#3 What’s up guys?

Niektórych żegnaliśmy ze łzami w oczach, z innymi rozstawaliśmy się bez żalu, zaś o wielu już dawno zapomnieliśmy. Każdy z nich dołożył swoją przysłowiową cegiełkę do budowy projektu o nazwie Boston Celtics, a kilku najwybitniejszych przyjęło rolę koszykarskich artystów i łamiąc sobie język, dumnie może cytować słowa pieśni Horacego – „Exegi monumentum aere perennius”. Mowa o byłych Celtach, którzy kontynuują swoje sportowe kariery w różnych, czasami zaskakujących zakątkach światowego basketu. Warto o nich pamiętać i doceniać ich wkład w niemal 70-letnią historię bostońskiej organizacji. W związku z tym co tydzień będziemy podglądać jak nasi byli zawodnicy radzą sobie w swoich aktualnych zespołach.

Na początek kilka słów wyjaśnienia. Pod lupę wziąłem zawodników, którzy rozegrali co najmniej jedno spotkanie w koszulce Celtów na parkietach NBA lub zostali wybrani przez bostońską organizację w drafcie. Dzięki temu powstała pokaźna lista ponad 80 nazwisk. Porządek musi być!, dlatego została ona podzielona na kilka kategorii, które odpowiadają rozgrywkom lub kontynentom, gdzie obecnie kozłują byli członkowie naszego roster. Ich nazwiska przedstawione są w kolejności alfabetycznej. Wszelkie statystyki zostały zaczerpnięte z oficjalnych stron internetowych odpowiednich lig lub drużyn. Przygotowane tabele możecie pobrać przy użyciu odnośnika na końcu artykułu.

Tyle tytułem objaśnień przyjętych założeń. Pora sprawdzić, jak w okresie 30.11-06.12.2015 r. wyglądały liczby w basketowych kartotekach ex-Celtów.

W tym tygodniu nietypowo z dwóch względów. Po pierwsze, artykuł ukazuje się dopiero w piątek, a więc z półtygodniowym opóźnieniem, co jest wynikiem mojego nowego miejsca zatrudnienia i związanym z tym natłokiem pracy. Nie to, żebym borykał się z zawodowym nałogiem, w powszechnej nomenklaturze określanym jako pracoholizm i usilnie zostawał w biurze na bezpłatne nadgodziny, no ale każdy początek wiąże się z pewnymi prawami i wyrzeczeniami. Po drugie, po raz pierwszy przegląd formy ex-Celtów rozpoczynamy na innej półkuli niż zazwyczaj. Nie od NBA, a w Państwie Środka. Ot tak po prostu, otworzyłem koszykarski atlas i postanowiłem rozpocząć analizę formy naszych byłych koszykarzy od Azji. Dlaczego? Już tłumaczę.

W #2 What’s up guys? pisałem o wyczynie Jordana Crawforda, który w swoim debiucie w barwach wszystkim dobrze znanej drużynie TianJin uzbierał astronomiczną linijkę 50 pts, 17/33 FG, 9 reb. W naszym narodowym stylu narzekałem wówczas, że trudno jest znaleźć jakiekolwiek highlightsy z chińskiej CBA. Kilka dni temu natrafiłem jednak na miłą niespodziankę. W sumie za nami Mikołajki, więc otwiera to furtkę do snucia przypuszczeń, że na stronę bostonceltics.pl zagląda od czasu do czasu najsłynniejszy mieszkaniec Laponii. Może i jest fanem Celtów, bo przecież zdarza mu się założyć również zielony uniform. Wyobraźnia leci „po bandzie” i w tym miejscu pora wrócić do sedna. Okazało się, że jakiś młody Chińczyk użył swojej Toshiby, kilka razy kliknął i zmontował to:

Crawford chyba polubił fakt, że kręci się o nim filmy i postanowił amatora internetowej reżyserki trochę pomęczyć. W zeszłotygodniowym spotkaniu przeciwko Sichuan poszalał więc jeszcze bardziej i zaprezentował kibicom prawdziwy koszykarski artyzm, którego na parkietach chińskiej ekstraklasy jeszcze nie widzieli. Być może w całej historii tamtejszej ligi, bo linijka 60 pts, 25/46 FG, 9 reb, 4 ast jest linijką wybitną i dostępną tylko dla wybitnych. 27-latek gra w Chinach od dwóch tygodni i już można go określać mianem „azjatyckiego Jordana”. Czekam więc na kolejny film-niespodziankę, bo chciałbym zobaczyć ten 60-punktowy występ. I myślę, że Wy również, nawet jeśli jest to tylko poziom chińskiego basketu i jego najgorszej ekstraklasowej drużyny.

