Bass tęskni za Bostonem

Brandon Bass przyznał, że sporo czasu zajęło mu pogodzenie się ze zmianą, jaką niewątpliwie było dla niego odejście z Boston Celtics i przenosiny do nowego klubu, do nowego miejsca. Okazuje się bowiem, że podkoszowy bardo chciał pozostać w Bostonie, gdzie w biało-zielonych barwach odnosił największe sukcesy w karierze podczas swoich czterech sezonów gry dla Celtów. Od tego sezonu Bass jest zawodnikiem Lakers. A stało się tak, dlatego że Celtics już pierwszego dnia wolnej agentury zarzucili sieci na Amira Johnsona, z którym podpisali 2-letni, nie w pełni gwarantowany, kontrakt o wartości $24 milionów dolarów, czyniąc z Bassa – wcześniej podstawowego gracza zespołu – kimś zbywalnym.

Bass podpisał więc kontrakt z Los Angeles Lakers, związując się z nimi na jeden rok za $3 miliony dolarów. Ale gdyby mógł to pozostałby w Bostonie, gdzie znalazł sobie dom i naprawdę myślał, że już do końca kariery pozostanie Celtem. Ani przez moment w głowie nie zakołatała mu myśl, że może grać dla innej drużyny niż Celtics, jednak bostoński zespół miał odmienne plany i ostatecznie z 30-latka zrezygnował. Sporo czasu zajęło mu pogodzenie się z tym, ale jak sam mówi – koniec końców to przecież po prostu biznes:

„Nigdy, przenigdy nie pomyślałbym, że nie będę w Bostonie. Myślałem, że skończę karierę jako Celtics, że po prostu wciąż będę Celtem. Boston był moim domem. Świetnie się tam czułem, moja rodzina kochała to miasto. Czuliśmy się tam naprawdę komfortowo. Było to więc dla mnie nierealne, ale to przecież jest część tego biznesu.”

Dodaje, że nie ma nic do zarzucenia organizacji i osobom zarządzającym, chodzi po prostu o to, że bardzo ciężko było mu pogodzić się ze świadomością pożegnania się z Bostonem, bo zawsze czuł, że tam pozostanie. Trudno było więc przełączyć się na inne myślenie, ale jednocześnie jako zawodnik Lakers musi w tym momencie pogodzić się z przeszłością i zaakceptować swoje miejsce. A mimo że nie idzie mu w nowym miejscu zbyt dobrze to jednak znajduje pozytywy, takie jak gra w historycznie dobrej organizacji czy koleżeństwo z Bryantem.

Po zakończeniu kariery Bass będzie się mógł więc pochwalić, że dzielił szatnię z takimi legendami jak Kobe, Dirk Nowitzki, Paul Pierce czy Kevin Garnett. Ale raczej na pewno będzie chciał zapomnieć o trwającym sezonie, bowiem Lakers są jednym z najsłabszych zespołów w lidze, a Bass w bardzo małym stopniu przypomina tego zawodnika, którego kochali kibice w Bostonie – mało rzuca ze swoich ulubionych miejsc, nie ma szans w walce na tablicach z większymi od siebie graczami i rzadko kiedy wsadza z góry obiema rękoma.

A przecież sprowadzenie Bassa, ale też Roya Hibberta oraz najlepszego rezerwowego sezonu 2014/15 w osobie Lou Williamsa miało na celu dodanie drużynie Lakers doświadczenia i w dłuższej perspektywie miało pomóc zespołowi w walce o fazę play-off. Tymczasem klub z Miasta Aniołów jest obecnie z bilansem 3-21 na ostatnim miejscu w Konferencji Zachodniej, bo Lakers chyba tankują, aby zachować swój pick w przyszłorocznym drafcie. To z kolei sprawia, że rola 30-latka została niestety mocno zmarginalizowana.