Nie kończą się złe dni dla Boston Celtics. Podopieczni Brada Stevensa przegrali piąty z ostatnich sześciu i trzeci z rzędu mecz, po raz kolejny trwoniąc sporą przewagę i ulegając rywalom, tym razem Memphis Grizzlies wynikiem 98-101. Można być sfrustrowanym, bo znów zabrakło niewiele i choć można też psioczyć na sędziów to jednak nie sędziowie dali sobie odebrać aż 21-punktową przewagę. Bostoński atak znów wyglądał bowiem nieźle (do czasu), co w połączeniu z powrotem do agresywnej i skutecznej defensywny przyniosło Celtom bardzo dobre efekty, ale koniec końców znów zabrakło lepszej skuteczności, lepszych decyzji i odrobiny więcej czasu, bo trójka Thomasa na remis wpadła o sekundę za późno.
53 punkty do przerwy, ledwie 38 po stronie Grizzlies, czyli skuteczny atak i skuteczna obrona. Celtowie wyszli Olynykiem na Allenie i Thomasem na Barnesie, a dziesięć z ich 12 pierwszych punktów było po szybkich atakach. Było 19-4, było też 34-16 na koniec pierwszej kwarty, bo C’s trafili ponad 70 procent swoich rzutów i świetnie grał Isaiah Thomas, który zaczął od 13 punktów i pięciu trafień. Ławka nie grała tak źle, to jedynie David Lee grał tak fatalnie, że wychodzę na głupca, bo szalonym typem chciałem Lee w All-Star Game.
Wszystko zmieniło się w drugiej połowie, na którą Grizzlies wyszli z Z-Bo w wyjściowym ustawieniem. Randolph już wcześniej sporo grillował pod bostońskim koszem (w przeciwieństwie do Gasola, który zaczął od 1/7 z gry i aż do czwartej kwarty zgromadził ledwie cztery punkty dzięki bardzo dobrej obronie wysokich C’s), a w drugiej połowie kontynuował piknik i trafiał nawet zza łuku. Celtowie co prawda prowadzili w trzeciej kwarcie 61-40, ale potem zgubili gdzieś swoją agresywną obronę i do końca odsłony dali sobie wrzucić 28 oczek.
W czwartej kwarcie obudził się z kolei Marc Gasol i Grizzlies odrobili straty. O wyniku zadecydowały detale, jak choćby brak gwizdka przy próbie wejścia pod kosz Smarta i jego gorąca głowa w kolejnej akcji, czy też pospieszona trójka świetnie grającego Thomasa. Ale i tak była jeszcze szansa na remis, bo to właśnie Thomas zrobił steal na pięć sekund przed końcem, Bradley spudłował, zebrał Smart, ale nie było już czasu, aby trafiony rzut Thomasa mógł zostać zaliczony. Brawa za walkę, ale to niestety kolejna frustrująca porażka Celtów.
Celtowie trafili tylko 28.6 procent swoich rzutów w czwartej kwarcie, ale grali do kosza i nie zostawiali wszystkiego na łuku. Słabo tym razem spisał się Jae Crowder (10 oczek z 11 rzutów), choć Davida Lee (2/12 z gry, -12 z nim na parkiecie) oczywiście nie pobił. Avery Bradley trafił pierwszy rzut po powrocie, ale spudłował trzy trójki i był -15. Amir Johnson znów zagrał fajnie, Kelly Olynyk rozciągnął grę i miał trzy bloki, a Jared Sullinger w końcu trafił większość swoich rzutów (5/9). Stevens skorzystał z tylko czterech rezerwowych.
Nie zagrali więc ani Jonas Jerebko, ani Tyler Zeller. Najwięcej wsparcia z ławki dał wspomniany Sully, choć Smart robił, co mógł i zakończył mecz z czterema punktami (2/9 FG), sześcioma zbiórkami, trzema asystami i pięcioma przechwytami. C’s jako team mieli 17 przechwytów, co przełożyło się na 21 strat Grizzlies. Zach Randolph ugotował 25 punktów oraz 13 zbiórek, Dr Marc na 11 punktów z 17 rzutów. Zadziwiająco dobry był Tony Allen, który zaczął mecz od trójki i miał double-double 15/10. Jeff Green był tym Jeffem Greenem, którego znamy.
Oczywiście, to w Bostonie wciąż jest druga najlepsza obrona w lidze, Isaiah Thomas wciąż miewa momenty jak all-star, a Brad Stevens wciąż jest geniuszem, co udowodnił choćby na koniec pierwszej połowy (patrz niżej). Ale Celtowie są w kryzysie, z bilansem 19-18 są poza play-offs, a meczach na styku mają bilans 8-11, co jest 21. wynikiem w lidze. W zeszłym sezonie przełom nastąpił wtedy, gdy ta młoda bostońska drużyna nauczyła się wygrywać te mecze na styku. W tym niestety wciąż na to czekamy. Kolejny mecz we wtorek w Nowym Jorku.