A co u innych naszych znajomych na Wschodzie? Niezawodny strzelec MarShon Brooks zakończył miniony tydzień z średnią 35 pts/mecz, a duet Shavlik Randolph-Lester Hudson swoją stabilną formą utrzymuje ekipę Liaoning Leopards w ścisłej czołówce tabeli. Pierwszy kontynuuje serię double-double i w trzech meczach dorzucił staty na poziomie 14 pts/15 reb, 15 pts/13 reb i 19 pts/14 reb, zaś drugi regularnie cieszy się po końcowej syrenie z pokaźnej zdobyczy punktowej. Co warte zauważenia, mamy w Azji swojego kolejnego przedstawiciela. Nie będzie to najprawdopodobniej jakiś wybitny ambasador ex-Celtów, ale z pewnością ma duże szanse na to, aby stać się znaną postacią w lidze…tajwańskiej. Patrick O’Bryant, bo o nim mowa, znalazł zatrudnienie w zespole Taiwan Beer. Nazwa kusząca, trzeba przyznać, a członek naszego roster 2008/09 chyba lubi wyspiarskie klimaty, bo to już jego drugi epizod w tym egzotycznym, jak na koszykarskie realia klubie. Początek miał w zeszłym tygodniu bardzo pracowity i udany. Aż pięć meczów w siedem dni. Kondycja i forma są, ponieważ w czterech z nich osiągnął double-double. Nieźle, tym bardziej, że zdarzyło mu się osiągnąć linijkę o wartości 38 pts, 28 reb, 3 ast, 3 stl, 2 blk. Bardzo prawdopodobne, że będzie liderem zespołu, który póki co przewodzi w tabeli z bilansem 5-0.

Krótki rzut okiem na południowoamerykańską grupę ex-Celtów. Nadal na parkietach występują wyłącznie Dwayne Jones i J.R. Giddens, którzy kozłują w argentyńskiej LigaA. Bić brawo można temu pierwszemu za soczyste double-double (22 pts/30 reb), którym poprowadził zespół Juventud de Parana do zwycięstwa nad Lanus. Po krytyce w poprzednim odcinku mojego cyklu, tym razem na słowa uznania zasługuje także Giddens, który zaliczył w minionym tygodniu dwa świetne występy w zespole Institutio Atletico (30 pts/15 reb oraz 28 pts/9 reb/4 ast).

Trudno wyróżnić jakiegokolwiek ex-Celta, będącego członkiem naszej europejskiej gwardii. Próżno w przygotowanej tabeli doszukać się jakiegokolwiek występu, który zasługiwałby na dłuższą chwilę refleksji. Zazwyczaj były to przeciętne lub bardzo przeciętne recitale, za które powinno się zwrcaać bilety i to bez zgłaszania reklamacji. Było jednak kilku takich, którzy zagrali solidnie w co najmniej jednym ze spotkań swojej drużyny. I do tej nielicznej grupy należy Jarvis Varnado z włoskiego Banco di Srd, który uzyskał linijki 19 pts, 6 reb oraz 14 pts, 6/8 FG, 4 reb. Po raz pierwszy w sezonie odpalił jedyny Czech w historii organizacji Boston Celtics – Jiri Welsch, który w barwach CEZ Nymburk zagrał na poziomie 19 pts, 8/10 FG, 6 ast, 3 stl. Ciekawy gracz, nieco zapomniany, a szkoda, bo w Bostonie grał w latach 2003-2005 i najczęściej występował w starting line-up. Nie był to więc byle kto. Osobiście cieszy mnie fakt, że coraz lepiej za naszą zachodnią granicą, w barwach Radiopharm Ulm radzi sobie Chris Babb. W poprzednim tygodniu zagrał do tej pory swój najlepszy mecz podczas gry w lidze niemieckiej i choć staty 13 pts, 5/7 FG, 3/4 3P FG nie powalają na kolana, to jednak dają nadzieję, że tego chłopaka stać jeszcze na to, aby po niezbyt udanej przygodnie w NBA zostać szerzej znanym nazwiskiem w Europie. Warunki fizyczne i umiejętności na to posiada. Na siłę nie będę wyróżniał JaJuana Johnsona z Acqua Vitasnella Cantu, bo choć miał w zeszłym tygodniu jedne z lepszych statystyk wśród ex-Cetów grających w Europie, to jednak przyzwyczaił mnie do występów na poziomie 20 pts/10 reb, a tego w ostatnich dniach nie osiągnął. Z kolei na zakończenie europejskiej wizyty pytanie retoryczne – czy Luigi Datome to gość, którego można nie lubić? Co prawda w meczu na szczycie Euroligi przeciwko Realowi Madryt zagrał słabo, ale jest w tym artykule z nami, ponieważ zrobił to:

