Boston Celtics nie wygrali w AT&T jako pierwsza w tym sezonie drużyna przyjezdna, ale wzięli tych San Antonio Spurs do zaciętej końcówce, wrzucili im ponad 100 punktów i byli o jeden rzut Avery’ego Bradleya od wyjścia na prowadzenie. Można się spierać, czy Celtowie powinni wziąć wtedy czas zamiast spieszyć się z rzutem, ale tak czy siak szansa na zwycięstwo z tymi San Antonio Spurs była. I to już coś. Oczywiście, Celtów nie interesują „moralne zwycięstwa”, ale z tego spotkania można wyciągnąć naprawdę wiele pozytywów i wciąż budować na nich tożsamość tego zespołu, który był naprawdę blisko pokonania Spurs w wieczór, kiedy ci trafili 52 procent swoich rzutów, także tych trudnych i trudniejszych.
Celtowie przegrywali w drugiej połowie nawet 17 punktami, w tym 15 na nieco ponad siedem minut przed końcem spotkania. I wtedy pojawia się magiczne, niskie ustawienie z Jae Crowderem na czwórce. Bostończycy wygrali ten okres 26-14 i choć błędów się nie wyzbyli (może najpoważniejszym była zbiórka w ataku Manu na dwie minuty przed końcem spotkania). Takie ustawienie spowodowało, że w dużej części crunchtime Popovich odszedł od będącego wcześniej w świetnym rytmie Aldridge’a na rzecz słabego tym razem Leonarda.
Tymczasem w ataku otworzyło się trochę miejsca, co bardzo dobrze wykorzystywał mający wcześniej ogromne problemy Isaiah Thomas i ostatecznie zdobył on team-high 23 punktów, w samej czwartej kwarcie mając 10 oczek. Pytanie tylko, czy Celtowie powinni rzeczywiście spieszyć się z rzutem, kiedy przy -2 na 18 sekund przed końcem mają jeszcze czas do wzięcia. Pospieszyli się, nie trafił gorący na starcie meczu Avery Bradley i dopiero w kolejnej akcji, już po czasie i przy -4, wielką trójkę przy dobrej obronie Ginobiliego trafił Crowder.
Crowder miał zresztą niesamowicie efektywny wieczór i w ostatnich meczach zaczął trafiać na naprawdę dobrym procencie zza łuku. Przeciwko Spurs oddał tylko pięć rzutów, ale trafił wszystkie i z tych pięciu rzutów trzy były zza łuku. 15 punktów, 3 asysty, 3 zbiórki. Amir Johnson był aż +18, bo on także w ostatnich meczach wyrasta na najlepszego podkoszowego obrońcę Celtics, tym razem z double-double 11 punktów i 11 zbiórek w obliczu słabej postawy Jareda Sullingera oraz nieobecności Davida Lee (kontuzjowana łydka).
Szkoda też, że Celtics nie potrafili utrzymać świetnej na początku defensywy, która w połączeniu z gorącym Bradleyem już po paru minutach przyniosła im 10-punktowe prowadzenie. Potem jednak Spurs odpowiedzieli runem 42-20, a przez ostatnie 18 minut pierwszej połowy trafili 21 z 31 rzutów (68 procent), znajdując drogę do kosza zarówno z łatwych, jak i bardzo trudnych pozycji. Różnicę zrobiła wtedy ławka gości, na czele z Borisem Diawem oraz Davidem Westem, którzy tak jak cały zespół Spurs wiedzieli, gdzie jest słaby punkt C’s.
Spurs zdobyli bowiem 44 punkty z paint, ale trafili tylko pięć trójek przy kolejnej skutecznej nocy Celtów zza łuku (12/29, ponad 41-procentowa skuteczność). Goście wymusili też 15 strat, zdobywając przy tym aż 28 punktów po szybkich atakach (przy ledwie trzech oczkach ze strony Spurs). R.J. Hunter trafił dwie trójki, Evan Turner był podwójnie zły i dobry, a najwięcej punktów dla ekipy z San Antonio zdobył Aldridge (17 z 15 rzutów). Kawhi Leonard było tylko 4/13 z gry. O tej ostatniej zagrywce C’s będę miał trochę więcej za jakiś czas.