod kosz George’a i wybił mu piłkę, po czym zdobył łatwe punkty w kontrataku na +3. Pacers mieli jeszcze szansę na remis, ale spudłowali i mecz w świetnym stylu zamroził Isaiah Thomas. To zresztą bardzo znamienne, że właśnie ta dwójka domknęła ten mecz Celtom, bo to również ta dwójka była świetna w pierwszej połowie, kiedy to wspólnie zdobyli aż 34 punkty, trafiając przy tym sześć trójek. Tymczasem Paul George miał ledwie cztery punkty z siedmiu rzutów.
Celtowie prowadzili do przerwy 57-49, grając dobrze w obronie i wymuszając na Pacers bardzo długie akcje, ale też nieźle w ataku, choć znów ogromne problemy miał Avery Bradley, który popełniał w tym meczu sporo błędów, sporo też pudłował (5/17 FG, 0/4 3PT), ale pomógł drużynie w inny sposób, bo dopiero piąty raz w karierze miał co najmniej sześć asyst. Na starcie drugiej kwarty bardzo dobrze spisała się aktywna ławka C’s, która zdobyła sporo punktów po ścięciach i nie dała się pokonać rezerwowym drużyny z Indianapolis.
George obudził się w trzeciej kwarcie, którą Pacers domknęli kolejnym runem i mimo, że C’s prowadzili w pewnym momencie 11 punktami to przed ostatnią kwartą mieli tylko dwa oczka przewagi. George zdobył bowiem 17 oczek tylko w trzeciej odsłonie. Na całe szczęście, Celtom udało się go zneutralizować także w ostatniej kwarcie, kiedy dołożył tylko dwa punkty. Z siedmiu stealów, które C’s mieli jako drużyna, aż cztery były w ostatnie 2:36 meczu. Pacers popełnili koniec końców 20 strat, po których Bostończycy zdobyli dużo, bo 32 punkty.
Isaiah Thomas na 28 punktów, Smart i Turner na wspólne 2/14 z gry. Sully zaczął w pierwszej piątce, ale był mało widoczny. Bardzo widoczny był za to główny bohater tego spotkania, czyli Amir Johnson, który niesamowicie walczył na tablicach (18 zbiórek), dołożył swoje w ataku (14 punktów, 6/11 z gry) i miał też aż sześć asyst. Po raz pierwszy w karierze zanotował mecz na takim poziomie, wyrównał też career-high w asystach i drugi najlepszy wynik w zbiórkach. Dołączył tym samym do zacnego grona innych bostońskich zawodników.
Amir Johnson rzeczywiście jak Garnett. 14/18/6 w wykonaniu Celta to tylko KG, Walker, Parish oraz Bird na przestrzeni ostatnich 30 lat.
— Tomek Kordylewski (@Timi_093) styczeń 14, 2016
Ta wygrana nie rozwiązuje oczywiście problemów Celtics, którzy niezbyt udanie rozpoczęli rok, ale jest przynajmniej dobrym krokiem w stronę budowania czegoś dobrego. W sobotę w Bostonie zjawi się ekipa Phoenix Suns, która w tym sezonie mocno zawodzi i Celtowie będą faworytami tej rywalizacji. Oby więc ten mecz z Pacers – w którym C’s nie tylko zagrali nieźle w obronie, zatrzymując Pacers na ledwie 5/30 zza łuku, ale też w końcu wygrali zaciętą końcówkę – był takim przełomem, który pozwoli im skutecznie walczyć o playoffs.