Na zakończenie deser. Smaczny, bo kończymy z NBA, w której działo się i to dużo – dobrego i złego, jak to bywa zazwyczaj. Nigdy nie przypuszczałbym, że za ex-Celta tygodnia uznam Lucasa Nogueirę. To totalne zaskoczenie. Zastanawiałem się, czy to na pewno najodpowiedniejszy wybór, ale po chłodnej analizie doszedłem do jedynego słusznego wniosku i kiwnąłem twierdząco głową. Brazylijczyk świetnie wprowadził się do zespołu Toronto Raptors, do którego trafił z afiliacyjnego zespołu Toronto 905 z D-League. Wspominałem Wam już o tym, że to gość, który na zapleczu najlepszej koszykarskiej ligi świata gromadził przy swoim nazwisku pokaźne statystyki regularnie składające się na double-double, a w meczu przeciwko Maine Red Claws otarł się nawet o triple-double. Swój awans do roster zarządzanego przez Dwane’a Casseya wykorzystuje znakomicie. Gra przeciwko znanym nazwiskom bez żadnych kompleksów, jest odważny pod koszem, silny na zasłonach, imponuje selekcją rzutów i solidnym przeglądem gry. Na potwierdzenie kilka faktów – w poprzednim tygodniu w trzech meczach zagrał łącznie 57 min, spudłował zaledwie dwa rzuty z gry (12/14 FG), miał najlepszy wskaźnik +/- w spotkaniu z Atlantą Hawks (+22) oraz co najważniejsze, zagrał świetny mecz przeciwko Golden State Warriors. Lepiej być nie mogło! 5!

Miniony tydzień to sentymentalne podróże Rajona Rondo. Najpierw grał przeciwko Dallas Mavericks, choć w tym przypadku trudno nawet przypuszczać, że RR9 poczuł choćby na moment przyspieszone tętno. Raczej chciał pokazać, że w Dallas na niego nie zasługiwali. I raczej mu się to udało, ponieważ poprowadził Sacramento Kings do wygranej 112-98, choć tym razem zaimponował „tylko” zdobyczą punktową w postaci 21 pts. Znacznie bardziej prawdziwie i wzruszająco było w…Meksyku, bo to właśnie tam miało miejsce nasze kolejne spotkanie z RR9. Miało być wzniośle, szykowaliśmy się na zażarty pojedynek z Thomasem, a było niewiele koszykarskiej magii i mnóstwo nerwów, może właśnie przez ciężar tych wszystkich wspomnień, z rokiem 2008 na czele. Rondo został wykluczony przez sędziów w połowie 3q. A co konkretnie się wydarzyło w omawianym meczu, możecie zobaczyć poniżej. Warto też zauważyć, że w kolejnych meczach Rajon ostudził emocje i znowu grał na wysokim poziomie, czego efektem było double-double 13 pts/19 ast w meczu przeciwko Houston Rockets.

Historia dzieje się na naszych oczach i niestety powoli się też kończy. W poprzednim tygodniu Big Ticket przekroczył granicę 26.000 punktów zdobytych w trakcie swojej wspaniałej kariery w NBA. Powiedzieć Legenda, to nic nie powiedzieć.

Pojawiły się też pierwsze problemy z kontuzjami. Uraz kostki trapił Jerryda Baylessa, natomiast z powodu problemów z lewą łydką z gry wypadł Al Jefferson, który do składu Charlotte Hornets powinien wrócić za 2-3 tygodnie. To co dla jednych jest pechem, dla innych jest szansą. Wie o tym doskonale Ryan Hollins, który przy absencjach Marcina Gortata (sprawy rodzinne) oraz Krisa Humphriesa (skręcenie lewej kostki), zaledwie po kilku dniach treningów wskoczył do starting line-up Washington Wizards. Gołym okiem widać jednak, że ten doświadczony zawodnik ma duże braki kondycyjne i nie jest jeszcze przygotowany nawet do gry w wymiarze kilkunastu minut na mecz. W efekcie zaledwie jeden celny rzut w trzech rozegranych spotkaniach. Stołeczni Czarodzieje mają problem z podkoszowymi, oj mają, ale czy to dla nas jest jakieś zmartwienie, biorąc pod uwagę siłę Eastern Conference w tym sezonie?

Co warto jeszcze odnotować? Bardzo dobry występ Marcusa Thorntona przeciwko Detroit Pistons (18 pts, 4/8 3P FG, 6 reb), solidnego Courtney’a Lee, który zagrał jeden z najlepszych meczów w sezonie w starciu z Phoenix Suns (18 pts, 7/12 FG, 2/2 3P FG, 4 reb, 6 ast), season-high Brandona Bassa w postaci 10 punktów w wygranym pojedynku z Wizards, powrót na parkiet Joela Anthony’ego, kolejne efektowne paczki Geralda Greena oraz:

Widział każdy, każdy krzyknął „o…WOW” i każdy w sekundę przypomniał sobie szaloną końcówkę w American Airlines Arena na Florydzie. Koszykarskie szaleństwo. Akcja będąca kwintesencją NBA i najlepszym spotem reklamowym dla jeszcze nieprzekonanych do hasła „I love this game”.

Kto zagrał słabo w poprzednim tygodniu? Nie będę krytykował, a zachęcę do ściągnięcia i przeanalizowania właśnie pod tym kątem przygotowanych tabel, które możecie pobrać TUTAJ. Nie ma sensu powtarzać w kółko tych samych nazwisk, które z tygodnia na tydzień zawodzą coraz bardziej i w tunelu do ich lepszej formy nie widać światła.