Ostatni raz KG w Ogródku?

Obecny kontrakt Kevina Garnetta ma potrwać do końca sezonu 2016/17, ale choć on sam głośno tego nie mówi, bardzo prawdopodobne, że jesteśmy właśnie świadkami ostatniego sezonu w karierze KG. To oczywiście jeszcze nic pewnego, bo ile to już razy mówiliśmy o zawieszaniu butów na kołku przez Garnetta, a on wciąż gra, jednak nigdy nic nie wiadomo, dlatego trzeba cenić sobie każdy mecz z jego udziałem. A tym bardziej taki, w którym zagra w bostońskiej TD Garden, gdzie święcił niewątpliwie największy sukces w życiu, czyli zdobycie mistrzostwa NBA w 2008 roku. Czy będzie to ostatnia jego wizyta w ukochanym mieście jako zawodnika NBA? Tego nie wiemy, pewne jest, że legenda KG trwać będzie nadal.

W poniedziałkowy wieczór w Bostonie zagrają Minnesota Timberwolves, gdzie Garnett spędził lwią część swojej długiej kariery i gdzie wrócił na ostatnie chyba lata, głównie w roli mentora dla młodego zespołu, którego trzon to m.in. bardzo utalentowani Andrew Wiggins czy Karl-Anthony Towns. I choć sam KG sprowadzany był do Bostonu jako wielka gwiazda w kwiecie wieku i ktoś, kto pomoże zdobyć upragnione mistrzostwo to jednak w późniejszych latach również był takim mentorem dla młodszych zawodników, np. dla Jareda Sullingera.

Sully bardzo dobrze wspomina czas ze swoim „starszym bratem”, jak nazywa 39-letniego dziś KG. Ten od samego początku wziął go pod swoje skrzydła i było to niewątpliwie coś wielkiego dla Sullingera, bo przecież nie każdy ma okazję uczyć się od jednego z najlepszych podkoszowych w historii ligi. Sullinger jest zresztą zaledwie jednym z dwóch graczy C’s z obecnego składu, który pamięta jeszcze wspólną grę z Garnettem – tym drugim jest Avery Bradley, co pokazuje, jak wiele zmieniło się w Bostonie od czasu transferu KG do Nets w 2013 roku.

Nie zmienił się jednak i raczej nigdy nie zmieni sposób, w jaki mówią o nim w Bostonie. Zawodnicy, działacze, kibice – historii związanych z Garnettem jest mnóstwo, a on sam zapytany ostatnio o to, których kibiców woli, tych z Brooklynu, czy z Bostonu, bez wahania odpowiedział, że ci z Beantown są po prostu najlepsi. Zawsze. Boston zakochał się w KG od pierwszego wejrzenia, nie inaczej było z kibicami C’s z całego świata. W tym momencie w podobny sposób sympatię zyskuje Jae Crowder, choć to oczywiście nie to samo.

Garnett jest bowiem jedyny w swoim rodzaju. Nie ma takiego drugiego i nigdy nie będzie, a ci w Bostonie mieli ogromne szczęście, że mogli oglądać KG przez sześć lat, kiedy to sezon w sezon grał na takim samym, bardzo wysokim poziomie. To też efekt wielkiej pasji do gry, niesamowitego podejścia do koszykówki oraz niezliczonych godzin wysiłku oraz przygotowań, dzięki czemu Garnett wciąż jest zresztą w tej lidze, nawet pomimo tego, że jest jednym z niewielu już aktywnych graczy starszych od Brada Stevensa (o pięć miesięcy i trzy dni).

Co ciekawe, będąc w tym samym wieku i dzieląc miłość do koszykówki, zdarzyło im się razem grać w lidze AUU, kiedy byli nastolatkami. Stevens mówi zresztą, że choćby to nakazuje być pod wielkim wrażeniem Garnetta, dla którego to już 21. sezon w lidze i choć nie notuje już takich statystkach jak choćby w swoich ostatnich latach gry dla C’s to jednak wciąż potrafi wsadzić jak kiedyś. Timberwolves najlepiej korzystają jednak na tym, że jest po prostu liderem z krwi i kości. W Bostonie wciąż krążą za to legendy o etyce pracy KG.

Sullinger przypomina, że nigdy nie mógł nadziwić, jak świetnie Garnett jest przygotowany do każdego spotkania. Crowder przyznaje, że wciąż daleko mu do silnego skrzydłowego, słysząc porównania do KG, ale po prawdzie to obaj są w tym samym typie, bo obaj pracują tak ciężko, by nikt nie mógł powiedzieć, że gdzie indziej jest ktoś, kto pracuje ciężej. Czas na przerwę dla KG był tylko wtedy, kiedy mecz był już rozstrzygnięty, bo to oznaczało Gino Time, co także urosło do rangi pewnej legendy w czasach, w których C’s wrócili na szczyt ligi.

Garnett uwielbiał patrzeć na Gino i nic dziwnego, że podczas pierwszej wizyty w TD Garden po odejściu – wtedy jeszcze w barwach Nets – to właśnie ta postać sprawiła, że spojrzał w górę na telebim, kiedy wyświetlano specjalnie przygotowany dla niego filmik. Znamienne jest to, że początki puszczania Gino – którego wywindowały przecież mocne drużyny C’s po jego dołączeniu do zespołu – w hali Celtów sięgają do… debiutanckiego sezonu Garnetta w NBA. Jedyne słuszne zakończenie tego rozdziału? Gino Time w ostatni mecz KG w Bostonie.